Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2014

O rodzicielstwie bliskości i o ucieczkach z pożarów

Generalnie jestem zwolenniczką i sympatykiem rodzicielstwa bliskości. Zgadzam się w pełni z założeniami i przyświecającą im ideą. Jestem przekonana, że dziecko jest takim jak ja człowiekiem i należy mu się pełny szacunek. Że komunikować się w rodzinie należy bez przemocy i z poszanowaniem potrzeb wszystkich jej członków. Że rodzic czasem musi się wczuć w odmienny świat dziecka i zamiast po prostu egzekwować spełnianie swoich oczekiwań, znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Tak, wszystko to wiem. Wiem także, że w czasie pożaru należy zakryć usta mokrą tkaniną i posuwać się do wyjścia wzdłuż ścian i przy podłodze. Gorzej, jak wybuchnie pożar, a ja nie będę mieć mokrej tkaniny. Albo zwyczajnie ze stresu narobię w pory i zapomnę wszystko, czego się skwapliwie uczyłam na szkoleniu z BHP. Takoż z rodzicielstwem bliskości - niby wszystko ładnie i wszystko wiadomo, ale przychodzi jednak ten dzień. Ten dzień, w którym wstaję pół godziny wcześniej, żeby na pewno zdążyć rano bez pośpiechu i awantur. W

O szkole i o szkielecie

Pierwsze miesiące w szkole są dla nas, jak dotąd, doświadczeniem pozytywnym. Dziobalinda lubi panią, lubi koleżanki, lubi zajęcia i lubi świetlicę - czasem wręcz prosi, żebym pozwoliła jej zostać dłużej i jeszcze trochę się pobawić. Wchodzi do szkoły radosna i radosna, choć zmęczona, z niej wychodzi. Przyznam, że szkoła i nam, rodzicom, się podoba. To zwykła szkoła rejonowa, ale kolorowa i raczej przyjazna dzieciom. Mam pewne zastrzeżenia do szkolnej stołówki - nie spodziewałam się w szkole tylu słodkości. Dla Dziobalindy, która jest alergikiem, Monte i budyń waniliowy na podwieczorek są podwójnie groźnym - bo i cukrowym, i mlecznym - koniem trojańskim. A Dziobalinda znacznie mężniej stawia opór rodzicielskim poleceniom, niż słodyczom w szkole - no więc. Poza tym jednak jest całkiem dobrze. I zdaje się, że trafiliśmy na naprawdę świetną nauczycielkę. Dziobalinda uczy się chętnie, choć bez spazmów ekscytacji. Czasem coś ją szczególnie zainteresuje lub ucieszy i wtedy poświęca się te

O córkach - subiektywny wybór cytatów

Nasze córki wyraźnie manifestują swe silne i malownicze osobowości. Dziobalinda np. lubi konkret i proste, kategoryczne oceny sytuacji.   Bywa to bardzo urocze i w pełni zgodne z linią rodzicielskiej indoktrynacji, jak np. wtedy, gdy czytałyśmy na dobranoc „Basię i gotowanie”. Na początku książeczki mama odmawia gotowania kolacji, bo jest zmęczona. Dzieci zadają ryzykowne pytanie w stylu „ale jak to, przecież mama uwielbia gotować, bo bardzo nas kocha?” Tata staje jednak na wysokości zadania i razem z dziećmi zabiera się za gotowanie, podczas gdy mama idzie sobie poczytać. Dziobalinda komentuje: No bo przecież wszystkie kobiety uwielbiają... (co powiedziała, jak myślicie? gotować uwielbiają jej zdaniem?) ... czytać! - dokończyła Dziobalinda. Ha! Punkt dla mnie! I na razie nie wyprowadzam jej z błędu. Bywa też, że Dziobalinda wykazuje się zmysłem bystrego i krytycznego   obserwatora życia społecznego. Dziś rano w windzie znalazła pustą puszkę po napoju gazowa

O niepodległości

Obraz
Święto Niepodległości postanowiliśmy uczcić sensu stricto - w sposób wolny i niepodległy. Czyli zostaliśmy w domu, zjedliśmy niespieszne śniadanie, potem niespieszny obiad, a potem poszliśmy wszyscy na spacer. Na plac zabaw i na ostatnie radości z kolorowej i ciepłej jesieni. Po czym wróciliśmy do domu na ciepłe kakao i ciastka. Nie włączam radia, telewizora tym bardziej, skoro go nie mam, a do serwisów informacyjnych nie zaglądam. Nie wiem, czy w Warszawie ktoś się z kimś bije, czy tęczę znowu ktoś spalił i co się krzyczy „na mieście”. Może dowiem się tego jutro, a może nie. Bez względu na to, co tam się dzieje, ja tutaj i teraz cieszę się z tego, że żyję w kraju wolnym i niepodległym, ze wszystkimi jego wadami i bolączkami. Cieszę się, że mogłam spokojnie wyjść na spacer z rodziną i nie bać się - tak po prostu. I wdzięczna jestem tym wszystkim, którzy o tę moją dzisiejszą wolność walczyli kiedyś, nawet, jeśli oni sami nie zgadzali się między sobą, nawet, jeśli mylili się czasem - nie

O widzeniu

Obraz
Mader zaprosiła mnie do takiej fejsbukowej zabawy, która polega na publikowaniu przez pięć kolejnych dni pięciu zrobionych przez siebie, czarno-białych zdjęć. Początkowo chciałam się wymigać, ale posądzona o tzw. wymówkozę (ehh... mam to, przyznaję!) honorem się uniosłam i - dołączyłam. Pierwsze zdjęcie zrobiłam po prostu zza biurka, przez szybę. No, nie było to zachwycające. Ale w kolejnych dniach starałam się już patrzeć na rzeczywistość tak, żeby dostrzec coś "dobrego do zdjęcia". Podczas spaceru z dziećmi i w drodze do pracy rozglądałam się i układałam sobie wszystko w kadr. I w trakcie tych pięciu dni stał się taki mały cud. Nie to, żebym nagle nauczyła się robić zdjęcia, bo nie nauczyłam się. Ale patrzeć! Patrzeć się nagle nauczyłam! Wydawało mi się, że ja patrzeć raczej umiem - zawsze mnie zachwycał piękny kolor jesiennych liści, błękitne niebo, zachód słońca. Tyle że w kolorze łatwo jest się zachwycać, a w szarościach - o wiele trudniej. Tymczasem nawet w tych szar