Zima nie odpuszcza. Życie nie odpuszcza. Funkcjonujemy w trybie wysoce awaryjnym. Małżonek w dzień jeździ na zdjęcia lub opiekuje się Giganną, noce zaś spędza w studiu na udźwiękawianiu programu. Kiedy śpi? Tego nie wiem. Twierdzi, że czasem udaje mu się złapać godzinę snu. Lub może to ona, ta giodzina, łapie jego, znienacka, gdzieś w środku nocy na montażu. Tymczasem ja opiekuję się dziećmi, pracuję, sprzątam, gotuję, piorę, prasuję, czytam książeczki, kołysanki śpiewuję – wszystko to w poczuciu znajdowania się w grubej warstwie waty szklanej, cuchnącej moim własnym potem, zmęczeniem i lękiem. Tęsknię za moim mężem bardzo i tęsknię za słońcem. I za snem. W ramach poprawiania sobie nastroju wybrałam się z dziećmi do biblioteki, po kolejny tomik „Basi” i po jakiejś odpowiednie do sytuacji czytadło dla mnie – coś o kobietach, które nie śpią nocami, bo odprysnął im lakier na paznokciach, a nowy Vogue z prenumeraty miał zagięty róg na stronie 48. Albo coś o hrabianka