Proszę czekać!

Rosną mi kiełki słonecznika. Nie, wróć, kiełki słonecznika siedzą na parapecie i udają, że rosną. Jaja sobie robią ze mnie. Jak długo do cholery mogą rosnąć kiełki? Czy to jest naprawdę taki problem wypuścić z siebie badylek z listkiem? Czy ja muszę doprawdy ofiary całopalne składać w intencji uzyskania kiełków?

Skoro im się nie spieszy, psubratom, to może ja im zrobię defenestrację z hukiem, niech im się nie wydaje, że ja nie wiem, kto tu rządzi.

Bo czekać to mi się nie chce. No właśnie. Nie chce mi się czekać. Ja chcę już. Ja chcę bezprzewodowo, dużoprzepustowo, bezdotykowo, multitaskingowo wash&go psia–ich-wszystkich–mać teraz. Jak mi się okienko Firefoxa nie otwiera w sekundę, to mi zaczyna „chodzić” wszystko. Jak nie otwiera się dłużej niż 30 sekund, to wpadam w histerię. Jak mi każą przeczytać długi artykuł, to ja odmawiam, ja chcę mieć epitome od razu, wyciąg/streszczenie/news. Jak mam czekać w kolejce, to ja dziękuję- przyjdę- później. Jak mam czekać na dostawę dłużej niż dzień, to już wolę pojechać sama.

Czy to tylko ja, czy to duch czasów taki? Czy ktoś jeszcze tak ma?

I czy ta odmowa czekania jest czymś uprawnionym, czy natychmiastowość nam służy, czy naprawdę mam dostawać wszystko czego chcę od razu? No bo czy ja zawsze od razu wiem czego chcę?

Bo może czasem trzeba jednak poczekać. Może trzeba zjeść beczkę soli z samym sobą, żeby się dowiedzieć, upewnić, poznać, żeby móc podjąć dobrą decyzję. Może nie od razu rozpoznajemy zadania, jakie przed nami stawia życie, może zbyt szybko się poddajemy, bo nie jesteśmy gotowi czekać. Bo nam się wydaje, że jesteśmy tu po to, żeby dostawać to, czego chcemy, a nie to, czego potrzebujemy. Bo zapominamy o tym, że i my mamy dawać coś od siebie. Świat nam się jawi jako szwedzki stół, z którego jak najwięcej trzeba zjeść w jak najszybszym czasie. A jak już się porządnie porzygamy, to składamy zażalenie do Kierownika, że żarcie było zatrute.

Chyba powinnam się wybrać na odwyk. Gdzieś, gdzie mi każą tylko siedzieć na tyłku i czekać. Nauczyć się czekać – o właśnie. Czy jakieś kursy są z czekania? Najlepiej przyspieszone!

Komentarze

  1. Czy Ty jesteś mną? :-)
    Mój mąż osobisty zawsze się śmieje, że cierpliwość i ja to coś kompletnie sprzecznego. A kiedy nie otwierają mi się okienka w internecie, to najchętnej waliłabym pięścią w klawiaturę. Z trudem się powstrzymuję ;-)
    Ale za kiełkami się wstawię, bo szkoda mi się biedaków zrobiło. Nie wywalaj. Poczekaj cierpliwie :-P

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie nie, jesteś mną. Mam to samo, streszczone niegdyś w zdaniu, że się cholernie nie nadaję na księżniczkę w wieży - bo najbardziej mi ta konieczność czekania doskwiera w relacjach międzyludzkich.

    Ale, jeśli Cię to pocieszy, to Ci powiem, że jest to opisane w psychologii i ma swoją nazwę. To znaczy samo czekanie ma nazwę - odraczanie gratyfikacji. My z tym odraczaniem właśnie mamy problem, podobno nie my jedne. Nie wiem tylko, czy to można jakoś trenować, czy też trzeba się w tym pogodzić. Zresztą trenować mi się nie chce, to ma na pewno skutki odroczone w czasie;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sporothrix -> A czy Ty krzyczysz na eksperyment? Coś mi się kiedyś obiło o uszy o panu, co miał taką teorię, że jak się krzyczy na eksperyment to on szybciej i lepiej wychodzi :D

    Luca -> Ja się z chęcią nauczę odraczać. Byle szybko ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak się krzyczy na coś, co się nie chce znaleźć, to to się natychmiast znajduje. Zwłaszcza, jeśli w niewybrednych słowach obrazimy matkę tego czegoś, to to się odnajduje w trymiga.

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Synafia
    Zdarza mi się mamrotać pod nosem różne rzeczy pod adresem moich doświadczeń, owszem :-).

    Twórcą teorii, że wszystko działa lepiej, jeśli się eksperyment poobrzuca różnymi słowy, był Ernest Rutherford. Tak piszą o nim L. Lederman i D. Teresi w "Boskiej cząstce": "Ernest Rutherford jest jedną z tych osobowości, które wydają się zbyt barwne, by mogły być parawdziwe... Zwalisty, gburowaty Nowozelandczyk, z wąsami przypominającymi morsa... Uzdolniony manualnie... był znakomitym eksperymentatorem... Rutherford znany był z głęboko zakorzenionego przekonania, że obrzucanie eksperymentów wiązankami przekleństw bardzo dobrze na nie wpływa. Koncepcja ta znalazła silne poparcie w wynikach doświadczalnych, nawet jeśli teoretycznie nie była dostatecznie udowodniona." Bardzo lubię ten fragment :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja się dopiszę na zupełnie inny temat. Przepraszam z off top.

    Otóż piszesz, Synafio, o sobi:e "Audiofilem muzyce różnorodnej jestem".

    Zdanie to, jeśli nawet filologicznie ma sens, jest wewnętrznie sprzeczne.

    Audiofil to miłośnik dobrego dźwięku z systemu odtwarzającego, miłośnik, którego miłość w przypadkach bardziej zaawansowanych wyraża się kwotami 5-6 cyfrowymi wydawanymi na sprzęt grający. Którego poglądy są jak altmedowe - jak najdalsze od tego co można zmierzyć, tego, co wynika z fizyki czy psychoakustyki.

    Audiofil "słyszy", czy jego wzmacniacz jest włączony do prądu kablem sieciowym zwykłym, czy audiofilskim. Audiofil "słyszy", czy dźwięk odtwarzany z komputera pochodzi z pliku znajdującego się na twardym dysku Seagate, czy Western Digital. Audiofil "słyszy" różnice jakości między plikami FLAC i WAVE, z których w rzeczywistości otrzymuje się dane matematycznie identyczne. Audiofil "słyszy", czy krawędź płyty CD została przed odtworzeniem pomazana zielonym flamastrem, czy nie. Audiofil "słyszy" wpływ na akustykę pomieszczenia kilku przyklejonych do ściany filcowych guziczków o średnicy 2 cm.

    Audiofil niczego z powyższego nie słyszy w ślepym kontrolowanym teście, ale to oczywiście źle świadczy wyłącznie o teście.

    To jest kultura, która jeszcze czeka na swoich Sporothrix i Barta :-)

    Myślę, że jesteś raczej melomanką. Stary dowcip mówi: czym się różni audiofil od melomana? Meloman ma wieżę Sanyo za 500 zł i 10000 płyt CD. Audiofil ma sprzęt audio za 100000 zł i jedną płytę Chesky Records...

    OdpowiedzUsuń
  7. Miski -> A to masz rację, ja jestem zdecydowanie melomanem. Ale kurde, melomanem muzyce różnorodnej - to jakoś mi kiepsko brzmi...

    Ciekawe, swoją drogą, jak to człowiek niewiele o życiu wie... Audiofile, powiadasz, hmmm.

    OdpowiedzUsuń
  8. Irena -> U mnie to nie działa. Mi się cholerstwa chowają skutecznie, a wychodzą tylko, jak już dawno przestałam ich potrzebować.

    Sporothrix -> Ja w swych bardziej filologicznych czasach miałam zwyczaj mamrotać do słowników. To taka emocjonalna więź jest ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. @ Synafia

    Mnie też się wydaje, że to świadczy o głębokiej więzi emocjonalnej :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja lubię czekać na coś miłego. Bo w jedzeniu miodu najprzyjemniejsza jest ta chwila przed jedzeniem miodu...

    OdpowiedzUsuń
  11. Synafio, mnie się przedmioty odnajdują kiedy, zdenerwowana szukaniem, zawołam kapryśnie: "Kochaaanie! Gdzie jest [tu wstawić nazwę szukanego przedmiotu]". Okazuje się wówczas, ze przedmiot leży przede mną.

    OdpowiedzUsuń
  12. Królowa - > A tak, to i ja lubię! Tylko czasem się czeka nie wiadomo na co - po prostu na jakąś "zmianę" - i wtedy to bywa frustrujące.

    Luca -> U mnie to samo! Klątwa to jakaś czy co?

    OdpowiedzUsuń
  13. ....lubie czytać książk podróżnicze i właśnie zabrałam sie za "Blondynkę u szamana", choć nie bylam nigdy w Ameryce Południowe, a jedynie mam kilku znajomych/przyjaciół z meksyku (i choć to ameryka północna)to głęboko przeczuwam, że ma racje:"....Wszyscy przybyli tu, aby c z e k a ć. To jest jednaz podstawowych umiejętoności, jakie należy posiadać w Ameryce Południowej. Czeka się na spóżnionych gości i na spóżnionych gospodarzy, czeka siena towr, który miał dojechać przed tygodniem, czeka sie na kierowcę autobusu, na list wysłany rok wcześniej, na opóżniony o kilka godzin odlot samolotu. Czeka się na załatwienie każdej nawet najprostszej strawy, bo złożone dokumenty muszą odleżeć pewien czas i odczekać aż pokryje je dostojny urzędniczy kurz. Nie ma pośpiechu. Czego się nei zrobi dziś, zrobi się jutro. Zawsze przecież jest jakieś "jutro". Kiedy nadejdzie to właściwe i wtedy sprawa zostanie załatwiona, towar dostarczony, sklep otwarty, autobus naprawiony, a samolot gotowy do startu. Do tego czasu trzeba czekać.

    ....w innym rozdziale pisze też:"Czasem właśnie myslę, że na tym polega p r a w d z i w e życie: przesytać się spieszyć. Nie musieć nigdzie być ani iść. Nie mieć nic do załatwienia. Niczym się nei stresować. Nie musieć spełniać niczyich oczekiwań. Oddalić się od ludzi, od pracy, obowiązków. Zaznać całkowitego spokoju. Żyć w zgodzie ze sobą. Patrzeć w niebo i cieszyć sie wolnością. Wyjeżdżam do Amazonii mieszkam wśród Indian, Ale po jakimś czasie zaczynam czuć jakąś dziwną ochotę, coś mnie pcha, coś mnie ciągnie , niecierpliwie rozglądam się dookoła. Nie muszę się nigdzie spieszyć, ale nagle chcę się spieszyć! I odkrywam, że neiskrępowana niczym wolność jest wolnością tylko wtedy , kiedy można ją przeciwstawić czemuś wprost przeciwnemu!...........ten kto nie urodził sie wolnym człowiekiem, nie będzie umiał żyć wolnością. My biali ludzie motorowej cywilizacji, jesteśmy ludźmi pracy i obowiązków. Nasz marzenia o wolności wynikają z nadmiaru pracyi ciężaru obowiązków, ale ograniczają sie do krótkiego odpoczynku, po którym ciągnie nas z powrotem. Rzadko który biały potrafi przestać być niewolnikiem systemu, w którym się uroził i wychował. Nie umiemy na prawde cieszyć sie wolnością bez ograniczeń. Potrafia tylko Indianie i buddyjscy mnisi, Nauczył się tego Szalony Mick."

    ...więc może to dlatego, że jesteśmy biali i wychowaliśmy sie w Europie.

    Tamburynka

    OdpowiedzUsuń
  14. Tamburynka -> Dzięki! Dawaj autora tej książki, też chcę przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  15. @Synafia
    Autor - Beata Pawlikowska
    Tytuł: "Blondynka u szamana"

    Tamburynka

    OdpowiedzUsuń
  16. umiem czekać. może powinnam prowadzić jakieś warsztaty?

    OdpowiedzUsuń
  17. Wilk -> Powinnaś, serio. A i kasa mogłaby z tego być niezgorsza ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni