Podróż za jeden uśmiech (wpis gościnny)


Dziś oddaję głos mojej przyjaciółce A., której kolejowe przygody dostarczyły nam wiele radości w firmowej kuchence. Posłuchajcie!

                                                                      *   *   *
Ostatnio, z racji tego, że mój syn przez tydzień zażywał świeżego powietrza na działce pod Skierniewicami, miałam niewątpliwą przyjemność dojeżdżać do pracy koleją. Szczerze mówiąc bardzo cieszyłam się na tę możliwość. Na stałe mieszkam pod
Warszawą i do pracy dojeżdżam autobusem podmiejskim, który najczęściej stoi w korku i jedzie prawie dwie godziny. Czas dojazdu pociągiem jest o połowę krótszy. Poza tym - co będę ukrywać - po prostu lubię jeździć pociągami. Ta historia skończyłaby się w tym miejscu, gdyby nie to, że w związku z wakacjami PKP rozpoczęło kilka remontów jednocześnie na trasie Warszawa - Ochota - Skierniewice. I żeby nie było - nic nie ma przeciwko samym remontom - cieszę się, że będą nowe tory, nowe stacje, nowy most średnicowy. Wiem, że dzięki temu dojazd do Warszawy będzie bardziej komfortowy i znacznie się skróci. Mam jednak pewne obiekcje co do zaplanowanego rozkładu jazdy (a raczej jego braku), który w związku z tymże remontem uległ znacznym zmianom. Ale od początku...

Moja przygoda z remontem na kolei rozpoczęła się w poniedziałek. Jak zwykle o 17:30 wyszłam z pracy i po kilku minutach dotarłam do dworca Warszawa - Ochota, z którego normalnie odjeżdża pociąg do Skierniewic o 18:10. Tam od bardzo sympatycznego pana dowiedziałam się, że z tej stacji mój pociąg, w związku z remontem, nie odjedzie. Czeka na mnie za to o 18.10 na dworcu Warszawa Zachodnia, do którego dojadę pociągiem wahadłowym, który przejdzie za kilka minut. Zeszłam więc na peron i rzeczywiście pociąg czekał już na pasażerów. Wszyscy wsiedli, pociąg ruszył, odjechał 50 metrów i stanął. Stał między stacjami 20 minut, więc nie było szansy, abym zdążyła na swój pociąg do Skierniewic. Gdy tylko dotarłam do Warszawy Zachodniej, okazało się, że kolejny pociąg odjedzie o 19:02 z peronu 2. Około godziny 18:50 okazało się, że mój pociąg odjedzie z peronu 4. Gdy znalazłam się już na tym peronie, pani przez megafon poinformowała wszystkich, że jednak pociąg odjedzie z peronu 3. Tym razem z innymi podróżującymi przeniosłam się na peron 3. O godzinie 19:02 dowiedziałam się, że jednak pociąg stoi przy peronie 2 i jest to skład, który miał jechać do Grodziska Mazowieckiego, ale został odwołany. Tym razem wszyscy sprintem przenieśli się na peron 2 i tam okazało się, że na dwóch torach stoją dwa pociągi do Grodziska - i nie wiadomo, który jest odwołany, a który jedzie do Skierniewic. Nie wiedział tego także konduktor. Na szczęście po kilkunastu minutach problem się rozwiązał i wszyscy wsiedli do właściwego pociągu. Tak siedzieliśmy w pociągu kolejne kilkanaście minut, przez co pociąg miał już 20 minutowe opóźnienie. W końcu ruszyliśmy. Wyjechaliśmy za Warszawę Zachodnią i znowu stanęliśmy między stacjami - tym razem w związku z budową nowej stacji Warszawa - Ursus. Staliśmy 30 minut, przez co z 19:10 zrobiła się 20:00 ( o tej godzinie powinnam być już u celu podróży). W końcu pociąg ruszył i nabrał tempa. Nie trwało to jednak długo. Za Grodziskiem znowu stanął na 30 minut - gdyż w związku z trwającym remontem pociągi na tej trasie jeżdżą po jednym torze. Mój pociąg musiał poczekać na ekspres z Łodzi, który niestety miał opóźnienie. W końcu dotarłam do domu o godzinie 21:30.

Po tym doświadczeniu miałam nadzieję, że we wtorek uda mi się być w domu wcześniej. Jakże straszenie się pomyliłam! Tym razem wyszłam z pracy o 16:30 i zamiast czekać na pociąg wahadłowy dojechałam od razu do dworca Warszawa Zachodnia. Pociąg do Skierniewic miał odjechać o godzinie 17:10. Pamiętając, że rozkład jest nieaktualny, stałam w podziemiach między peronami i czekałam na informację. Tuż przed odjazdem pociągu dowiedziałam się, że mój pociąg odjedzie z peronu 2. Na peronie okazało się, jednak że pociągu nie ma. O 17:30 dowiedziałam się, że pociąg jest opóźniony. O 17:45 otrzymałam informacje, że pociąg zwiększy swoje opóźnienie, a o 18:00, że został odwołany. Na szczęście miał być pociąg o 18:10 (którym jechałam poprzedniego dnia). Rzeczywiście pociąg przyjechał punktualnie. Ucieszyłam się bardzo, bo oznaczało to, że w domu będę o godzinie 19:00. Jednak znowu myliłam się strasznie... podczas podróży jedna z podróżnych, która wsiadła do pociągu kilka stacji dalej, poinformowała wszystkich, iż pociąg jedzie tylko do Żyrardowa (działka, do której miałam dotrzeć, jest dwie stacje dalej). Ta sami pani powiedziała, że jej zdaniem, za nami jedzie pociąg pospieszny do Łodzi. W związku z remontami pociąg wyjątkowo zatrzymuje się na mniejszych stacjach, więc nie będziemy długo czekać. Pasażerka nie pomyliła się. Rzeczywiście pociąg dojechał tylko do Żyrardowa. Miał za nami jechać także pociąg pospieszny.... niestety nie dojechał - utknął, gdzieś po drodze. My także utknęliśmy na stacji w Żyrardowie. O 19:00 otrzymaliśmy informację, że pociąg do Skierniewic, który w Żyrardowie miał być o 19:06, jest opóźniony 60 minut. Tak więc zwiedziłam peron w Żyrardowie wzdłuż i wszerz. Chwilę po 20.)) przyjechał pociąg i już o 21:00 byłam w domu...

Na tym kończy się moja podróż, ponieważ mój syn w środę dostał zapalenia spojówek i tego samego dnia późnym wieczorem znalazłam się we własnym domu.

Po tym dwóch dniach mam dwie refleksje:
  1. Polacy to naprawdę wyrozumiały naród - podczas tych kilkugodzinnych powrotów do domu nikt nie wrzeszczał, nikt nie rwał sobie włosów z głowy, nie doszło do rękoczynów. Na stacji w Żyrardowie wszyscy się śmiali, częstowali się kanapkami i herbatą z termosów. To bardzo budujące, że potrafimy być opanowani, gdy sytuacja ku temu nie sprzyja.
  2. Panie premierze, jak żyć? Jak żyć w kraju, w którym ludzi traktuje się przedmiotowo, przegania się ich po peronach i nie daje się żadnej informacji o tym skąd, gdzie i jak dojechać do własnego domu? Naprawdę rozumiem, że remonty muszą się odbyć, rozumiem, że musi być to związane z utrudnieniami, ale nie można w tym wszystkim zapominać o szacunku dla drugiej osoby i dla jej czasu.

Komentarze

  1. Przez pół roku pracowałam w Milanówku, mieszkając w Warszawie. Nie było w tym czasie remontów, ale była zima. Zima w Polsce występuje tak rzadko i nieregularnie, że gdy wystąpi, stanowi straszliwy, nieprzewidziany kataklizm, paraliżujący ruch kolejowy w kraju. Toteż któregoś dnia, gdy spacerowałam dla przyjemności po rześkim peronie (-30 stopni, godzina nieprzewidzianego czekania, do kawiarni nie można, bo nie wiadomo, kiedy przyjedzie, może za minutę!), gdy już odmarzły mi wszystkie kończyny i został, przysięgam, sam zmarznięty kadłub, wtedy właśnie postanowiłam, że już nigdy więcej nie będę jeździć do pracy pociągiem.

    Nigdy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo, 8 lat dojazdów pociągami nadal mi siedzi w korzonkach ;) Toteż rozumiem!

      Usuń
  2. a teraz wyobraźmy sobie, że z Warszawy do Skierniewic próbuje dostać się cudzoziemiec nie znający polskiego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Ange76: I wyobraźmy sobie, jak cudzoziemiec potem opisałby swoje przygody w zagranicznej prasie ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni