Posty

Wyświetlanie postów z 2014

O postanowieniu noworocznym

Obraz
Mam jedno! źródło: http://spiritualinspiration.tumblr.com

O prezentach - tych świątecznych i tych codziennych

Obraz
A pod choinkę dostałam w tym roku dużo pięknych prezentów! Wolne wieczory do spędzania z Małżonkiem przy winie grzanym, bigosie i filmach si-fi. Wolne dni do spędzania w łóżku z książką (dzieci bawią się obok na podłodze) lub z dziećmi (wspólne oglądanie bajek). Gołe stópki dziecięce wierzgające w pościeli podczas wspólnego oglądania bajek. Kolacja samodzielnie przyrządzona i przyniesiona na tacy przez Dziobalindę. Bigos. Dużo, dużo, dużo bigosu. Spotkania z mamą, siostrą, dziadkami, teściami, przyjaciółmi - proste i dobre, bo proste. Bez pretensji, kłótni, przytyków. Po prostu wspólne bycie razem. Nie ma nic lepszego. No dobra, jest coś lepszego. Bigos. Oraz dużo, dużo, dużo bigosu!  Jest taka „ bajka o Ani ”, znacie?  No więc ze mną jest jak z Anią. Ani specjalnie nie jestem urodziwa, ani bogata z domu, ani z dorobku własnego, ani też inteligencją nie sięgam wyżyn światowych. I nawet czasem siądę so

O najważniejszych Słowach

Obraz
Parę dni temu w szkole Dziobalindy odbyło się klasowe spotkanie wigilijne. Każdy, kto był na takim spotkaniu, ten wie – występy, wierszyki, składkowy „stół wigilijny”. Nie ma o czym pisać. Ale o jednym napisać chcę. Bo na tym spotkaniu pani nauczycielka wręczyła nam, rodzicom, małe papierowe książeczki. I w tych książeczkach kazała nam napisać dla naszych dzieci cztery najważniejsze słowa – słowa, które sprawiają, że człowiek jest szczęśliwy. A potem okazało się, że takie same książeczki dzieci wykonały dla nas.  Wiecie, jakie słowa wybrała dla nas Dziobalinda? Kohać (pisownia oryginalna ;) ). Dobre słowa. Pomoc. Czas.  To wszystko, zdaniem naszej starszej córki, sprawia, że człowiek jest szczęśliwy. A że Dziobalinda jest mądra i ufam jej w tej kwestii - właśnie tego wszystkiego życzę Wam na Święta Bożego Narodzenia. I na cały nadchodzący przyszły rok.  A tym, dla których -   tak jak dla mnie - w tych świętach chodzi o Kogoś więcej, życzę także, żeby były dla

O pierniczkach, które zbliżają ludzi

Obraz
W moim domu „panieńskim” miałyśmy z mamą i siostrą tradycję wspólnego pieczenia i zdobienia pierniczków na Święta. I tę tradycję zachowałyśmy do dziś. Co roku zbieramy się u mnie i wspólnie pieczemy świąteczne pierniki. Bardzo to lubię, bo to taki wspólny, babski czas - z tym że teraz jest nas już pięć babek do pieczenia pierników, gdyż Dziobalinda i Giganna uczestniczą aktywnie i chętnie. Nie wyobrażam sobie pieczenia pierników samodzielnie. Nie tylko dlatego, że to rodzinna tradycja, i nie tylko dlatego, że lubię ten czas spędzany przy wspólnej pracy (how lutheran of me!). Także z tej praktycznej przyczyny, że przepis, z którego pieczemy, jest dość podstępny - jak się zacznie zagniatać ciasto, to się z niego nie da potem samemu wydostać. Potrzebna jest koniecznie druga osoba do wyciągania z ciasta. Najlepiej uzbrojona w niezbyt ostry kuchenny nożyk. Ale za to pierniki wychodzą pyszne i piękne, o takie: bohater drugiego planu - ręka Giganny a tu z kolei wys

O tym, dlaczego kocham pewną G.

Czy ja już pisałam, że mam nakoleżeńsze milusie z pracy na świecie? Pisałam z milion razy, ale napiszę jeszcze raz! Bo tak. Nie wiem, jak to się składa, ale w ostatnim tygodniu permanentnie nie mam przy sobie gotówki i pożyczam w pracy pieniądze od G.  Spłacam, a potem znowu pożyczam - i tak już ze 3 razy! Kiedy więc dziś znowu zajrzałam do portfela i okazało się, że nie mam gotówki, a G. powiedziała, że spoko, pożyczy mi, odrzekłam: Kurczę, G., pożyczam do ciebie od tygodnia! Muszę się jakoś odwdzięczyć, może ja ci okna umyję? Na co G., z właściwym sobie wdziękiem, odparła: Nie, bo źle mi te okna umyjesz i jeszcze będę na ciebie zła! No i jak można nie kochać G.? No nie można! PS. Poważnie rozważam założenie nowego specjalnego bloga do publikowania rozmów z pracy. Mogłabym wtedy opisywać, jak A. przerywa rozmowę słowami "O przepraszam, tyłek mi dzwoni" i inne perełki.

O rodzicielstwie bliskości i o ucieczkach z pożarów

Generalnie jestem zwolenniczką i sympatykiem rodzicielstwa bliskości. Zgadzam się w pełni z założeniami i przyświecającą im ideą. Jestem przekonana, że dziecko jest takim jak ja człowiekiem i należy mu się pełny szacunek. Że komunikować się w rodzinie należy bez przemocy i z poszanowaniem potrzeb wszystkich jej członków. Że rodzic czasem musi się wczuć w odmienny świat dziecka i zamiast po prostu egzekwować spełnianie swoich oczekiwań, znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Tak, wszystko to wiem. Wiem także, że w czasie pożaru należy zakryć usta mokrą tkaniną i posuwać się do wyjścia wzdłuż ścian i przy podłodze. Gorzej, jak wybuchnie pożar, a ja nie będę mieć mokrej tkaniny. Albo zwyczajnie ze stresu narobię w pory i zapomnę wszystko, czego się skwapliwie uczyłam na szkoleniu z BHP. Takoż z rodzicielstwem bliskości - niby wszystko ładnie i wszystko wiadomo, ale przychodzi jednak ten dzień. Ten dzień, w którym wstaję pół godziny wcześniej, żeby na pewno zdążyć rano bez pośpiechu i awantur. W

O szkole i o szkielecie

Pierwsze miesiące w szkole są dla nas, jak dotąd, doświadczeniem pozytywnym. Dziobalinda lubi panią, lubi koleżanki, lubi zajęcia i lubi świetlicę - czasem wręcz prosi, żebym pozwoliła jej zostać dłużej i jeszcze trochę się pobawić. Wchodzi do szkoły radosna i radosna, choć zmęczona, z niej wychodzi. Przyznam, że szkoła i nam, rodzicom, się podoba. To zwykła szkoła rejonowa, ale kolorowa i raczej przyjazna dzieciom. Mam pewne zastrzeżenia do szkolnej stołówki - nie spodziewałam się w szkole tylu słodkości. Dla Dziobalindy, która jest alergikiem, Monte i budyń waniliowy na podwieczorek są podwójnie groźnym - bo i cukrowym, i mlecznym - koniem trojańskim. A Dziobalinda znacznie mężniej stawia opór rodzicielskim poleceniom, niż słodyczom w szkole - no więc. Poza tym jednak jest całkiem dobrze. I zdaje się, że trafiliśmy na naprawdę świetną nauczycielkę. Dziobalinda uczy się chętnie, choć bez spazmów ekscytacji. Czasem coś ją szczególnie zainteresuje lub ucieszy i wtedy poświęca się te

O córkach - subiektywny wybór cytatów

Nasze córki wyraźnie manifestują swe silne i malownicze osobowości. Dziobalinda np. lubi konkret i proste, kategoryczne oceny sytuacji.   Bywa to bardzo urocze i w pełni zgodne z linią rodzicielskiej indoktrynacji, jak np. wtedy, gdy czytałyśmy na dobranoc „Basię i gotowanie”. Na początku książeczki mama odmawia gotowania kolacji, bo jest zmęczona. Dzieci zadają ryzykowne pytanie w stylu „ale jak to, przecież mama uwielbia gotować, bo bardzo nas kocha?” Tata staje jednak na wysokości zadania i razem z dziećmi zabiera się za gotowanie, podczas gdy mama idzie sobie poczytać. Dziobalinda komentuje: No bo przecież wszystkie kobiety uwielbiają... (co powiedziała, jak myślicie? gotować uwielbiają jej zdaniem?) ... czytać! - dokończyła Dziobalinda. Ha! Punkt dla mnie! I na razie nie wyprowadzam jej z błędu. Bywa też, że Dziobalinda wykazuje się zmysłem bystrego i krytycznego   obserwatora życia społecznego. Dziś rano w windzie znalazła pustą puszkę po napoju gazowa

O niepodległości

Obraz
Święto Niepodległości postanowiliśmy uczcić sensu stricto - w sposób wolny i niepodległy. Czyli zostaliśmy w domu, zjedliśmy niespieszne śniadanie, potem niespieszny obiad, a potem poszliśmy wszyscy na spacer. Na plac zabaw i na ostatnie radości z kolorowej i ciepłej jesieni. Po czym wróciliśmy do domu na ciepłe kakao i ciastka. Nie włączam radia, telewizora tym bardziej, skoro go nie mam, a do serwisów informacyjnych nie zaglądam. Nie wiem, czy w Warszawie ktoś się z kimś bije, czy tęczę znowu ktoś spalił i co się krzyczy „na mieście”. Może dowiem się tego jutro, a może nie. Bez względu na to, co tam się dzieje, ja tutaj i teraz cieszę się z tego, że żyję w kraju wolnym i niepodległym, ze wszystkimi jego wadami i bolączkami. Cieszę się, że mogłam spokojnie wyjść na spacer z rodziną i nie bać się - tak po prostu. I wdzięczna jestem tym wszystkim, którzy o tę moją dzisiejszą wolność walczyli kiedyś, nawet, jeśli oni sami nie zgadzali się między sobą, nawet, jeśli mylili się czasem - nie

O widzeniu

Obraz
Mader zaprosiła mnie do takiej fejsbukowej zabawy, która polega na publikowaniu przez pięć kolejnych dni pięciu zrobionych przez siebie, czarno-białych zdjęć. Początkowo chciałam się wymigać, ale posądzona o tzw. wymówkozę (ehh... mam to, przyznaję!) honorem się uniosłam i - dołączyłam. Pierwsze zdjęcie zrobiłam po prostu zza biurka, przez szybę. No, nie było to zachwycające. Ale w kolejnych dniach starałam się już patrzeć na rzeczywistość tak, żeby dostrzec coś "dobrego do zdjęcia". Podczas spaceru z dziećmi i w drodze do pracy rozglądałam się i układałam sobie wszystko w kadr. I w trakcie tych pięciu dni stał się taki mały cud. Nie to, żebym nagle nauczyła się robić zdjęcia, bo nie nauczyłam się. Ale patrzeć! Patrzeć się nagle nauczyłam! Wydawało mi się, że ja patrzeć raczej umiem - zawsze mnie zachwycał piękny kolor jesiennych liści, błękitne niebo, zachód słońca. Tyle że w kolorze łatwo jest się zachwycać, a w szarościach - o wiele trudniej. Tymczasem nawet w tych szar

O jesiennym święcie

Obraz
Dzisiaj święto, wiecie o tym? Ale nie, nie to święto, o którym pewnie myślicie. Nie to, o które od tygodnia kłócą się internety. Nic o dyniach. Nic o sztucznych kłach i wampirach. Nic o strachach, choć wiem, że wciąż jeszcze są tacy, co się TEGO tematu mocno boją. Dzisiaj, Kochani, jest Święto Reformacji! Dzisiaj protestanci (czy wszyscy? tego nie wiem, tylu nas rożnych jest), a w każdym razie ewangelicy, obchodzą święto upamiętniające ogłoszenie przez Marcina Lutra jego słynnych tez. Co robią luteranie w Święto Reformacji? Czy jedzą koty na cmentarzu? Czy plują na obraz Matki Boskiej? Czy ujeżdżają czarnego koguta? Otóż nie. Tego nie robimy ani dzisiaj, ani w żaden inny dzień roku. Co zaś robimy - idziemy do kościoła na nabożeństwo. Śpiewamy hymny. Modlimy się. Może ktoś składa sobie życzenia? Tego nie wiem. Jestem wszakże luteranką nie z urodzenia, a z wyboru, nie mam znowu tak wielu luterańskich znajomych i w tradycjach nie wyrosłam, uczę się ich wciąż. Ciekawostka: teor

O pocztówce

Czy już pisałam, że kocham Łonę? Pisałam. To napiszę jeszcze raz - kocham Łonę! Na pocztówce mu to może napiszę i wyślę :)

O życzliwości

Jakieś parę godzin po tym, jak wyprodukowałam ostatni wpis, Giganna (chora na zapalenie płuc w tamtym czasie) dostała napadu silnego kaszlu. Tak silnego, że zaczęła mieć poważne problemy z oddychaniem. Wezwaliśmy karetkę. Karetka zawiozła nas do szpitala. W szpitalu Giganna dostała lek rozkurczający oskrzela. Po osłuchaniu i obserwacji wróciłyśmy do domu z receptą na nowy antybiotyk i leki do inhalacji. Po zmianie leków i wprowadzeniu inhalacji jest już dobrze. Osłuchowo - czysto. Kaszel w zaniku. Giganna w świetnej formie. Nadal musi być w domu i zażywać inhalacji, ale najgorsze - mam nadzieję! - za nami. Chciałabym coś mądrego na ten temat napisać, ale nie umiem. Tyle tylko, że Panu Bogu dziękuję, że nic poważnego się nie stało. I że wdzięczna jestem lekarzowi z karetki, który nie tylko zajął się Giganną w sensie medycznym, ale i nami obiema w sensie czysto ludzkim. Niósł mój plecak do karetki i potem do szpitala. Pocieszał. Rozładowywał napięcie. Wspierał i słuchał. I wdzięczna jest

O smutkach i stratach

Dzisiaj 15 października, Dzień Dziecka Utraconego. Koleżanka udostępniła informację na fejsbuku. Pierwszy komentarz, mężczyzny: " Trzeba mieć naprawdę solidny defekt pod kopułą :D" Ja nie wiem. To jest rzeczywiście jakiś defekt? Trudno zrozumieć, że to boli, gdy dziecko odchodzi przed rodzicem? Że boli nawet utrata dziecka przed jego urodzeniem? Nawet bardzo małego?  To jest jakiś defekt naprawdę, czy tylko niechęć do tego, by uszanować czyjeś uczucia, nawet, jeśli się ich samemu nie doznało i nie jest się w stanie takich uczuć wyobrazić? Czy w takiej sytuacji nie można po prostu - zamilknąć? Chciałam się wściec, ale nie umiem. Jest mi tylko ogromnie, ogromnie smutno.  Dzień Dziecka Utraconego jest i moim dniem. I bardzo się cieszę, że taki dzień jest. Bo tak samo, jak utrata, bolą próby jej negowania. Boli, że nie ma grobu. Boli, że nie ma żadnego znaku: było - nie ma. Jedynym dowodem, że było, jest moje, nasze wspomnienie i żal. I gdy ktoś ten żal neguje, wyśmie

O tym, że warto się starać

Dużo się mówi, pisze o tym, żeby naszym dzieciom poświęcać czas i uwagę. Żeby nie krytykować, nie pouczać, a otworzyć się na ich potrzeby i emocje. Żeby dawać wsparcie, zamiast ocen. Żeby prawdziwie dla nich - być. Czasami bywam przerażona tym, jak dużo wysiłku trzeba, żeby nie działać w utartym schemacie, nie reagować z automatu złością, lękiem, frustracją, tylko właśnie - otworzyć się, być. To wcale nie jest łatwe. Niekiedy wręcz - zwłaszcza po ciężkim dniu pracy, wieczorem, gdy się już na pysk pada ze zmęczenia, a tymczasem jedna córka płacze, bo zgubiła łyżeczkę, a druga krzyczy, że nie życzyła sobie pianki do kąpieli i że proszę mi zrobić kąpiel od nowa - no więc niekiedy to się wydaje poświęceniem ponad ludzkie siły. A nie daj Boże jeszcze się coś stłucze albo zepsuje. Albo zgubi. Albo inny problem wyrośnie. Człowiek ma ochotę urwać sobie głowę i pobić się nią do nieprzytomności, a tu trzeba jakoś zachować jako tako spokój i pamiętać o wrażliwości dziecięcej -  no ciężko bywa.

O "pożytkach" z wiary

Dziobalinda po operacji ma się już dobrze, a zatem – rodzinna wycieczka. Weekend z rodziną zaowocował istotnym pytaniem ze strony Dziobalindy. I tak oto niespodziewanie i bez przygotowania po raz pierwszy szczerze porozmawiałam z moją sześcioletnią córką o czymś bardzo w moim życiu poważnym, czyli o rozwodzie moich rodziców. Nie była to dla mnie rozmowa łatwa. Chociaż gdy rodzice się rozstali, byłam już prawie dorosła, przeżyłam to bardzo mocno. I mimo że teraz jestem już sama rodzicem, więcej rozumiem i więcej umiem własnym rodzicom wybaczyć, nic nie poradzę na to, że gdzieś w środku już na zawsze będę mieć bliznę po tym amputowanym z mojego życia czymś, co pewnie nie było najlepszym na świecie małżeństwem,   dla mnie jednak było najlepszą na świecie rodziną.  Nawet stare blizny bolą i szarpią czasem, i mnie dziś szarpnęło trochę. A z tym szarpnięciem przyszedł i strach. Bo jak starać się budować coś trwałego, gdy się już raz przeszło przez małe trzęsienie ziemi? A pr