Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2013

W drodze

Lubię nasze córki. Kocham je, rzecz jasna, ale oprócz tego, że je kocham, to je zwyczajnie bardzo lubię. Gdyż bardzo fajnymi ludźmi są. Małymi, owszem. I fajnymi. Gdy myślę o życiu jako o wędrówce, to Dziobalinda i Giganna nie są w tej wędrówce bagażami, jakie niesiemy z Małżonkiem na plecach, nie są też żadnym zadaniem ani misją do wykonania. Są naszymi towarzyszkami w drodze. Póki są małe, owszem, potrzebują, żebyśmy je podczas wędrowania wspierali - najpierw nieśli, potem już tylko podali rękę czy przenieśli przez trudniejszy odcinek. Możemy dzielić się nimi tym, czego sami już doświadczyliśmy i nauczyliśmy się, kiedy jeszcze wędrowaliśmy bez nich. Ale że teraz wciąż idziemy, tylko już we czwórkę, to wciąż uczymy się w trasie - po prostu w większym gronie. W tej perspektywie myślę o sobie jako o przewodniku górskim - mam większe doświadczenie, co nie znaczy, że wiem już wszystko i mogę przestać być czujna. Tym bardziej, że od mojej czujności zależy już nie tylko moje bezpieczeńs

Wiosenne porządki?

Kurczę, tak mi się teraz bardzo podoba u Zakurzonej , że myślę o tym, iżby i u siebie jakieś zmiany wprowadzić. Choć wiem, że niektórym się wielce moja kwiatowa dekoracja podobała. Zmieniać, nie zmieniać? Ktoś podpowie coś? Update: No to testuję...

Intuicja

Kobiety mądre słuchają swojej intuicji. Jeśli pierwsze spotkanie z opiekunką wzbudza w nich poważny niepokój, nie zatrudniają jej. Szukają dalej. W nosie mają racjonalne tłumaczenia i kalkulacje. Kobiety mądre po szkodzie ignorują swoją intuicję, każą jej przestać jojczyć i iść zająć się czymś pożytecznym, np. oczekiwaniem na PMS. Mruczą coś o "boidudkach" i "kobiecej histerii". Zatrudniają opiekunkę, do której na pozór nie ma się o co przyczepić, bo przecież ten dziwny niepokój, ta kulka ołowiu w brzuchu, to nie jest racjonalny powód, żeby kogoś nie zatrudniać. A potem następują zdarzenia. Bo opiekunka może, ale jednak nie może. Bo opiekunka między godziną 8:00 a 12:00 liczy sobie 5 godzin roboczych. Bo opiekunka umówiona na konkretną godzinę przychodzi bez uprzedzenia 2 godzny wcześniej, gdyż "tak jej bardziej pasowało". Bo opiekunka znajduje dodatkową pracę, która koliduje nieco z opieką nad Giganną - ale nie uprzedza o tym. Bo opiekunka ma pr

Siła rodzicielskiej indoktrynacji!

Dramatis personae: Synafia Dziobalinda Giganna Kupa Giganny Giganna: Gi! Gi! Gi! Kupa Giganny: objawia się przy przewijaniu Dziobalinda: Fu! Synafia: Oj daj spokój. Sama tu przyszłaś zobaczyć kupę. Dziobalinda: Wiem, wiem. Naturalia non sunt turpia.

Czym różni się matka od prezydenta USA?

"Nocna lektura raportów jest wyczerpująca, dlatego Obama czasami urozmaica ją przeglądaniem internetu na iPadzie lub oglądaniem koszykówki w TV. - Łatwe sprawy nie trafiają na moje biurko - mawia. - Jeśli jakaś decyzja jest prosta, to podejmuje ją ktoś na niższym szczeblu. Dokładnie takie samo zdanie wypowiedział kiedyś Bush. Obydwaj, choć tak różni, potwierdzają, że najtrudniejsze w pracy prezydenta USA jest seryjne podejmowanie decyzji. Obama zwierzył się dziennikarzom, że aby zachować jasność umysłu, świadomie nie zajmuje się prozaicznymi sprawami. Nigdy nie zastanawia się np. w co się ubrać i co zjeść. Każdego ranka wkłada garnitur, który mu przygotują - zawsze niebieski albo szary - i codziennie bez szemrania zjada to, co mu podają. -Psychologowie dawno już potwierdzili empirycznie, że seryjne podejmowanie decyzji osłabia skuteczność decydenta, dlatego powinien się on "oszczędzać" - wyjaśnia Obama."* Prezydent USA ma sztab ludzi, dzięki którym może "

10 kwietnia

Obraz
Dziś mijają 3 lata od tamtego dnia. Tak, ja wiem, często o tym słyszę - że za dużo, że już wszyscy mają dość tego tematu. A ja myślę - ci, którzy stracili swoich bliskich, których cierpienie wciąż jest świeże, czyż oni nie mają dość? Czy nie budzą się codziennie rano z tą ulotną nadzieją, że być może to był tylko zły sen? Że tak naprawdę nic się nie stało? Z taką nadzieją ja budziłam się 4 lata temu, po śmierci mojego taty. Codziennie rano przez ułamek sekundy miałam nadzieję, że jednak tata jest. Że zadzwonię, a on odbierze i jak zawsze wesoło zawoła: Cześć, córko! Po śmierci taty, w lutym 2009 roku, ks. Adam był jedną z osób, które stawiały mnie na nogi. Rok później ks. Adam odszedł także - zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Dlatego dziś nie otwieram żadnej gazety, nie czytam żadnych komentarzy. Dziś patrzę sobie na na jego zdjęcie i czuję taki zwyczajny, ludzki smutek. Ta katastrofa - to jest ogrom takiego właśnie "zwyczajnego", ludzkiego cierpienia. I czuję,

Poważnie

Dziś będzie na poważnie. Bo ja lubię być traktowana poważnie. Staram się też poważnie traktować innych. Poważnie, czyli na serio. Co w moim wypadku oznacza, że na serio biorę to, co ktoś do mnie mówi. Nie szukam drugiego dna, nie podejrzewam podstępu. Staram się słyszeć/czytać tylko słowa skierowane w moim kierunki. Przez lata byłam pewna, że w ten sposób postępuję uczciwie wobec ludzi, z którymi rozmawiam. Tym bardziej wyprowadzało mnie z równowagi, gdy ktoś w moich słowach doszukiwał się czegoś, czego wcale w nich nie było. Gdy nie rozumiał, co do niego mówię. Bo przecież to proste, wystarczy tylko wysłuchać słów, prawda? Słów w czystej swej postaci. Czy nie na tym polega poważne traktowanie rozmówcy? Wiele czasu upłynęło, zanim zaczęłam rozumieć, że się jednak myliłam. Że tak naprawdę nie traktowałam wcale poważnie rozmówców, a tylko swoje zamiłowanie do jasnej i prostej komunikacji. Olśnienie przyszło do mnie na pewnym chrześcijańskim forum internetowym, w którym uczestniczył

O panu Lechu i morskiej śwince

Nie będę pisać nic o tym, jak to czekam na wiosnę i doczekać się nie mogę. Nie nie. Zamiast tego napiszę o panu Lechu. Pan Lech Starszy jest bibliotekarzem w Instytucie Filologii Klasycznej UW. To między innymi dzięki niemu studia w IFK wspominam jako podróż przez fascynujący, nie do końca rzeczywisty świat. Świat, który został we mnie na wieki wyciskając trwałe piętno na mej psychice („Filologia klasyczna powoduje nieodwracalne zmiany w mózgu” rzekł mój promotor, w którym się skrycie podkochiwałam). Pan Lech miał na przykład swoje dies Latine loquendi, podczas których przemawiał do studentów po łacinie, i tego samego oczekiwał od nich w zamian. Nie oszczędzał przy tym studentów pierwszego roku, którzy z czynnym użyciem martwego języka mieli zazwyczaj spore problemy. Chciałeś mieć studencie książkę, to musiałeś ją sobie po łacinie z panem Lechem wynegocjować. Pewnego dnia mój promotor (czy już pisałam, że się w nim skrycie podkochiwałam?) polecił mi umieścić w pracy magisterskiej