Homo homini lupus



Tak się składa, że kilka bardzo bliskich mi osób ma dość negatywny stosunek do religii. Mimo to jesteśmy w stanie się przyjaźnić – każda strona zachowuje szacunek dla zdania drugiej i jest ok. Nikt nikogo nie nawraca, nie przekonuje, nie obraża. Wydawałoby się – rzecz normalna.

Dziś weszłam na bloga znajomego ze studiów, którego zawsze lubiłam i dobrze mi się z nim gadało. I z przykrością stwierdziłam, że czas tego dobrego gadania chyba się skończył. Kolega bowiem pół życia poświęca na zwalczanie religii, a każdy wierzący jest jego zdaniem totalnym kretynem. Siłą rzeczy nie będzie mógł więcej ze mną rozmawiać, skoro przyjęłam chrzest. Chyba, że zrewiduje poglądy i uzna, że bywają i wierzący posiadacze czynnych mózgów.

Obawiam się jednak, że prędzej kolega zrewiduje swój pogląd na moją osobę, niż na religię.

Jakoś nie jestem w stanie zrozumieć, skąd w ludziach to wieczne dążenie do walki i posiadania „jedynej prawdy obiektywnej”. Na chłopski rozum jest to dla mnie niedorzeczne– każdy podejmuje własne decyzje i o ile nie szkodzi drugiemu, powinno być ok. Ale nie! To, że ateiści uważają się za „lepszych” od wierzących i vice versa, to żadna nowość. To, że matki „piersiowe” uważają się za „lepsze” od „butelkowych”, że matki rodzące w wieku lat 20 uważają się za ”lepsze” od rodzących w wieku lat 40, że chudzi uważają się za „lepszych” od grubych, dzieciaci za „lepszych” od niedzieciatych i vice versa, to wszystko – a można by jeszcze wymieniać i wymieniać– jest czystym absurdem. Wygląda na to, że większość ludzi –bo przecież jednak nie wszyscy – umie budować poczucie własnej wartości tylko w odniesieniu do innego, ”gorszego” od siebie. Musimy sobie koniecznie udowadniać, że istnieje tylko jedna prawda o świecie, tylko jeden właściwy sposób postępowania, i oczywiście posiadaczem tej prawdy i tego sposobu jesteśmy tylko my. No bo jak to – nie może być tak, żeby i wierzący i niewierzący byli tak samo wartościowymi ludźmi. Nie może być tak, żeby rodzenie dzieci było tym samym w wieku 20 i 40 lat. „To po co ja się, k....,napinam, skoro ma się okazać, że inni robią inaczej, a równie dobrze jak ja?”.

Swoją drogą ciekawe, jak łatwo fanatyczny ateista nieświadomie staje się wierzącym. Niedawno czytałam wypowiedzi wojującego ateisty, który uważał, że każdy kto robi coś, bo Bóg mu każe, jest „marna gnidą”. Sam jednak strofował rozmówców, że nie mogą myśleć tak, jak myślą, bo „postmodernizm” każe inaczej. Zamienił stryjek siekierkę na kijek. Ale to tak obok tematu.

Podsumowując – jest mi przykro. Przykro, bo chyba właśnie straciłam znajomego, i przykro – bo nie rozumiem, na cholerę ludzie toczą nieustannie bezsensowne batalie. I jakoś nie zanosi się na to, żeby kiedykolwiek przestali to robić.

Komentarze

  1. Marta, nie do końca rozumiem, co doprowadziło Cię do przekonania wyrażonego w tej notce. Z samej lektury bloga można co prawda nieco wnioskować, ale na pewno nie to, że jego autor tępi wszystkie osoby religijne! Niepokojące dla Ciebie może być co prawda to, że poświęca na swoim blogu nieco miejsca krytyce chrześcijaństwa - nie daje to jednak podstaw do założenie, że nie będziecie mogli już znaleźć nici porozumienia. Musisz wiedzieć, że większość tego, co rzeczony znajomy zamieszcza o religii, jest także moim przekonaniem. Po prostu nie rozmawiam z Tobą o tym, chyba bardziej przez ogromny szacunek dla Twojej osoby, niż przez jakikolwiek szacunek dla Twojej religii. W chwili obecnej nie jestem w stanie wymienić nawet jednego pozytywu, jaki niesie ze sobą religia. Nie widzę też celu w uczestniczeniu w jakimkolwiek wyznaniu. W przeciwieństwie jednak do "znajomego" po prostu nie mam chęci się tym zajmować, interesować i krytykować. Jest sobie religia - to fajnie, nie będzie jej - ja płakać nie zamierzam.

    Mam nadzieję, że nie interpretujesz błędnie moich wcześniej przedstawionych Ci przekonań. W dziedzinie religii cechuje mnie w gruncie rzeczy pewien indyferentyzm - tak naprawdę jedyne co mnie interesuje, to aby żadnej religii nie wyznawać. Z kościoła chciałbym wystąpić przede wszystkim dlatego, aby być fair wobec siebie samego i móc spokojnie pielęgnować moje "bogate życie wewnętrzne".
    W dziedzinie poznania cechuje mnie raczej agnostycyzm, choć skorygowany założeniem, że jednak do poznania warto i należy dążyć, choć wie się, że się go nigdy całkowicie nie osiągnie.

    Podsumowują - nadal uważam, że tworzymy interesującą grupę:
    1) Ty, chrześcijanka, uznająca zasadność naukowego wyjaśniania świata,
    2) Ja, agnostyk próbujący jednak poprzez naukę odnaleźć istotę rzeczy, choć wiem (albo raczej zakładam), że to niemożliwe,
    3) Rzeczony Znajomy, zdecydowanie zainteresowany nauką, czy agnostyk - trudno orzec - na pewno nieco wrogo do religii nastawiony,
    4) Pięknozady, wojujący o co jego zdaniem warto wojować, obojętny w stosunku do całej reszty.

    Czyż nie pięknie!? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Wywnioskowałam ze stwierdzeń, że religia przynosi więcej złego niż dobrego (na jakiej podstawie może to stwierdzić osoba nie wyznająca żadnej religii? - chyba, że koledze chodzi o religijnych fanatyków, którzy w sytuacji nieistnienia religii byliby IMO fanatykami czegokolwiek, bo to chodzi o konstrukcję psychiczną, a nie religię), że Maria jest bóstwem oszołomów (co prawda jestem luteranką, ale mam szacunek dla katolików, choć nie dla Watykanu) oraz z dużej ilości komiksów przedstawiających chrześcijan jako agresywnych psycholi.
    Znam Twoje zdanie na temat religii i znam także zdanie Pięknozadego, każdy z Was jednak pozostawia innym w tej kwestii pewną wolność, dopuszczając, że o ile Was ktoś nie nawraca na siłę, to jego religia Was nie interesuje. Kolegę,o którym piszemy,religia interesuje na tyle, żeby ją deprecjonować jako taką - nie znalazłam ani jednego wpisu typu "Nie popieram, ale o ile ktoś mi na głowę nie włazi,to ja nie włażę jemu".

    I jeszcze:
    "W chwili obecnej nie jestem w stanie wymienić nawet jednego pozytywu, jaki niesie ze sobą religia. Nie widzę też celu w uczestniczeniu w jakimkolwiek wyznaniu." - ja nie jestem w stanie wymienić jednego pozytywu bycia ateistą, nie znaczy to, że będę na swoim blogu obsmarowywać ateizm i ateistów. Właśnie przez szacunek - nie do konkretnego ateisty, tylko do ateistów jako ludzi w ogóle. O tym szacunku do ludzi jako takich już gadaliśmy kiedyś. Ty nigdy nie wyrażałeś swoich przekonań w obraźliwej formie - i o to mi właśnie chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  3. "ja nie jestem w stanie wymienić jednego pozytywu bycia ateistą, nie znaczy to, że będę na swoim blogu obsmarowywać ateizm i ateistów. Właśnie przez szacunek - nie do konkretnego ateisty, tylko do ateistów jako ludzi w ogóle."

    Dokładnie, w ogóle każdy, kto opiera się na szacunku, do czegokolwiek wartościowego, do ludzi, do życia, postepuje lepiej - tylko dlatego, że zanim zrobi cokolwiek, pomysli dwa, a może nawet 3 razy.

    A jeśli chodzi o religię, to jestem katolikiem, może trochę za mało praktykującym, ale dobrze mi z tym. Co prawda mój szacunek do księży jest mocno ograniczony, ale przez lata sobie na to zasłużyli. Nie wszyscy oczywiście, bo znam wspaniałych katolickich księży, którzy sprawili, że jeszcze zupełnie w Watykan nie zwątpiłam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na omawianym blogu znalazłem: "Te ostatnie, nagłe wpisy (wklejki) zainspirowała we mnie frustracja wobec światka osób przesadnie religijnych. U mnie to dość szeroka kategoria." Szeroka, ale najwyraźniej jednak zamknięta. Widać więc jasno, że krytyka nie dotyczy bezpośrednio religii, ale obrazu religii propagowanej przez, niestety najbardziej widoczne na horyzoncie, osoby przesadnie religijne.

    Ze swojej strony podam taki przykład. Rozmawialiśmy kiedyś o tym, że wypaczenie idei demokracji i wolności polega na tym, że każdy sądzi, że mu wszystko wolno, że jest uprawniony do nieograniczonej manifestacji własnych idei. I tak naprawdę irytuje mnie sytuacja, w której co roku odbywa się szeroka debata na temat tego, czy może odbyć się Parada Równości, gdy też bez jakichkolwiek problemów co roku odbywa się ta smutna przechadzka na Boże Ciało. Naprawdę, jeśli ktoś bardzo potrzebuje uczcić to święto, niech to zrobi w kościele, a nie do k*wy nędzy chodzi pod moim oknem i wyje te swoje pioseneczki o umartwieniu. To właśnie np. uważam za przesadę. Każdy ma wolność wyznania, ale nie musi w to angażować całego społeczeństwa i zanudzać wszystkich dookoła. Ja jakoś nie walę w dzwony raz dziennie, a w niedzielę kilka razy. Nie zadeptuję trawników pod pretekstem modlenia się i nie zakłócam ludziom wieczorem spokoju wystając pod ich oknem i wyjąc na całe gardło. Tego też oczekuję od innych, a gdy owi inni pod płaszczykiem tzw. pobożności postanawiają jawnie nie szanować moich przekonań i mojego spokoju, to mam też prawo się nieco wk*rwić.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tomasz, to rozumiem, że ani demonstracji na Boże Ciało, ani Parady Równości nie powinno się urządzać?
    Tej pierwszej, bo Tobie osobiście ona przeszkadza, a tej drugiej, bo przeszkadza ona jakiemuś Wierzejskiemu?
    Ja jestem zdania, że tak długo, jak nikomu się krzywda nie dzieje, każdy powinien mieć prawo do demonstrowania swoich przekonań. A mówiąc"krzywda" myślę dosłownie "krzywda", a nie, ze kogoś bolą uszy. Onegdaj usłyszałam równie przekonujący argument przeciw legalizacjo związków jednopłciowych "Bo mnie to brzydzi". Obawiam się, że idąc za Twoją linią argumentacji trzeba by dojść do wniosku,że każdy u siebie w domu niech robi co chce, a poza domem może być już tylko bezkształtnym cyborgiem.

    Co do kolegi - dobrze by było tę kategorię doprecyzować. Bez trudu potrafię sobie wyobrazić takie zdanie: "Te ostatnie, nagłe wpisy (wklejki) zainspirowała we mnie frustracja wobec światka osób przesadnie manifestujących swój homoseksualizm/swoją narodowość. U mnie to dość szeroka kategoria." Tyleż z tego wynika, co nic.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie, nie stwierdziłem wcale, że nie można urządzać ani jednego, ani drugiego. Stwierdziłem tylko, że wokół Parady robi się nie lada kontrowersję, a katolicy mogą sobie robić co chcą, kiedy chcą i jak chcą. Nie wolno im w ogóle zwrócić uwagi, bo od razu ktoś na ciebie zaczyna mordę nadzierać, że jesteś antychrystem. Jest antychrystem i mam do tego prawo, prawda? Przykład z demonstracjami ma obrazować tylko fakt, że to co widać na pierwszym planie religii, w naszym kraju szczególnie katolickiej, to fanatycy, do których zdrowa dyskusja i argumentacja nie docierają. Nie widzę problemu w naśmiewaniu się z takich osób, tak jak nie widzę problemu w naśmiewaniu się z niezwykle spójnego światopoglądu p. Biedronia, niezwykle wyrafinowanych opinii p. prof. Szyszkowskiej, czy innych, którzy stoją, że tak się wyrażę, "po mojej stronie barykady". Sama musisz przyznać, że religijnie fanatycy katoliccy są niezwykle wdzięcznym tematem do żartów, bo logika ich poglądów jest zazwyczaj zatrważająca. Nie widzę potrzeby naśmiewania się np. z Biblii (choć uznaję za zasdaną jej krytykę), ale jeśli ktoś tak swobodnie podchodzi do kwestii Biblii i w ogóle wiary, jak fanatyczny przedstawiciel katolicyzmu, to mogę powiedzieć tylko tyle, że ma, na co sobie zasłużył. Uważam przy tym, że jeśli komuś bardzo zależy na jego religii, to podejmowanie prób wyeliminowania z niej osób fanatycznych i propagowanie prawidłowej wersji wyznania powinno być jego priorytetem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. (hehe, usunęłam sama siebie, bo literówek za dużo było :p)

    Masz rację, że głosy radykalne są nagłaśniane - bo też taka jest specyfika przekazu medialnego, tam gdzie nie ma sensacji, tam nie ma o czym mówić. I masz rację, że w okół Pardy Równości robi się wiele zamieszania, a wokół Kościoła już nie.

    Niemniej nie zgodzę się z Tobą co do "eliminowania" - wyznaję niepopularny pogląd, ze naprawę świata należy zaczynać zawsze od siebie. Gdyby każdy zajmował się swoją moralnością, postępowaniem, podejściem do bliźnich i do świata, nie byłoby kogo eliminować. Problem mamy dlatego, ze wszyscy chcą się nawzajem nawracać, naprawiać i eliminować. A tymczasem zasada jest prosta - miłuj bliźniego jak siebie samego, w wersji dla ateistów - nie czyń krzywdy drugiemu człowiekowi. I już.

    I ma rację Salomea - "każdy, kto opiera się na szacunku do ludzi, do życia, postępuje lepiej".

    OdpowiedzUsuń
  9. Mnie się wydaje, że jednak większość osób, we własnym przekonaniu, postępuje właśnie tak, jak opisałaś - sądzą, że zajmują się przede wszystkim swoją moralnością. Problem więc nie w tym, czym kto się zajmuje, ale na ile fanatyczne są jego przekonania oraz ile trocin ma w głowie. Jak komuś trociny totalnie komunikację wewnątrz mózgowia utrudniają, to "Dobry Boże nie pomoże".

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja sądzę raczej, że większość ludzi żyje w przekonaniu, iż z ich moralnością jest wszystko ok i dlatego już mogą zająć się umoralnianiem innych.
    Zapewne trociny w głowie oraz belka w oku są tego przyczyną.

    OdpowiedzUsuń
  11. och kurcze! chyba doszliśmy już do zadowalającego porozumienia i nie wyprodukujemy już kolejnych 10 postów :|

    OdpowiedzUsuń
  12. "Zapewne trociny w głowie oraz belka w oku są tego przyczyną."
    piękna wizja - zarąbisty obraz byłby z tego ;) szkoda, że nie jestem bardziej utalentowana...

    OdpowiedzUsuń
  13. O, już to widzę oczami wyobraźni. Dali mógłby to dobrze przedstawić :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten tekst mnie zachwycił i od niego zaczęła się przygoda z Twoim blogiem:)

    OdpowiedzUsuń
  15. Amarant, bardzo miło mi to czytać :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni