Phoenix
Gdy uświadamiam sobie, że niedługo miną dwa lata, odkąd nie przesypiam nocy, zaczynam co nieco rozumieć ze stanu, który mnie od czasu do czasu dopada, chwyta za gardło i tarmosi po kątach tak długo, aż zostają ze mnie tylko powiewające na wietrze włókna nerwowe. Na szczęście Pan Bóg stawia na mojej drodze wielu dobrych ludzi. Tym razem postawił A., która będąc świadkiem mojego piątkowego załamania nerwowego po prostu zabrała mnie wraz z córkami do lasu, na działkę, gdzie spędziłyśmy z jej rodziną cudowne dwa dni w ciszy i zieleni. Słońce świeciło, igliwie pachniało, kury gdakały, skrzypiały huśtawki, na których moje dziewczyny huśtały się zapamiętale i z radością, dzieci kwiczały i skakały, mama A. zaserwowała najpyszniejsze na świecie knedle ze śliwkami, a dziadek A. obdarował nas pomidorami, jajkami i gruszkami z własnego gospodarstwa. A ja po prostu byłam i cieszyłam się tym wszystkim, i obecnością A., która jest jedną z bliższych i ważniejszych w moim życiu osób. I tym zaproszeniem...