Ta notka jest pisana dla uwolnienia emocji


Zdarzyło mi się kiedyś, że nie odpisałam komuś znajomemu na maila przez jeden dzień. Miałam w tym czasie dużo na głowie, nie było kiedy usiąść i zająć się pocztą. Nadawca maila zniecierpliwił się i zadzwonił do mnie. Zadzwonił i powitał mnie słowami:
- Cześć! Czy Ty naprawdę olewasz to, że ja do ciebie piszę maile?

Co powinnam odpowiedzieć na tak zadane pytanie? Gdybym chciała odnieść się tylko do jego konstrukcji, miałabym dwie możliwości do wyboru: „tak, naprawdę olewam” i „nie, naprawdę nie olewam”. Ach, kusi mnie czasem w takich sytuacjach, żeby wybrać wersję numer 1! Zamiast tego jednak postanowiłam odpowiedzieć, zgodnie z prawdą, że nie miałam czasu zająć się korespondencją przez ostatnie dni. Odpowiedziałam tak, choć wymagało to ode mnie pewnego wysiłku, ponieważ sposób zadania pytania zagotował mi krew w żyłach. Gdyż albowiem pytanie zostało zadane z już gotową tezą. Zanim mój rozmówca w ogóle się ze mną skontaktował, już sobie zinterpretował moje milczenie, przypisując mi negatywne intencje. Co chciał mi więc przekazać swoim telefonem? Czy naprawdę chciał mnie zapytać o to, czemu nie odpisałam na maila? Nie wydaje mi się. Sądzę raczej, że chciał mi powiedzieć, że jest na mnie za to nieodpisywanie zły. Czemu więc nie powiedział tego wprost?

Im mocniej zagłębiam się w słowa, tym bardziej sądzę, że tylko niewielką ich część przeznaczamy na komunikowanie się z innymi.  Znakomitą większość przeznaczamy na uwalniane swoich emocji. Wydaje mi się to całkiem zrozumiałe - myślę, że my, ludzie, jesteśmy bardziej emocjonalni, niż chcemy przyznać. Emocje kierują nami do tego stopnia, że często tego nawet nie zauważamy. Tym bardziej wydostają się z nas kaskadami wraz ze słowami, które są najrzadziej oszczędzanym dobrem na tym świecie.

Uwalnianie emocji jest dla mnie czymś naturalnym i potrzebnym. Sama piszę głównie emocjami i o emocjach. Co mnie jednak niepokoi, to jak często nie jesteśmy wcale świadomi naszych uczuć. Jak przerzucamy odpowiedzialność za nasze emocje na innych. Nie umiemy powiedzieć „tego nie lubię, to mnie przeraża, to mnie złości”. Zamiast tego mówimy „to jest głupie, ten jest świnią, ty mnie olewasz”. Niezwykle raniące jest to zwłaszcza w bliskich relacjach. Jak wiele małżeństw dałoby się uratować zmianą schematu komunikacji? Jak wiele znajomości nie rozpadłoby się w głupi sposób?

Komunikacja w Internecie to jeszcze gęstszy i silniej woniejący temat. W Internecie bowiem często pozwalamy sobie na bezkarne wylewanie wszelkich naszych frustracji bez żadnej kontroli i chyba też bez świadomości - czy naprawdę tak istotnym dla wielu problemem jest tusza jakiejś piosenkarki lub kolor zębów modelki? Czy może raczej po ciężkim, frustrującym dniu, musimy sobie po prostu odreagować, a że na żonę/męża głupio jest wrzeszczeć bez powodu, można sobie powrzeszczeć trochę do Internetu? Problem w tym, że z Internetem jest jak z mitem o królu Midasie. Wydaje nam się, że wrzeszczymy do dziury w ziemi, która to wszystko ukryje przed światem. A tymczasem z dziury wyrasta trzcina, która potem wyszumi innym o tym, że to my mamy ośle uszy.

W Internecie udaje mi się kontrolować swoje emocje o wiele łatwiej niż w życiu codziennym. Przepuszczam je przez klawiaturę, więc łatwiej mi ochłonąć, przemyśleć, co chcę powiedzieć. Na żywo, z bliskimi, wcale nie idzie mi dobrze. Często daję się ponieść emocjom. Staram się bardzo nie przerzucać ich na innych. Mówić raczej „Ja czuję”, a nie „Ty jesteś”. Jednak nie zawsze jest to proste i nie zawsze daje rezultaty.  Nie zawsze ja sama jestem w stanie powiedzieć, o co mi chodzi. W końcu też nie wszyscy dobrze reagują na taką komunikację. Bo na sformułowanie  „Ty jesteś” są w stanie rozpocząć dyskusję polemiczną, a ujawnienie emocji w zdaniu „Ja czuję” odbierają jakoś inaczej - jedni jako agresję, inni jako informację pozbawioną sensu w dyskusji. Często ciężko mi się porozumieć, bo moje możliwości są ograniczone, bo nie zawsze sama wiem, co tak naprawdę chcę powiedzieć, nie zawsze jestem świadoma swoich uczuć.

Tym bardziej jednak, kiedy już emocje opadną, staram się wziąć w garść. I uczciwie sama ze sobą rozliczać ze swoich słów. Rozważam też wciąż, jak ograniczać ich ilość. Wiem, że duża ich część nie jest potrzebna.

Myślę, że wszyscy skorzystalibyśmy na komunikacyjnej diecie - na uświadamianiu sobie swoich emocji, na odpowiednim i oszczędnym ubieraniu ich w słowa. Na rezygnowaniu z tych słów, które nic nie wnoszą, a mogą jedynie ranić. I na zastanawianiu się, czy to, co chcemy powiedzieć, naprawdę brzmi jak to, co chcemy, żeby ktoś inny usłyszał.

Mam jednak świadomość, że ile byśmy się nie starali, zawsze wejdziemy na jakąś minę, bo jesteśmy tylko ludźmi. Postrzegamy świat i innych ludzi przez swoje własne, specyficzne filtry. Pozostaje więc, oprócz sztuki komunikacji, ćwiczyć się w życzliwości i wyrozumiałości wobec naszych wspólnych, ludzkich błędów.

Komentarze

  1. Bo zacząć od siebie jest najtrudniej. Mnie czasami udaje się ta trudna sztuka. A czasami szkoda gadać ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mądrze piszesz, jak zawsze, ale teraz szczególnie, plus tematyka jest mi bliższa.
    Na pytanie, które opisujesz (oczywiście ideę mam na myśli), staram się odpowiadać pytaniem "Wiesz, że twoje pytanie jest tendencyjne?", potem zaś słyszę zwykle "Jak to?", albo "O co ci chodzi?". W każdym razie polecam ten sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @MaPaKi: A wiesz, że nigdy na to nie wpadłam! Dzięki, pożyczę ten sposób :) Żeby tylko jeszcze miała odwagę z niego skorzystać ;)

      Usuń
  3. Synafio, telepatia jakaś - tematyka Twojego posta jak nic jest dzisiaj ilustracją mojego wieczoru...

    Mam jedną smutną - niestety - refleksję. Zauważyłam, że im bardziej ja sama jestem świadoma swoich emocji, biorę za nie odpowiedzialność i jednocześnie staram się wczuwać w sytuację innych ludzi - tym bardziej ludzie to wykorzystują. Uczą się, że Smoczyca zawsze zrozumie, przyjmie wybuch na klatę, będzie dążyła do pojednania. Ergo - można się na niej bezkarnie wyładować.
    Oczywiście uogólniam, nie jest tak w 100%, ale w niepokojącej większości. Nie opłaca się szanowanie cudzych emocji w świecie, gdzie nie szanują Twoich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Dragonella: No tak, mi też się to zdarza niestety. Im bardziej się staram, tym bardziej druga strona dosłownie wchodzi mi na głowę. Ale na szczęście to rzadko się dzieje i tylko w takich relacjach, w których brak prawdziwej bliskości - wtedy one się zwyczajnie rozpadają. W tych, w których jest silne uczucie, w tych się przez lata docieramy i jednak udaje się coraz częściej dogadać lepiej niż gorzej. Choć nadal bywa gorzej ;) No i nadal ja się muszę wiele nauczyć. M.in. tego, że nie zawsze moje wyobrażenie o dobrej komunikacji pasauje do sytuacji i jest "słuszne" ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni