Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2014

O czerstwym dowcipie

Wracałam wczoraj z zakupów z Dziobalindą, która po dniu w przedszkolu i po godzinie na judo miała nadal nadwyżki energii (jak ona to robi, pytam się, no jak?!), ja zaś miałam nadwyżki bagażu, w liczbie toreb 3 (ciężkie!) plus wielka paka papieru toaletowego. Nakazałam Dziobalindzie nieść papier, ale nadal ja miałam za duże obciążenie, a Dziobalinda za dużo chęci do skakania po murkach, oglądania witryn, turlania się po trawniku etc. Zaapelowałam więc do niej słowami mniwiency takimi, że chodźże córko prędzej, bo ja tu jestem obładowana niczem dromader. Bardzo się Dziobalinda uśmiała, a ja stwierdziłam, że oto ułożyłam swój pierwszy w życiu dowcip! Owszem, czerstwy i przaśny, ale jednak dowcip! Oto i on: -    Jak się nazywa po angielsku matka wracająca z zakupów? -    Dro-mader! No więc tak właśnie, o. Oklaski. I serdeczne uściski dla Mader , która jest już nie tylko mader, ale i grandmader :)

O modlitwie

Jeśli mam być szczera, nie wiem dokładnie, jak działa modlitwa. Wiem tylko, że dla mnie - działa. Przede wszystkim, daje spokój ducha i porządek w głowie. Poczucie relacji z Bogiem, takiej żywej, bo ja się modlę tak, jak czuję, nikt mnie nigdy nie uczył modlitwy. I nadzieję daje modlitwa, bo powierzam Bogu wszystkie moje sprawy, moje zmartwienia, lęki i prośby. I jestem pewna, że On się tym wszystkim zaopiekuje. Z tym ważnym zastrzeżeniem, że modlitwa to nie jest zamówienie złożone w restauracji, a Bóg nie jest kelnerem - nie wszystkie moje życzenia wyrażane w modlitwie zostają wysłuchane. Dlatego modlę się swoimi słowami, ale też słowami biblijnej modlitwy, słowami „bądź wola Twoja”. Bo ja mam tak, że nawet wtedy, gdy czegoś bardzo, bardzo pragnę, przyjmuję taką ewentualność, że jednak Bóg wie lepiej od mnie. Że jestem tylko człowiekiem i nie zawsze jestem w stanie przewidzieć, jakie konsekwencje miałoby spełnienie jakiegoś mojego pragnienia. Tak więc jedne moje prośby i marzenia są

O macierzy

Obraz
 Dla A., która jest moją niezawodną macierzą zewnętrzną. Będzie dziś o macierzy, ale nie o matce. Ach nie, wróć. Będzie i o matce, czyli o mnie. Będzie więc o matce z macierzą. Nie mylić z macicą. Choć owszem, macicę także posiadam. Gdzieś w końcu musiałam wyhodować te dwie wybujałe osobowości, z których ostatnio: -           Giganna (lat prawie 2) była uprzejma zderzyć się czołowo z komodą i tym samym zafundować sobie, a także całej naszej rodzinie, pierwsze w historii zakładanie szwów (7 szwów na łuku brwiowym! gdyż albowiem, jak mawiał Joey Tribbiani, „if you wanna do something wrong, do it right!”); -           Dziobalinda (lat prawie 6) zadała mi wczoraj filozoficzno-retoryczne pytanie: „Mamo, jak Ty myślisz, czy ja urodzę przez cesarskie cięcie czy naturalnie?” (no i proszę, miało być o macierzy, a tymczasem my tu znowu o macicy...). Tak, tak, więc będzie o macierzy... O macierzy Eisenhowera będzie dzisiaj. A zaczęło się to wczoraj, od ekscytującego poranka. M

O Angry Birds

Dziś rano w drodze do przedszkola Dziobalinda uraczyła mnie orzeźwiającym strumieniem świadomości, o brzmieniu następującym : - Zobacz mamo, ten chłopiec miał taką samą czapkę jak A. i B. To była czapka z Angry Birds. Fu! Nie lubię Angry Birds, bo to są wściekłe ptaki. A. i B. grają ciągle w Angry Birds, a ja myślę, że oni nie powinni grać a Angry Birds. Oni powinni oglądać „Ptaki” Hitchcocka! No, to czyje dzieci grają w Angry Birds? Kto skorzysta z propozycji Dziobalindy?