Wielki Czyściciel

Wiosna się zbliża i znowu część trasy do pracy odbywam per pedes. Idąc znów mocniej odczuwam wokół siebie cienie tych, którzy tu byli przede mną - nie tak dawno znowu, a jednak w zupełnie innej epoce. Odczuwam ich obecność tym jaśniej, im jaśniej słońce oświetla miejsca, które kiedyś były ich miejscami i które im z niepojętych przyczyn wydarto wraz z życiem, godnością i poczuciem człowieczeństwa.

Czytam „Krótką historię pewnego żartu” Stefana Chwina, i on pisze tak:

„A on, Czyściciel i Wychowawca, kim był teraz? (...) Jak wyglądał? To był straszliwy łaziebny typ, , typ z wąsikiem, z grzywką, z zawiniętymi do łokci rękawami, który w porcelanowej wannie , wielkiej jak pół Europy, szorował swój germański naród, trąc do krwi różowe ciało ryżową szczotką marki „Sonnenblatt”, a Ewa Braun, wymyta już do czysta, zaróżowiona po koniuszki uszu, pachnąca wodą kolońską, kładła gigantyczne różowe mydło i błyszczący tasak na marmurowym blacie pod makatką z wyszywanym napisem „Ład i piękno”, ozdabiającym wykafelkowane ściany łazienki rozciągającej się od Normandii po Ural - bo oboje zamierzali teraz wyszorować cały świat.”

***
Musiałam ostatnio odmówić komuś czegoś. W pierwszym odruchu chciałam spełnić prośbę tej osoby, w akcie podania ręki na zgodę i chęci wspólnego naprawienia dawnych błędów i uraz. Ta osoba spodziewała się jednak, ze spełnię jej prośbę jako oczywiste wyrównanie jej krzywd. Nie chciała naprawiać dawnych błędów, bo ich po prostu nie widzi i nie przyjmuje do wiadomości. Chciała uleczyć rany, ale tylko swoje własne. A ja nie podejmowałam decyzji tylko za siebie. I wiedziałam, że tam, gdzie nie ma chęci refleksji nad uczuciami drugiej strony, tam, gdzie nie ma świadomości że inni ludzie mogą czuć się przez nas zranieni - tam nie ma mowy o „nowym początku”. Tam grozi nam jedynie powrót do powtarzania tych samych błędów i nakręcania spirali żalu. Dlatego odmówiłam.
Nie spodziewałam się zrozumienia, ale mimo to oskarżenia, jakie na mnie spadły ze strony tej osoby, mocno zabolały. Zastawiałam się - jak można być tak bardzo wrażliwym na swoje emocje i tak bardzo nieczułym na emocje innych? Jak można zupełnie nie dostrzegać faktu, ze po drugiej stronie są tacy sami ludzie jak my?

Czy to jest jakiś rodzaj zaślepienia? Bo przecież czuję, ze ta osoba jest święcie przekonana o swojej niewinności i krzywdzie. Że nie przyjdzie jej nawet do głowy, że może być współodpowiedzialna . A skoro tak - to czy można oczekiwać od niej innego zachowania? Przecież ona naprawdę NIE WIDZI.

A skoro ona nie widzi, czyż nie mam prawa podejrzewać, ze i ja czegoś nie widzę? Czy nie bywam tak samo zaślepiona? A jeśli tak, jeśli nie widzę swoich błędów - to jakże mogę je naprawiać? Ta myśl o braku możliwości naprawienia błędów napawa mnie lękiem.

A jeśli nawet widzę swoje błędy, jeśli łatwiej mi jest wczuć się w sytuację drugiej strony - to czy jest w tym moja zasługa? Czy może jest to dar, przywilej, umiejętność wczuwania się, która jest mi dana? Czy jeśli tak jest, to czy może jest też tak, ze ja mniejszy wysiłek wkładam w zrozumienie tej oskarżającej mnie osoby, niż ona wkłada w to, żeby nie powiedzieć mi więcej przykrych słów, niż już powiedziała?

Jaki to ma związek z Wielkim Czyścicielem?
Ano taki, że nie chcę pozwolić sobie na komfort czucia się lepszą. Bo tam, gdzie pozwalamy sobie ba taki komfort, narażamy się często na pokusę ulepszania innych. Zamiast skupiać się na tym, by stawać się lepszym człowiekiem (no bo już jesteśmy lepsi, prawda?), skupiamy się na tym, by naprawiać innych - by ich czyścić, czyścić aż do krwi czasem. A jeśli nie dają się domyć - trzeba się ich pozbyć.
Dlatego wolę nie ryzykować. Bo co, jeśli ulegnę zaślepieniu? Czy mogę mieć pewność, ze nigdy nie ulegnę pokusie?

Nie mogę ryzykować. Jestem to winna chociażby tym cieniom, które dotykają mnie codziennie rano, gdy idę do pracy.

Komentarze

  1. ładnie napisane :)

    mnie to zawsze zastanawia czy jeżeli ja widzę więcej (czyli tą drugą stronę i jej 'niewidzenie') to czy mam jej pobłażać czy właśnie nie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy, kimkolwiek jesteś :)
    Ja to sobie myślę tak, że nie można pobłażać złemu postępowaniu, ale ten brak pobłażania nie może się łączyć od razu z potępieniem osoby.
    W opisanej sytuacji było tak, ze ja odmówiłam prośbie (bo na postępowanie tej osoby po prostu nie mogłam się zgodzić), ale ja tej osoby nie oceniam. No bo ja nie wiem, co nią powoduje, nie wiem, co jest w jej sercu, i też nie mogę mieć pewności, że ją samą mogłabym sprawiedliwie ocenić. Więc staram się nie pozwalać sobie na negatywne uczucia do tej osoby. Co nie znaczy, że mi się to łatwo i bezproblemowo udaje ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Spełnienie tej prośby byłoby sprzeczne z Tobą - z tym, w co wierzysz i kim jesteś. Dlatego zrobiłaś dobrze - czemu miałabyś zrobić wszystko, żeby nie zranić drugiej osoby, a tym samym zamordować siebie?

    OdpowiedzUsuń
  4. Salomea -> Ja chyba wiem, o czym Ty myślisz, ale to zupełnie inna prośba (niespełnienie tamtej prośby zostało przyjęte ze zrozumieniem :)) Ja spełniając tę prośbę, o której napisałam, naraziłabym innych ludzi, a nie siebie samą. No i takiego ryzyka w imieniu innych to ja nie mam prawa podejmować.
    Tylko że druga strona uważała, że to nie jest żadne ryzyko ale coś, co jej się należy święcie, no i stąd - klops.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni