Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2014

O jesiennym święcie

Obraz
Dzisiaj święto, wiecie o tym? Ale nie, nie to święto, o którym pewnie myślicie. Nie to, o które od tygodnia kłócą się internety. Nic o dyniach. Nic o sztucznych kłach i wampirach. Nic o strachach, choć wiem, że wciąż jeszcze są tacy, co się TEGO tematu mocno boją. Dzisiaj, Kochani, jest Święto Reformacji! Dzisiaj protestanci (czy wszyscy? tego nie wiem, tylu nas rożnych jest), a w każdym razie ewangelicy, obchodzą święto upamiętniające ogłoszenie przez Marcina Lutra jego słynnych tez. Co robią luteranie w Święto Reformacji? Czy jedzą koty na cmentarzu? Czy plują na obraz Matki Boskiej? Czy ujeżdżają czarnego koguta? Otóż nie. Tego nie robimy ani dzisiaj, ani w żaden inny dzień roku. Co zaś robimy - idziemy do kościoła na nabożeństwo. Śpiewamy hymny. Modlimy się. Może ktoś składa sobie życzenia? Tego nie wiem. Jestem wszakże luteranką nie z urodzenia, a z wyboru, nie mam znowu tak wielu luterańskich znajomych i w tradycjach nie wyrosłam, uczę się ich wciąż. Ciekawostka: teor

O pocztówce

Czy już pisałam, że kocham Łonę? Pisałam. To napiszę jeszcze raz - kocham Łonę! Na pocztówce mu to może napiszę i wyślę :)

O życzliwości

Jakieś parę godzin po tym, jak wyprodukowałam ostatni wpis, Giganna (chora na zapalenie płuc w tamtym czasie) dostała napadu silnego kaszlu. Tak silnego, że zaczęła mieć poważne problemy z oddychaniem. Wezwaliśmy karetkę. Karetka zawiozła nas do szpitala. W szpitalu Giganna dostała lek rozkurczający oskrzela. Po osłuchaniu i obserwacji wróciłyśmy do domu z receptą na nowy antybiotyk i leki do inhalacji. Po zmianie leków i wprowadzeniu inhalacji jest już dobrze. Osłuchowo - czysto. Kaszel w zaniku. Giganna w świetnej formie. Nadal musi być w domu i zażywać inhalacji, ale najgorsze - mam nadzieję! - za nami. Chciałabym coś mądrego na ten temat napisać, ale nie umiem. Tyle tylko, że Panu Bogu dziękuję, że nic poważnego się nie stało. I że wdzięczna jestem lekarzowi z karetki, który nie tylko zajął się Giganną w sensie medycznym, ale i nami obiema w sensie czysto ludzkim. Niósł mój plecak do karetki i potem do szpitala. Pocieszał. Rozładowywał napięcie. Wspierał i słuchał. I wdzięczna jest

O smutkach i stratach

Dzisiaj 15 października, Dzień Dziecka Utraconego. Koleżanka udostępniła informację na fejsbuku. Pierwszy komentarz, mężczyzny: " Trzeba mieć naprawdę solidny defekt pod kopułą :D" Ja nie wiem. To jest rzeczywiście jakiś defekt? Trudno zrozumieć, że to boli, gdy dziecko odchodzi przed rodzicem? Że boli nawet utrata dziecka przed jego urodzeniem? Nawet bardzo małego?  To jest jakiś defekt naprawdę, czy tylko niechęć do tego, by uszanować czyjeś uczucia, nawet, jeśli się ich samemu nie doznało i nie jest się w stanie takich uczuć wyobrazić? Czy w takiej sytuacji nie można po prostu - zamilknąć? Chciałam się wściec, ale nie umiem. Jest mi tylko ogromnie, ogromnie smutno.  Dzień Dziecka Utraconego jest i moim dniem. I bardzo się cieszę, że taki dzień jest. Bo tak samo, jak utrata, bolą próby jej negowania. Boli, że nie ma grobu. Boli, że nie ma żadnego znaku: było - nie ma. Jedynym dowodem, że było, jest moje, nasze wspomnienie i żal. I gdy ktoś ten żal neguje, wyśmie

O tym, że warto się starać

Dużo się mówi, pisze o tym, żeby naszym dzieciom poświęcać czas i uwagę. Żeby nie krytykować, nie pouczać, a otworzyć się na ich potrzeby i emocje. Żeby dawać wsparcie, zamiast ocen. Żeby prawdziwie dla nich - być. Czasami bywam przerażona tym, jak dużo wysiłku trzeba, żeby nie działać w utartym schemacie, nie reagować z automatu złością, lękiem, frustracją, tylko właśnie - otworzyć się, być. To wcale nie jest łatwe. Niekiedy wręcz - zwłaszcza po ciężkim dniu pracy, wieczorem, gdy się już na pysk pada ze zmęczenia, a tymczasem jedna córka płacze, bo zgubiła łyżeczkę, a druga krzyczy, że nie życzyła sobie pianki do kąpieli i że proszę mi zrobić kąpiel od nowa - no więc niekiedy to się wydaje poświęceniem ponad ludzkie siły. A nie daj Boże jeszcze się coś stłucze albo zepsuje. Albo zgubi. Albo inny problem wyrośnie. Człowiek ma ochotę urwać sobie głowę i pobić się nią do nieprzytomności, a tu trzeba jakoś zachować jako tako spokój i pamiętać o wrażliwości dziecięcej -  no ciężko bywa.

O "pożytkach" z wiary

Dziobalinda po operacji ma się już dobrze, a zatem – rodzinna wycieczka. Weekend z rodziną zaowocował istotnym pytaniem ze strony Dziobalindy. I tak oto niespodziewanie i bez przygotowania po raz pierwszy szczerze porozmawiałam z moją sześcioletnią córką o czymś bardzo w moim życiu poważnym, czyli o rozwodzie moich rodziców. Nie była to dla mnie rozmowa łatwa. Chociaż gdy rodzice się rozstali, byłam już prawie dorosła, przeżyłam to bardzo mocno. I mimo że teraz jestem już sama rodzicem, więcej rozumiem i więcej umiem własnym rodzicom wybaczyć, nic nie poradzę na to, że gdzieś w środku już na zawsze będę mieć bliznę po tym amputowanym z mojego życia czymś, co pewnie nie było najlepszym na świecie małżeństwem,   dla mnie jednak było najlepszą na świecie rodziną.  Nawet stare blizny bolą i szarpią czasem, i mnie dziś szarpnęło trochę. A z tym szarpnięciem przyszedł i strach. Bo jak starać się budować coś trwałego, gdy się już raz przeszło przez małe trzęsienie ziemi? A pr