Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2012

Napięcie rośnie

Jak się dowiedziałam, że z pięciodniowego wyjazdu zrobiły się dwa pięciodniowe wyjazdy jeden po drugim, to najpierw się długo śmiałam nerwowo. Potem się popłakałam jeszcze bardziej nerwowo. Potem powiedziałam "Panie Boże, robi się coraz ciekawej, ale ja Ci wierzę, że masz w tym swój plan - tylko potrzymaj mnie proszę za rękę, żebym ja dała radę ten plan wykonać!" - i poszłam spać. Dziś wstałam i wściekle piekę muffinki na piknik w przedszkolu Dziobalindy. Może od tego urodzę. W związku z napowyższym zbieram propozycje technik wywoływania porodu. Zakurzona pisała o myciu podłóg. P. poleca zabijanie żywego karpia (w ten sposób mama P. urodziła ją aż 7 tygodni przed terminem). Czy jeszcze jakieś metody ktoś zna? Będę wdzięczna.

Jeszcze nie

Czekam i czekam. Jeszcze nie rodzę. A coraz mi trudniej, przyznaję bez bicia. Popadam w przestrach na różnych frontach. Spać nie mogę. Mam coraz mniej siły, uwagi, skupienia w sobie, żeby ogarniać prostą rzeczywistość. Potem w piaskownicy cudze babcie na mnie krzyczą, że ja za cicho krzyczę na swoje dziecko, które niechcący machnęło łopatką za wysoko i nasypało piachu na drugie, babciowe dziecko. Znaczy, że w ogóle nie krzyczę, tylko mówię, bo one od razu krzyczą - na moje dziecko i na mnie. A ja sobie myślę, że nie mam siły się przecież kłócić z nimi, tymi babciami, bo na nic nie mam siły, i że chciałabym już urodzić, ale też boję się, jak ja sobie z dwójką poradzę. Przecież to dwa razy więcej babć będzie na mnie krzyczeć potem. Dziobalinda chyba to moje zmęczenie i niepokój wyczuwa, bo też chodzi podminowana. A może to dlatego, że J. w przedszkolu ją podrapał, albo dlatego, że jej najlepsza koleżanka jest chora i nie ma jej w przedszkolu. A może wszystko naraz. W każdym razie kłó

Odliczanie

Z kalendarzowych obliczeń wynika, że Topik (to Dziobalinda wymyśliła Młodszemu Dziecięciu ten pseudonim operacyjny) powinna przejść na drugą stronę brzucha 17 czerwca. Coś mi się jednak zdawa, że ma Ona inne plany, toteż od dziś sama sobie przyjmuję zakłady - kiedy? Czy jeszcze w maju? Czy już w czerwcu? A jeśli w czerwcu, to czy przed, czy po moich trzydziestych urodzinach? (bo trzydzieste urodziny to ważne i huczne urodziny, spędzić je na porodówce - to dopiero byłby wyczyn, ha!). Tymczasem w ramach ciążowego szaleństwa przymierzam się do czyszczenia piekarnika. Tylko niech mi pani Gosia Rozenek przypomni, jak się tę pastę z sody robiło, co? I niech mnie ona z tego piekarnika wyjmie, jeśli się przypadkiem zaklinuję w środku. Gdyż albowiem powiadam Wam, jest się CZYM zaklinować.

Kalosze

Ponieważ wiosnę mamy raczej mokrą, a ja wizytuję obecnie przede wszystkim osiedlowe uliczki, postanowiłam już 3 lata po tym, jak wszyscy to zrobili, kupić sobie kalosze. Zakupiłam więc kalosze gumowe - nie żadne Huntery udające, że są arystokratycznymi butami do jazdy konnej, tylko proste kalosze otwarcie się do swej kaloszowatości przyznające. Z dumom i godnościom osobistom. Jak idziemy w kaloszach rano do przedszkola (Dziobalinda ma kalosze - krokodyle, to jest dopiero szał!), to oczywiście trzeba iść po kałużach. Bo w sumie po co kalosze, jak nie do chodzenia po kałużach? Odprowadzam więc Dziobalindę, a następnie wracam do domu sama i – o dziwo – sama po tych kałużach idę.  Idę, chlapię, taplam się i dochodzę do wniosku, że rację ma Dziobalinda, że właśnie w kałużach się idzie najlepiej, że to jest to.  I jakieś dziwnie lekkie i radosne uczucie ogarnia mnie, gdy tak sobie w kałuży stoję po kostki, a na nos mi kapie woda z uginającego się nade mną drzewa. Doznałam dziś rano, w ty

Argh argh argh

Jestem ciężka, śpiąca i wściekła. Na bycie ciężką nie poradzę nic. Co najwyżej jak już spuchnę całkowicie, przestanę mieć jakiekolwiek kształty i zacznę się toczyć jak kula - może to pomoże. Na bycie śpiącą nie poradzę nic, gdyż od kilku tygodni bezsenność łupie mnie bezlitośnie. Dziś położyłam się spać o 2.00 w nocy, turlałam się w łóżku z boku na bok przez 2 godziny, po czym od 4.00 do 5.00 nad ranem podziwiałam widoki z balkonu, robiąc przy tym odkrycie, że o 4:22 jest jeszcze cicho, a o 4:29 nagle wszystkie ptaki budzą się naraz i naraz zaczynają gadać. Na bycie wściekłą pomaga mi tylko jedna rzecz - o zgrozo! - sprzątanie. O 3.00 w nocy,  nie mogąc spać, szoruję patyczkiem higienicznym pokrętła od kuchenki. Czyszczę dozownik w pralce. Ścieram kurz z kontaktów. Robię porządki w szafkach. Część mnie obserwuje to wszystko z niekłamanym przerażaniem, a nawet pewną dozą obrzydzenia. Argh argh argh.