Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2014

O ziemi pod stopami

Ziemia pod stopami. Zatrzęsła mi się kilka razy w ostatnim tygodniu. Najgwałtowniej wtedy, gdy podczas zabawy na placu zabaw Giganna zapłakała nagle, że boli ją ręka. A ręka nie miała nigdzie żadnego zadrapania ani skaleczenia. Tylko zdała się nagle dziwnie miękka. I bezwładna. I... zwisająca taka. Gdy biegłyśmy we trzy do domu - gdzie mąż już wzywał taksówkę, żeby jechać do szpitala - siłą woli powstrzymywałam krzyk. Dziobalinda modliła się głośno. I tylko Giganna zachowała spokój, kiedy już minął ból spowodowany tym, że ręka wypadła częściowo ze stawu (!). W głowie miałam najczarniejsze scenariusze. W szpitalu jednak okazało się, że to dość standardowy uraz i wcale nie poważny. Miła pani doktor nastawiła rękę jednym prostym ruchem. Giganna wybiegła z gabinetu bez śladu bólu czy zmartwienia i zaczęła wymachiwać obiema zdrowymi rękami.  A ja poczułam, że ziemia wróciła mi pod stopy, i opadłam na nią ciężko, bez siły. Już dobrze. Już dobrze. Dziękuję Ci Boże. Już dobrze. Ale nie wszystk

O dziękowaniu

Biegłam dziś rano do autobusu. Biegłam, biegłam - i dobiegłam, bo miły kierowca poczekał na mnie z otwartymi drzwiami. Wbiegłam więc do środka, ostatnimi drzwiami, opadłam na ostatnie siedzenie i pomyślałam, jak to miło z jego strony, że zaczekał. A wtedy on wychylił się i przez cały autobus krzyknął do mnie, że mówi się „dziękuję”. No, miał rację, przyznaję. Poczułam się jak ostatni burak. Mogłam przecież przejść do początku autobusu i podziękować, albo i krzyknąć - tak jak zrobił to on - ale zaaferowana byłam tym wbieganiem i tym opadaniem... A wystarczyło jedno słowo i oboje - kierowca i ja - mielibyśmy lepszy poranek. Bo „dziękuję” to tylko jedno słowo właśnie, a przecież takie ważne i tyle może zmienić. Podziękować mężowi za to, że zrobił mi herbatę. Podziękować córkom za to, że pomogły robić kolację. Podziękować mamie za to, że została wieczorem z wnuczkami, żebyśmy mogli pójść do kina. Podziękować teściowej za to, że została z małą wnuczką po to, żebyśmy mogli pójść do pracy

O dzielniaczku

Giganna jest w kiepskiej formie ostatnio, bo chora. Nie jakoś straszliwie, ale za to długo i uciążliwie, w kilku wariantach naraz. Znosi to jednak odważnie, z siłą i godnością osobistą. Obudziła się wczoraj w nocy - jak to Giganna, od urodzenia nie przespała jeszcze ani jednej nocy - i przyszła do naszego łóżka, zmartwiona. - Chodź, mój mały dzielny dzielniaczku - rzekłam do niej. Na co Giganna spojrzała na mnie z wyrzutem i powiedziała stanowczo - Nie jestem dzielniaczkiem! -Nie? - zdziwiłam się. -Nie! - odparła z mocą, po czym dodała, gwoli wyjaśnień - Nie jestem chłopcem! I teraz nie wiem, czy bardziej podziwiam moją prawie (już za tydzień!) dwuletnią córkę za takie stanowcze określenie swej tożsamości, czy za wyczucie językowe, które pozwala jej nawet w środku nocy rozpoznać w nieudolnych matczynych neologizmach końcówki wskazujące na rodzaj męskoosobowy * męski. ____ *edit po interwencji pani Łoterlu  :)

O człowieku

Obraz
 autor: Rubi Art (znalezione via Pinterest)