Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2014

O alpinizmie blokowym

A gdy wczoraj po południu wyszłam z Córkami do biblioteki, po nową porcję Basi, Mamy Mu i Pana Kuleczki, to nie było już przed klatką podjazdu dla wózków. Zniknął. Została po nim wielka betonowa wyrwa w schodach, szczerząca się do mnie nieprzyjemnie i - jestem prawie pewna - złośliwie. Nawet się ucieszyłam przez moment, że to dobrze. Że może w końcu spółdzielnia postanowiła zrezygnować z fundowania nam tej wątpliwej rozrywki, jaką jest kurs kaskaderski w postaci wpychania wózka po prawie pionowym podjeździe lub też spuszczanie go w dół z tegoż pionowego podjazdu - mniej więcej w taki sposób, w jaki Indiana Jones w Świątyni  Zagłady hamował rozpędzone wagoniki, aż mu się stopu zapaliły były od pędu. Może. A może i nie, nasza spółdzielnia nie grzeszy bowiem zbytnią dbałością o komfort psychiczny czy fizyczny swych mieszkańców. Tymczasem jednak stałam na górze schodów, z Dziobalindą, Giganną w wózku i bez podjazdu. Ale twarda jestem, a wózek miętki, czyli tzw. parasolka. Pobrałam wó

O kozie, co ma Pasterza

A w Wielką Sobotę odbyła się w naszym domu Wielka Awantura. Bo tacy właśnie jesteśmy – ludzcy. I po ludzku zmęczeni i pogubieni czasem. Tym razem też tak było, jak to się czasem zdarza – pogubiliśmy się, zaplątaliśmy i wyrżnęliśmy się o własne sznurówki boleśnie. I gdy już doszłam w miarę do siebie i zobaczyłam swój udział, swoją współwinę za ten paskudny dzień, to gotowa byłam, jak to mam w zwyczaju, złożyć Panu Bogu samokrytykę. Powiedzieć Mu – Panie Boże,   pewnie patrzeć na mnie nie możesz z góry, bo taka jestem głupia, że wciąż te same głupie błędy popełniam. Ale wtedy przypomniały mi się słowa koleżanki. Bardzo mądrej koleżanki, która powiedziała mi raz, że czuje się jak koza, ale koza, która ma Pasterza. I ja też, w tym momencie, poczułam się jak koza. Koza, co to chciała dobrze, a znowu wlazła w krzaki i ucho sobie naderwała, i jeszcze niechcący innej kozie w piszczel przyrżnęła z kopyta. I poczułam – nie pomyślałam, ale właśnie poczułam wyraźnie – że przecież, no przecież

O Nadziei

Obraz
Czasami przychodzi noc, ciemna i straszna jak śmierć. Ale w każdej takiej nocy, choćby i najczarniejszej, jest promień nadziei. Ten promień to światło nadchodzącego Zmartwychwstania. Życzę Wam nadziei, choćby i w najczarniejszej nocy. Życzę Wam miłości, która podnosi z upadku, która ożywia z martwych. Życzę Wam, Kochani, Pięknych  Świąt Wielkanocnych.                  Fra Angelico, Chrystus Zmartwychwstały, 1438-1450 r.,  Muzeum św. Marka, Florencja

Dies irae

Och, czy Wy wiecie, jak potrafi krzyczeć Giganna? Nie wiecie. Nie, naprawdę, nie próbujcie nawet się domyślać - to nie jest do wyobrażenia. Przy Gigannie trąby jerychońskie to fujarka pasterska jest. Sobie nimi węża zaklinać można. Jak Giganna zawoła, to węże zamieniają się w kamień. Ustają procesy życiowe we wszystkim, co słyszy ten zew, a słyszy go cała dzielnica, cała gmina, powiat cały. Gdy Giganna popadnie w rozpacz, to drżyjcie i klękacie narody, to teste David cum Sybilla, solvet saeclum in favilla , a jeśli nawet nie saeclum, to neurony w mózgach rodzicielskich na pewno. Bo podobno jak dziecko płacze, to w mózgu matki komórki umierajom. Taki ewolucyjny skill to jest, plus 1000 do mocy i plus 1000 do magii, żeby rodzic szybko reagował na wezwanie zrozpaczonego potomka. Ale kiedy potomek ma prawie dwa lata, a jego rozpacz spowodowana jest tym, że matka wstała o 5:30 i próbuje się wymknąć do pracy na 7:00, żeby wcześniej z tej pracy wrócić i z dzieciątkiem pobyć dłużej...  no, co

O złocie

Ja nie wiem, czy tak jest z każdym dorosłym życiem, czy to tylko moje dorosłe życie ulega jakiejś dekonstrukcji? Rozpada się na drobne elementy, z których ja je potem muszę układać w skomplikowane mozaiki. I nie, nie wychodzą mi ani arabeski, ani kosmateski . Żeby mię chociaż kostka bauma wyszła, ale też nie. Dumna jestem z siebie, jeśli uda mi się osiągnąć chociażby tzw. kocie łby. A bo to wszystko jakoś tak pędzi szybko, a ja NIE ZDANŻAM. Jedyne, co mi wychodzi dobrze, to jak się zaczytam w metrze i nie zauważam, że to już moja stacja. We wszystkich innych dziedzinach - wieczna niedoróbka, prowizorka, pośpiech i wścik. Momenty, w których czuję, że jest po prostu ok, że nic więcej już nie trzeba, te momenty są poukrywane w tkance dnia codziennego niczym grudki złota w nurcie rzeki. Wyławiam pewnie co dziesiąty. A i to z wielkim trudem. Ale jak już wyłowię... o wszyscy święci! Co ja czasem wyławiam! Wyłowiłam ostatnio Gigannę, gdy wdrapała się na kanapę, przypadła do mnie i wyrzekła z

Jak imprezować po trzydziestce

Imprezować po trzydziestce! Umówić się z przyjaciółkami w sobotni wieczór. W kawiarni z wypiekami bezglutenowymi. Wypić herbatkę i zjeść ciasto z rabarbarem. Następnie zacząć imprezę właściwą, czyli przenieść się do lokalu z winem. Zamówić jeden kieliszek czerwonego wina (250 ml) - więcej nie, bo przecież karmienie trwa i od tego kieliszka i tak trzeba odczekać 2 godziny, żeby móc potem zaserwować Gigannie jej nocne "toto". Upić się tym jednym kieliszkiem wina. Ok. 23:00 zamówić wodę z cytryną, żeby nie zasnąć. Wyjść z lokalu o północy, bo jedno z dzieci współbiesiadujących się obudziło i mąż zadzwonił po pomoc. Wysiąść z metra o 1:00 w nocy i postanowić dojechać do domu na miejskim rowerze. W trakcie jazdy rowerem odebrać telefon od przyjaciółki.  Prowadzić rower jedną ręką, jednocześnie rozmawiając przez telefon. Zaufać sobie, że da się radę tą jedną ręką wziąć ostry zakręt przy aptece. Zderzyć się czołowo z apteką. Zebrać twarz z apteki i obłożyć ją chusteczk

O medalach

Jak fajnie byłoby, gdyby matki dostawały odznaki, spawności i medale za każdą trudną rzecz, którą udaje im się zrobić, choć wcześniej wydawała się ona niewykonalna! Chodziłybyśmy wtedy obwieszone orderami do kolan, jak ruski generał, że sobie pozwolę na cytat z kabaretu mego dzieciństwa . Otóż bowiem ja zdobyłam ostatnio dwie nowe sprawności, mianowicie: pojszłam z dwoma dzieckami na pływalnię i wróciłyśmy wszystkie całe i zdrowe, nie wdałam się w awanturę z Małżonkiem, choć obydwoje byliśmy na skraju załamania nerwowego (praca, dzieci chore, dzieci krzyczą, praca, kasa, chore dzieci, chore dzieci, chore dzieci - i na koniec kot puścił pawia w przedpokoju, co przelało czarę goryczy!). Za to drugie, to nawet, myślę, złoty medal mi się należy! Było to jedno z większych osiągnięć w moim życiu prywatnym. Z innych osiągnięć, których się po sobie nie spodziewałam (w domu rodzinnym kultywowano takie zabawne przekomarzanie, że jako dziecię jajogłowe mam marchwiane rączki i że moja młodsza