Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2015

O tym, jak Cezar zdobywał Brytanię

              Cezar od dawna szykował się do zdobycia Brytanii.  Prawdę mówiąc, już od ponad roku stał  na wybrzeżu galijskim i piłował paznokcie, czyścił zbroję i rzucał szyszkami w końskie zadki. Wiedział, że Britanniam delendam esse. Nie spieszył się jednak. Był w końcu Cezarem. Stać go było na to, żeby się nie spieszyć.                   Aż niespodziewanie, w zeszły wtorek, podjął decyzję, że natarcie nastąpi już. Teraz. Dał sobie na zdobycie Brytanii cały dzień. Od świtu do zmierzchu! Powinno wystarczyć, uznał.                 Cezar był nie tylko świetnym strategiem, ale też zdolnym ekonomem. Uznał, że nie ma sensu na zdobycie wyspy zużywać całej armii. Wybrał więc swych najzdolniejszych legionistów. Siedmiu. To w sumie i tak za dużo, pomyślał Cezar. Był jednak wodzem hojnym i wielkodusznym. Miał gest!                 Wyposażył ich stosownie do misji - w kij do mopa, wiaderko i kozę. I wydał rozkaz: - Proszę przerzucić się na wyspę i podbić ją asap! FYI - dojazdu nie f

O tym, czego nie nauczył mnie Bear Grylls, bo umiem sama!

Po firmowym pogromie trzymam się biurka rękami, nogami i zębami, zastanawiając się w międzyczasie, gdzie ja w razie czego pójdę, sierota, i kto mię z mym sieroctwem w swe podwoje przyjmie. Żeby mnie przyjął ktoś, to ja się mu muszę odpowiednio zareklamować, nieprawdaż. Czym, pytam siebie sama w nagłym ataku paniki, czym? Przecież ja jestem - ach, co za straszne słowo uleci zza zagrody mych zębów - humanistką. A czy humaniści wrócili już do łask na rynku pracy? Nie wiem! Ale spokojnie, myślę sobie, spokojnie. Mam ci ja wykształcenie klasyczne, mam liczne talenta i zalety osoby zarabiającej zawodowo piórem i głową od lat ponad dziesięciu, ale mam też, na Jowisza, dużo umiejętności praktycznych, których sam Bear Grylls mógłby mi zazdrościć, gdyby spróbował się ze mną zmierzyć. Bo on tam sobie może i radzi w lesie, jedząc robaki i budując szałasy przy pomocy wykałaczki i trzech włosów z łydki, ale czy on był kiedyś SAM-z-DWOJKĄ DZIECI-w-LIDLU? Bo na przykład ja byłam. Wczoraj. Mąż ma tera

O zmianach

Myślę, że jestem typem osadnika. Lubię się przywiązywać - do ludzi, do miejsc, do rytuałów. Dlatego zmiany nie są moją ulubioną rozrywką. Owszem, wiem, że są potrzebne. Że najczęściej wychodzą na dobre. A jednak - ciężko je znoszę. Teraz zaś znoszę zmianę wyjątkowo źle. Bo też zmiana jest gwałtowna i niespodziewana, i bardzo, bardzo bolesna. Mój dział, dział najkoleżeńszych milusi z pracy na świecie, został zredukowany do połowy. Odeszły moje ukochane A. i G., odeszła E., która była naszym beniaminkiem. I chociaż wiem, że świetnie sobie poradzą, i wiem, że będziemy się nadal widywać poza pracą - to jednak poczucie pustki jest dojmujące. Jakby jakaś część naszego wspólnego organizmu została amputowana bez znieczulenia. Co do mnie samej - nie wiem. Nie wiem, co będzie dalej. Być może czekają mnie kolejne zmiany. Cóż. Psiakrew, cholera jasna (jak mawiał Alcest), jakoś sobie przecież poradzę. Tak myślę. Mam nadzieję przynajmniej. No.