Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2011

Omnia vanitas

Obraz
A jednak, a jednak, chociaż co krok natykam się na pustkę własnego istnienia, wydaje mi się, że sens w tej właśnie pustce się kryje. Skoro "istnienie" jest słowem - próżnią, pojęciem - czarną dziurą, skoro wszyscy wiemy, że istniejemy, choć mało kto z nas wie, co to właściwie znaczy istnieć (ja nie wiem), skoro nawet jakieś plemiona góralskie modliły się kiedyś do dziur wykopanych w ziemi - do pustki, to znaczy, że ta pustka jest tym, co mam. Coś mam z nią zrobić, choć nadal nie wiem, co. Być może jednak zaczynam rozumieć, czego z nią nie robić. A to już jest coś. Na takie rozważania może pomóc tylko jedno:

Życie po ospie

Dziobalinda: Podejrzenie szkarlatyny. Synafia: Podejrzenie zapalenia płuc. No i co jeszcze. Śniło mi się dziś, że zabiłam swojego dalekiego wujka Z. trzema nożami i wypchnięciem przez okno. Zabiłam w samoobronie. Wielki sukces. Do tej pory w moich snach w samoobronie potrafiłam tylko bezskutecznie strzelać z palców pfi-paf. A teraz - proszę! Po wypchnięciu rzeczonego wujka przez okno udałam się na balkon, chyba byłam odziana jedynie w jakiś szal, i w tym stroju wyfrunęłam. I pofrunęłam gdzieś. W noc, nad drzewami. Coś mi mówi, że mogę być z siebie dumna. Tylko czemu akurat ten wujek, wujek Z., co go tak bardzo lubię? Nie wiem. Zapadamy się z Dziobalindą w skórki od chleba, kubki, pluszowe warzywa, pociągi, tory, gacie, łyżeczki lepkie od miodu. Może nas Małżonek wieczorem odkopie. Oby. 

O tym, jak byłam bardzo młoda

Było to tego dnia, którego Dziobalinda poddała się przedszkolnej modzie na ospę wietrzną. O godz. 7:40 rano, nie mogąc dodzwonić się do przychodni, umyłam zęby, przyśrubowałam do twarzy okular, na włos rozwichrzony wcisnęłam czapę wełnianą i pomknęłam do rejestracji per pedes, iżby wyszarpać memu dziecku numerek do jakiegoś miłego pediatry. Wpadłam do rejestracji o godz. 7:50 (no, blisko mam) i rzekłam do Pani: - Czy przyjmuje dziś doktor W.? - Nie . - odparła Pani. - A doktor P.? - Nie.  - A jaki inny pediatra przyjmuje? - A ile masz lat? - zapytała Pani, najwyraźniej próbując skierować mnie do odpowiedniego dla mnie pediatry.  Że zgłupłam, to za mało powiedziane. Powstrzymałam się przed rzuceniem się na Panią w celu ściskania i całowania, i tylko podziękowałam serdecznie za jeden z większych komplementów, jaki mnie na przetrzeni ostatnich lat spotkał.

Go away!

Gdybym miała usunąć jakąkolwiek rzecz ze swojego życia, to byłaby to ta jedna jedyna rzecz - lęk. Mój największy oprawca. Czekam na dzień, w którym odejdzie na zawsze. Ale cięgle skubany wraca. Go away, will ya?

Jak nie urok...

... to sraczka ospa. Szefowie moi popadli w ekstazę, gdy dwa dni po powrocie ze zwolnienia zadzwoniłam z informacją, że idę na kolejne zwolnienie. Zerwali z siebie służbowe przyodziewki i osłonięci jedynie hawajskimi wieńcami odtańczyli na środku biura taniec radości i szczęścia, śląc mi życzenia wszelkiej pomyślności. Dziecko moje jest w fioletowe kropki. Ja jestem w fioletowe rozległe plamy, gdyż najwyraźniej nie umiem posługiwać się gencjaną. Miotam się po domu wśród okruchów ciasta, torów kolejowych, sterty prania i statków do zmywania ("Gdzie ta kejaaaaaaaaa, a przy niej ten jaaaaacht" - doszły mnie z okolic zlewowych śpiewy zamieszkałych w zlewie koczowniczych plemion). Jeszcze chwila, i zacznę śpiewać, bić się owczym pęcherzem i sypać pierze z balkonu. Ogólnie zatem jest bardzo fajnie. Rzekłabym nawet - kulsko.

Oliver Sacks "Mężczyzna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem"

Obraz
Ta książka to w zasadzie trzy książki.  Pierwsza to napisana z naukową pasją i ciekawością świata opowieść o chorobach neurologicznych, o których zwykłemu śmiertelnikowi często się nie śniło – o zaniku czucia proprioceptywnego (uczucie „braku ciała”), o niezdolności rozpoznawania ludzkich twarzy, o niemożności rozumienia słów, o podwójnej świadomości lub zatrzymaniu się w jakimś kawałku pamięci na zawsze, a niemożności rozpoznania własnej nogi… Fascynująca opowieść, która otwiera okno do zupełnie nowego, niespodziewanego świata – świata, który przecież któregoś dnia może stać się udziałem każdego z nas, niestety.  Druga książka to pełna szacunku i empatii opowieść o ludziach, którzy w obliczu swoich przedziwnych chorób, wywracających ich życie do góry nogami, walczą o zachowanie własnej tożsamości,  o powrót do „normalnego” życia lub zbudowanie nowego, tego „mniej normalnego”.  To historia o prostych, szarych, bezimiennych bohaterach, o których nie wiemy, a czasami wręcz nie

Telegram

Dziobalinda chora. Stop. Siedzimy w domu. Stop. Rwę włosy z głowy. Stop. Sobie, nie Dziobalindzie. Dziobalinda też rwie, bo obydwie z nudów chodzimy po ścianach. Stop. Nie mam dyni ni cukinii. Stop. S.O.S. Stop. PS. Co się robi, jeśli Twoje dziecko włożyło sobie w gardło druciany koniec od szczotki do mycia butelek? I teraz ma napadowe bóle gardła? Wie ktoś?

Sezamki

Zrobiłam sezamki. O smaku cebulowym*. Przeohydne. Nie róbcie sezamków cebulowych. Fuj. _____ *cebulowość sezamków była niezamierzona, a wynikła z interakcji sezamu i aromatu pozostałego w patelni po obiedzie, który to aromat najwyraźniej przetrwał mycie i szorowanie