O ciepłej jesieni
Gdy byłam młodsza (bo, inaczej niż Herod, byłam kiedyś młoda), żyłam w ciągłym oczekiwaniu. Na to, aż „zacznę żyć naprawdę”. Aż „coś się wydarzy”. Aż „zmienię się na tyle, żeby...”. I aż, oczywiście, ożeni się ze mną perkusista Silverchair.
Nie wiem, czy to cecha każdej młodości, czy może tylko mojej. Ale prawdą jest, że dużą część czasu, który teraz wspominam jako bardzo, bardzo dobry, przeżyłam w oczekiwaniu na jakieś inne, lepsze jutro. Ot, durna byłam po prostu.
Ale i durnej, i ślepej kurze trafia się ziarno, a mnie się w życiu przytrafiło dużo nie tyle ziaren, co prawdziwych wygranych na loterii. Przede wszystkim świetnych ludzi, których spotkałam na swojej drodze. Ale i idealne dla mnie studia. I kilka dobrych i nieźle zrealizowanych pomysłów. I kilka fantastycznych przygód. I kupa śmiechu po drodze. I fantastyczna, najlepsza z możliwych jesień, kiedy to mój - przyszły wówczas - mąż, zdecydował się w końcu zaprosić mnie na kawę, czy wino (już nawet nie pamiętam). I przez cały następny rok w kółko słuchałam Brand New Heavies.
A jeszcze potem zaczęłam być, jak to się mówi, „dorosła”. No, w każdym razie weszłam na tę drogę, zwaną dorosłością, kiedy pojawiły się najpierw Dziobalinda, a potem Giganna. I to już nawet nie było „coś”. To było wszystko naraz! Tyle szczęścia, i tyle strachu, i tyle niepewności, i tyle zmęczenia, i tyle radości, i tyle frustracji! Tyle wszystkiego, że momentami nie do uniesienia. Przestałam czekać na „coś”, bo dostałam tyle, że nie byłam w stanie tego „przerobić” na bieżąco. Zasypiałam wieczorami snem kamiennym, wolnym od jakichkolwiek projekcji i pragnień, poza tym jednym, żeby się trochę tym razem wyspać. A jest to nadal marzenie do zrealizowania „w nieokreślonej przyszłości” ...
I w tym całym kołowrocie nagle zaczęłam dostrzegać COŚ. Że są takie momenty, kiedy czas się zatrzymuje. Kiedy któraś z naszych córek bawi się na dywanie obok mnie lub kiedy siedzimy - we dwie, we trzy - przytulone i czytamy książki. Kiedy bawimy się wszyscy, we czworo, w „siedzi jeżyk na dywanie”. Kiedy siedzimy z mężem obok siebie, na podłodze, i słuchamy muzyki. Albo gdy wychodzę wieczorem na balkon i wdycham zapach nadchodzącej nocy i odchodzącego lata. W takich momentach - jestem przekonana - mieści się cały sens mojego bycia tutaj. Za każdym razem proszę Boga w myślach, żeby dał mi je zapamiętać jak najdłużej. Rzadko mi się to udaje - tak szybko zacierają się w pamięci. Ale czuję, że są we mnie na stałe, tyle tylko, że zmagazynowane gdzieś, gdzie na co dzień nie mogę tak łatwo sięgnąć. Wiem jednak, że nikt mi ich nie może odebrać. Kiedy oglądam się za siebie, czuję ciepło, które z nich promieniuje.
Wczoraj Giganna z Dziobalindą taplały się w pierwszych jesiennych liściach, a ja siedziałam na ławce i słuchałam, jak śpiewa ptak gdzieś nad naszymi głowami. Obok przechodzili ludzie, jeździły samochody i rowery, biegały psy... A niebo było niebieskie i liście pachniały wspomnieniem poprzednich jesieni.
I kiedy wieczorem kładłam się spać, nie czekałam na „coś”. Czułam, że tu i teraz - jest już wszystko, co najważniejsze. O tak:
____
A perkusista Silverchair ożenił się w końcu nie ze mną - i pewnie obojgu nam to wyszło na dobre ;)
Nie wiem, czy to cecha każdej młodości, czy może tylko mojej. Ale prawdą jest, że dużą część czasu, który teraz wspominam jako bardzo, bardzo dobry, przeżyłam w oczekiwaniu na jakieś inne, lepsze jutro. Ot, durna byłam po prostu.
Ale i durnej, i ślepej kurze trafia się ziarno, a mnie się w życiu przytrafiło dużo nie tyle ziaren, co prawdziwych wygranych na loterii. Przede wszystkim świetnych ludzi, których spotkałam na swojej drodze. Ale i idealne dla mnie studia. I kilka dobrych i nieźle zrealizowanych pomysłów. I kilka fantastycznych przygód. I kupa śmiechu po drodze. I fantastyczna, najlepsza z możliwych jesień, kiedy to mój - przyszły wówczas - mąż, zdecydował się w końcu zaprosić mnie na kawę, czy wino (już nawet nie pamiętam). I przez cały następny rok w kółko słuchałam Brand New Heavies.
A jeszcze potem zaczęłam być, jak to się mówi, „dorosła”. No, w każdym razie weszłam na tę drogę, zwaną dorosłością, kiedy pojawiły się najpierw Dziobalinda, a potem Giganna. I to już nawet nie było „coś”. To było wszystko naraz! Tyle szczęścia, i tyle strachu, i tyle niepewności, i tyle zmęczenia, i tyle radości, i tyle frustracji! Tyle wszystkiego, że momentami nie do uniesienia. Przestałam czekać na „coś”, bo dostałam tyle, że nie byłam w stanie tego „przerobić” na bieżąco. Zasypiałam wieczorami snem kamiennym, wolnym od jakichkolwiek projekcji i pragnień, poza tym jednym, żeby się trochę tym razem wyspać. A jest to nadal marzenie do zrealizowania „w nieokreślonej przyszłości” ...
I w tym całym kołowrocie nagle zaczęłam dostrzegać COŚ. Że są takie momenty, kiedy czas się zatrzymuje. Kiedy któraś z naszych córek bawi się na dywanie obok mnie lub kiedy siedzimy - we dwie, we trzy - przytulone i czytamy książki. Kiedy bawimy się wszyscy, we czworo, w „siedzi jeżyk na dywanie”. Kiedy siedzimy z mężem obok siebie, na podłodze, i słuchamy muzyki. Albo gdy wychodzę wieczorem na balkon i wdycham zapach nadchodzącej nocy i odchodzącego lata. W takich momentach - jestem przekonana - mieści się cały sens mojego bycia tutaj. Za każdym razem proszę Boga w myślach, żeby dał mi je zapamiętać jak najdłużej. Rzadko mi się to udaje - tak szybko zacierają się w pamięci. Ale czuję, że są we mnie na stałe, tyle tylko, że zmagazynowane gdzieś, gdzie na co dzień nie mogę tak łatwo sięgnąć. Wiem jednak, że nikt mi ich nie może odebrać. Kiedy oglądam się za siebie, czuję ciepło, które z nich promieniuje.
Wczoraj Giganna z Dziobalindą taplały się w pierwszych jesiennych liściach, a ja siedziałam na ławce i słuchałam, jak śpiewa ptak gdzieś nad naszymi głowami. Obok przechodzili ludzie, jeździły samochody i rowery, biegały psy... A niebo było niebieskie i liście pachniały wspomnieniem poprzednich jesieni.
I kiedy wieczorem kładłam się spać, nie czekałam na „coś”. Czułam, że tu i teraz - jest już wszystko, co najważniejsze. O tak:
zdjęcie archiwalne
____
A perkusista Silverchair ożenił się w końcu nie ze mną - i pewnie obojgu nam to wyszło na dobre ;)
Swojego męża poznałam jesienią :)
OdpowiedzUsuńLubię jesień, ale TYLKO WTEDY, gdy nie przesiedzę jej chora albo z chorymi dziećmi w domu.
@Mader: Bo widzisz, jesień to jest czas obfitości - jabłka, gruszki, śliwki i dobrzy mężowie :)
UsuńJakie odchodzące lato, do cholery? Lato w pełni! Ty Już Dobrze Wiesz, Kto ;)
OdpowiedzUsuń@Anonimowa: Ale ja to myślałam kiedy indziej, a nie dzisiaj! Lato, lato, oczywiście, lato! Lato wszędzie! :D
UsuńChwilo, jesteś piękna, chwilo trwaj :)
OdpowiedzUsuńPolonistka :)
@Polonistka: Hmmm, czy to z "Chłopów"? ;)
Usuń( i teraz właśnie stawiasz jedynki od linijki ;) )
Przypomniało mi się, jak pani w podstawówce kazała nam przeczytać II cz. "Dziadów" - a kumpel pomylił i dzielnie wziął się za "Chłopów". Dobrnął do "Zimy", nim go wyprowadziliśmy z błędu :)
UsuńPięknie! :)
UsuńAle co się 13-latek zdążył naczytać o ekscesach Jagny, to jego...
UsuńWidzisz, to ja w LO wzdychałam do ociekającego testosteronem Petera Steela z "Type O Negative". Choć akurat bez aspiracji małżeńskich :)
OdpowiedzUsuńPięknie to wszystko napisałaś. Ale zdałam sobie sprawę, że ja dalej jestem na etapie "czekania na jutro". Trzeba coś z tym zrobić. Może to kwestia tego, że nie mam dzieci?
@Dragonella: Ach, ja też wzdychałam do Petera! Ale też bez aspiracji małżeńskich. Był zbyt niedostępny. I miał gitarę zawieszoną na łańcuchu!
UsuńŻal, że go już nie ma...
A z tym nie-czekaniem - ja nie wiem, czy to kwestia dzieci. U mnie tak, ale to tylko ja tak mam. A Ty może po prostu nadal jesteś młoda! ;)
I to gitarę basową! A ten głęboki głos... Do dziś mam kilka piosenek T'O'N na swojej liście na odtwarzaczu MP3.
UsuńMoja stara śpiewka brzmi: "A kiedy już spłacimy kredyt, to... [i tu następuje lista marzeń].
Perkusista na pewno żałuje! :)
OdpowiedzUsuńmy poznaliśmy się jesienią i zakochaliśmy się jesienią, i ślub braliśmy jesienią- to dla mnie niesamowicie romantyczna pora roku.
Ja jestem chyba też dobra w łapaniu chwil. i wymyślaniu takich marzeń które łatwo jest szybko zrealizować- a realizacja marzenia to jest coś :)