Lubię kiedy rowery...

Jeśli za coś szczególnie jestem ostatnio wdzięczna mojemu Miastu, to za rowery. Miejskie rowery. Korzystam z nich ochoczo od początku sezonu i bardzo dobrze mi one robią nie tylko na szybkość przemieszczania się, ale przede wszystkim na samopoczucie (agresywność - jeden!). Bo ja się na rowerze czuję lepiej, niż na nogach. Chociaż żadnym wyczynowcem ani rekordzistką nie jestem.

Dobrze mi więc robią rowery, a i łaskawe są dla mnie bardzo i z Bożego zarządzenia opiekuńcze. Gdyż albowiem z rowerami to ja mam tak.

Wysiadłam sobie ostatnio dwie stacje metra wcześniej, aby odebrać zamówienie z Merlina oraz zanabyć trochę zapasów w Rossmannie (gdyż ponieważ w Rossmannie mleko owsiane jest tanie! - czy mogę zostać copywirterem już?). Pobrałam rower miejski, iżby po zrobieniu zakupów odbyć na nim podróż do domu. Ponieważ jestem matkom i notorycznie nie mam na nic czasu, pobierając rower prowadziłam jednocześnie jakieś telefoniczne ustalenia, których wcześniej ani później na pewno nie dałabym rady przeprowadzić. Zakończywszy rozmowę wrzuciłam telefon do koszyka rowerowego, wraz z torebką. A następnie zaparkowałam rower przed Merlinem, wzięłam torebkę i poszłam odebrać zamówienie. I jakież było moje zdumienie, gdy wyszłam z Merlina i zobaczyłam, że mój telefon nadal spoczywa w koszyku rowerowym! Skąd nikt nie zabrał go chyba tylko dlatego, że zapewne trudno uwierzyć komukolwiek, iż można być tak nieogarniętym, żeby zostawić prawdziwy telefon w rowerze miejskim. No ale. Podziękowałam Panu Bogu za opiekę nad mą głupotą i pojechałam do Rossmanna. Zaparkowałam rower.  Wzięłam telefon! Zrobiłam zakupy. Włożyłam je do koszyka. Po czym jeszcze zdzwoniłam się z mężem, który poprosił mnie o upolowanie jakiegoś mięsa. Pobiegłam więc szybko do mięsnego, gdzie już składając zamówienie zaczęłam się zastanawiać, gdzie u licha są moje zakupy z Rossmanna. No i gdzie były? Oczywiście - w rowerze! Skąd i tym razem nikt ich nie zabrał, ale może tylko dlatego, że niewielu jest amatorów mleka owsianego i kaszki ryżowej o smaku bananowym. Zabrałam więc wszystkie swoje klezmerskie bambetle (ukradłam „klezmerskie bambetle” od Doroty Masłowskiej wieku temu i nadal ich z radością używam) i udałam się do domu, już bez większych przygód.

Dodam do tego, że wciąż zdarza mi się wypożyczyć ze stacji rower miejski, którego wcale tam nie ma. Po prostu wpisuję jakiś inny numer, bo mi się we łbie mięsza, a potem, nie wiem na jakich zasadach, stacja mi go wypożycza, tylko nie wiem, gdzie. Bo nie tam, gdzie jestem. Szukam tego roweru, nie znajduję, oddaję, wypożyczam nowy... A ludzie wokół przyglądają mi się z coraz większą podejrzliwością.

Zimno już, a ja nadal twardo  jeżdżę miejskimi rowerami, mimo, iż najwyraźniej nie mam do tego predyspozycji ( a przecież Warszawa to jest miasto predyspozycji! What’s wrong with me?!). Jeżdżę, bo lubię! Wiele rzeczy w życiu robię, bo lubię, chociaż niekoniecznie się do tego dobrze nadaję. W zasadzie wszystko. Do pisania też nie nadaję się za dobrze, dlatego dziś będzie bez puenty. Bo lubię!

Komentarze

  1. ja uwielbiam warszawskie rowery i korzystam z nich jak tylko jestem w stolicy. A w L. pomykam na swoim własnym do pracy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Natalijka: O, też chciałabym pomykać do pracy rowerem :) Ale trochę za daleko mam, a grafik codzienny napięty.

      Usuń
  2. A szaliczek przynajmniej jakiś weź nałóż!

    OdpowiedzUsuń
  3. Rower kojarzy mi się wyłącznie z moimi wyciczkami po okolicznych lasach, polach i wsiach. W Poznaniu też są miejskie rowery, ale pewnie nigdy z nich nie korzystam. Bałabym się chyba miejskiego ruchu. PS. Kaszka Nestle o smaku bananowym? Popytaj dookoła. Każdy powie, że to ta najlepsza. Aż dziw, że nie zginęła. Mniam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Brommba: Wiesz co, Bobovita, a nie Nestle. To może dlatego nikt nie wziął ;)

      Usuń
    2. Jeden pies, banan is banan.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Stridor dentium Synafiae

Czworo ludzi dwie historie