Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2013

Wakacje - odsłona druga, czyli fotorelacja

Obraz

Wakacje - odsłona pierwsza, czyli jak przestałam mieć żal do prof. Magdaleny Środy

Wróciłam. Bogatsza o piasek we włosach, opaleniznę, dobre wspomnienia, rodzinne zdjęcia i kilka refleksji. Uboższa o sporo niepotrzebnych myśli i napięć. Z mocnym postanowieniem poprawy, a jakże! Zacznę od początku, czyli od pierwszej myśli, jaka mnie nawiedziła po tym, jak postawiłam stopę na plaży. Była to myśl o Magdalenie Środzie. Brzmi to jak czysta perwersja, wiem! Wyjaśniam zatem. Nad morzem w tzw. sezonie nie byłam chyba od 15 lat. Tak się złożyło, że albo nie mieliśmy wakacji wcale, ale spędzaliśmy je na Podlasiu, albo w nad morzem, ale poza sezonem - dość powiedzieć, że klimat zatłoczonej, gorącej plaży zdążyłam całkowicie zapomnieć. Toteż kiedy znalazłam się w tłumie urlopowiczów przybyłych z wszelkich możliwych skrzyżowań geografii i kultury, poczułam lekki zawrót głowy. Wraz z zawrotem głowy przyszła do mnie myśl, w jak wąskim ekosystemie żyję na co dzień i jak łatwo utożsamiam ten ekosystem z ogółem rzeczywistości. Niby wiem, że ludzie są różni, żyją w różnych środowiskac

Komu w drogę, temu pociąg!

No i tak. Gorączki szczęśliwie niet. Giganna wypączkowuje za to z siebie jakieś dziwne bąble, co to nie są ospą (lekarz stwierdził), ale też nie wyglądają mi na ukąszenia (lekarzowi wyglądały). Podejrzewam dziwną reakcję alergiczną. Nie wiem tylko, na co - może na stres? Bo stres to ja produkuję ostatnio w ilościach hurtowych i obawiam się, że choć ze wszystkich sił próbuję trzymać go w ryzach, to mi się on ulewa i bliskich mi plami i brudzi. Idzie matka, tam gdzie chatka, niesie worek dziatkom, a przez dziurkę, stresik ciurkiem sypie się za matkom.  Może mi się uda ten stres zostawić nad morzem - gdzieś tam go w wydmie zakopię albo w wodzie utopię? I potem mieszkańcy nadmorskich miasteczek będą budzić się w trwodze o północy, i na plażę wylegać, by obserwować w zdumieniu jak w falach rzucają się ryby i inne stworzenia wodne, i trzewia swe otwierają i do księżyca wrzeszczą: Muszę, kurna, komuś przylać, bo mnie, kurna, krew zaleje! Taaa... W każdym razie nad morze udajemy się

Uważaj, czego sobie życzysz...

Prolog Wczoraj rano postanowiłam ubrać się w śliczną, zieloną sukienkę. Co prawda sukienkę tę nabyłam dawno temu, tuż po urodzeniu Dziobalindy. Co prawda byłam wówczas dobrych parę kilo tęższa. Co prawda sukienka ma rozmiar dostosowany do tych paro kilo więcej. Ale prawda prawdą, a sukienka ładna i leży w szafie nieużywana, pomyślałam więc - łotewa! Założę sobie za dużą nieco sukienkę, sukienka nie gacie, z zadka mi nie zjedzie, wstydu nie będzie. Założyłam. Do pracy pobieżyłam. Akt I (i jedyny) Późnym popołudniem wracałam z pracy metrem wielce zatłoczonem. Miałam cichą nadzieję na upolowanie miejsca siedzącego (Wiesław Myśliwski palił mnie w torebce i naglił!), nadzieja jednak matką nierozsądnych, miejsca oczywiście nie upolowałam. Stanęłam więc zrezygnowana i poczęłam w myślach narzekać i lamentować z powodu braku miejsca siedzącego. Wtem! Widzę i słyszę, jak miła pani w średnim wieku zwraca się do siedzącego obok młodzieńca, pokazując na mnie: Czy mógłby pan ustąpić miejsc

Googlowka - zdolna główka

Obraz
Bardzo podziwiam wszystkich, którzy mają w rękach dar tworzenia. Ja sama umiem zrobić szalik na drutach oraz kuleczkę szydełkiem. I tyle. Wychodzi mi jak wychodzi, zgrzebnie, ale za to bardzo mnie odprężają czynności rękodzielnicze. Uważam, że jest w nich moc! Tym bardziej imponują mi osoby, które umieją tę moc okiełznać i przekuć w realne, piękne i użyteczne przedmioty. Jedną z takich osób jest moja koleżanka, znana w sieci jako Googlowka. Gdyż albowiem zdolne to dziewczę szyje. I to dobrze szyje! Mam okazję obserwować jej samodzielnie tworzone stroje i jestem nieodmiennie pod dużym wrażeniem. Ostatnio zaś z nudów i ścinków stworzyła serię rozkosznych potworków, o takich: Dwa z nich powędrowały do Dziobalindy i Giganny i mieszkają teraz w naszym domu. Kto chętny na takie potwory, niech zajrzy do Googlowki, tutaj . Może da się na coś namówić? A w każdym razie można u niej popatrzeć na proces szycia, a i może samemu nauczyć się czegoś, jeśli ktoś ma nieco więcej zdolności w ręcac

Licho luterskie!

Ja wiem, że chwalić się jest nieładnie, ale cóż poradzę, czasami człowiek musi, inaczej się udusi. Chwalę się więc wszem i wobec, że mieliśmy wczoraj piękny, luterski chrzest córeczki Luki i Kaina, zwanej w internetach Lichem . A ja dostąpiłam zaszczytu bycia dla Licha matką chrzestną! Było oczywiście z emocjami i z przytupem. Gdyż albowiem aż dwa autobusy podstępnie uciekły rodzicom Licha spod nosa i przedsięwzięliśmy akcję przedostawania się do kościoła (tego ładnego okrągłego kościoła obok Zachęty - to jest NASZ kościół, aha!) metrem. Mimo utrudnień (takich jak zamknięcie na okres wakacji dwóch centralnych stacji metra) dotarliśmy na miejsce o czasie, w jednym kawałku i niezepsutych makijażach. Licho podczas nabożeństwa zachowywało się z pogodą ducha i prawdziwą godnością. A trzeba Wam wiedzieć, że luterskie nabożeństwo to nie w kij dmuchał, poniżej godziny nie schodzi, a razem z chrztem spokojnie 1,5 godziny wynieść potrafi - i tyleż właśnie wyniosło. Przy samej chrzcielnicy Lic

Niepodzielni

„Ale też w moim przekonaniu tylko człowiek sam jest w stanie opowiedzieć prawdę o sobie. Nikt za niego. Kiedy nawet przywłaszcza to czy tamto swojej pamięci, kiedy tę pamięć nagina do intencji, kiedy mistyfikuje czy nawet kłamie, jest to jedyna prawda o nim, jaką możemy poznać. Nasze prawdy o innych to zazwyczaj domniemania, przypuszczenia, hipotezy lub oceny, które są w istocie prawdami nie o tych, o których mówimy, ale o nas samych. Powiada Ludwik Wittgenstein: „Jestem moim światem”. Dodam: i z nikim niepodzielnym.” Wiesław Myśliwski "Słowa jak okna", Tygodnik Powszechny 14 lipca 2013 nr 28(3340)

Ta notka jest pisana dla uwolnienia emocji

Zdarzyło mi się kiedyś, że nie odpisałam komuś znajomemu na maila przez jeden dzień. Miałam w tym czasie dużo na głowie, nie było kiedy usiąść i zająć się pocztą. Nadawca maila zniecierpliwił się i zadzwonił do mnie. Zadzwonił i powitał mnie słowami: - Cześć! Czy Ty naprawdę olewasz to, że ja do ciebie piszę maile? Co powinnam odpowiedzieć na tak zadane pytanie? Gdybym chciała odnieść się tylko do jego konstrukcji, miałabym dwie możliwości do wyboru: „tak, naprawdę olewam” i „nie, naprawdę nie olewam”. Ach, kusi mnie czasem w takich sytuacjach, żeby wybrać wersję numer 1! Zamiast tego jednak postanowiłam odpowiedzieć, zgodnie z prawdą, że nie miałam czasu zająć się korespondencją przez ostatnie dni. Odpowiedziałam tak, choć wymagało to ode mnie pewnego wysiłku, ponieważ sposób zadania pytania zagotował mi krew w żyłach. Gdyż albowiem pytanie zostało zadane z już gotową tezą. Zanim mój rozmówca w ogóle się ze mną skontaktował, już sobie zinterpretował moje milczenie, przypisując mi n

Podróż za jeden uśmiech (wpis gościnny)

Dziś oddaję głos mojej przyjaciółce A., której kolejowe przygody dostarczyły nam wiele radości w firmowej kuchence. Posłuchajcie!                                                                       *   *   * Ostatnio, z racji tego, że mój syn przez tydzień zażywał świeżego powietrza na działce pod Skierniewicami, miałam niewątpliwą przyjemność dojeżdżać do pracy koleją. Szczerze mówiąc bardzo cieszyłam się na tę możliwość. Na stałe mieszkam pod Warszawą i do pracy dojeżdżam autobusem podmiejskim, który najczęściej stoi w korku i jedzie prawie dwie godziny. Czas dojazdu pociągiem jest o połowę krótszy. Poza tym - co będę ukrywać - po prostu lubię jeździć pociągami. Ta historia skończyłaby się w tym miejscu, gdyby nie to, że w związku z wakacjami PKP rozpoczęło kilka remontów jednocześnie na trasie Warszawa - Ochota - Skierniewice. I żeby nie było - nic nie ma przeciwko samym remontom - cieszę się, że będą nowe tory, nowe stacje, nowy most średnicowy. Wiem, że dzięki temu do

Dziadek Wacek

Obraz
Dziadek Wacek, tak jak jego rodzice i dziadkowie, urodził się w jednym   z małych miasteczek w okolicach Lublina. W podlubelskich miasteczkach przeżył okupację (jako najstarszy, jedenastoletni syn, pomagał utrzymać rodzinę, m.in. regularnie pędząc krowy pod Warszawę dla kupców - taka piesza wędrówka zajmowała mu 3 dni). Dopiero po wojnie przeniósł się z rodzicami i dwoma młodszymi braćmi do Zielonej Góry, gdzie skończył szkołę, a następnie wbrew woli ojca poszedł do szkoły oficerskiej. Już jako młody „wojskowy” przeniósł się do Bydgoszczy, gdzie poznał moją babcię, Jadwigę. Babcia, warszawianka, przeczekała wojnę we Włocławku, a następnie z siostrą i mamą również przeniosła się do Bydgoszczy. Przypadli sobie do gustu od razu, choć po latach babcia opowiada, że wcale nie była dziadka pewna. Ale wystarczy spojrzeć na to zdjęcie, aby się domyślić, że dziadek babci mocno zawrócił w głowie (zgadnijcie, który to dziadek?). Dziadek się babcią zachwycił i tak mu zostało do dziś