Balans
Naszła mnie myśl ostatnio - zapewne ani trochę odkrywcza - że życie jest ciągłym szukaniem balansu. Jak taniec na linie - chyboczemy się mniej lub bardziej pewnie na drodze do celu, a momenty, w których udaje nam się utrzymać perfekcyjną równowagę, można policzyć na palcach jednej ręki. Lub dwóch - jeśli jest się Ghadnim, Dalajlamą lub Szymonem Słupnikiem. Choć i to wcale nie jest pewne.
Często się łapię na tym, że dopada mnie niebotyczny atak pierdolca na myśl o nieustannym wylewaniu dziecka z kąpielą w procesie "postępu cywilizacji". Jest coraz lepiej, to prawda, ale nadal nie jest dobrze. Czy będzie kiedykolwiek? Historia ludzkości to historia popadania ze skrajności w skrajność, zwalczania ognia żelazem, odpłacania złem za zło lub przedobrzania w szlachetnych intencjach. Walczyliśmy z wyzyskiem, zastępując go innym wyzyskiem, walczyliśmy z zabijaniem - karząc za zabijanie zabijaniem, walczymy z przemocą fizyczną, zastępując ją przemocą psychiczną. Nie wiemy już co lepsze - więcej państwa (uwaga! totalitaryzm!) czy więcej prywatnej swobody (uwaga! anarchia!), więcej prawa (uwaga! faryzeizm!) czy więcej ducha (uwaga! tumiwisizm!). I czemu wciąż nie jest dobrze? Czemu wciąż nie znaleźliśmy idealnego rozwiązania?
A bo nie da się. Bo my sami - my ludzie - nie jesteśmy idealni i idealne rozwiązania nie leżą w naszych możliwościach. I może tak właśnie jest idealnie? Bo rozwój wymaga ruchu, a ruch wymaga celu.
Gdy zdaję sobie sprawę z tego, że jestem skazana na wieczne balansowanie, to trochę mi smutno, ale jeszcze bardziej mi lekko. Bo przestaję od siebie oczekiwać, że osiągnę ideał i przestaję się pytać, czemu tak wolno, czemu jeszcze nie dziś - odpuszczam. Nie ja sama jestem swoim celem. Moim celem jest To, co jest - Ten, który jest, a nic o nim nie wiem tak naprawdę poza tym, że jest. I że daje mi czasem znaki. Do Niego dążę chwiejnym krokiem, a moim zdaniem jest zachować równowagę na tyle, żeby się sromotnie nie wyrżnąć, nie potłuc i nikogo nie poturbować przy okazji. Ale jeśli już się wyrżnę - no trudno. Wstanę. Pójdę dalej. Do celu.
Ktoś tam się wściekał podobno na Matkę Teresę, że zamiast zrobić rewolucję, dążyć do światowego ładu, to ona czas marnowała siedząc z jakimiś biedakami na ulicy. A ja sobie myślę, że ona wiedziała więcej po prostu. Wiedziała, że prawdziwa rewolucja zawsze zaczyna się i kończy na jednym człowieku. Że światowy balans (nie ideał!) jest możliwy tylko wtedy, gdy każdy z nas się jako tako jest w stanie zbalansować. A że to trudne, to się musimy nawzajem podtrzymywać w tym tańcu na linie. "Jedni drugich brzemiona noście".
Operatorzy łapią balans kamery na czystej, białej kartce (albo innym białym elemencie). Bo balans tzreba łapać w odniesieniu do czegoś - do idealnego punktu równowagi.
Mam za sobą dwa ciężkie tygodnie, takie od których łeb urywa i flaki butwieją (albo poślad rwie i strzyka ;)) - potrzebuję czystej białej kartki właśnie. Z białym winem może być. Byle z dala od instrumentów finansowych i usług inwestycyjnych pliz.
Często się łapię na tym, że dopada mnie niebotyczny atak pierdolca na myśl o nieustannym wylewaniu dziecka z kąpielą w procesie "postępu cywilizacji". Jest coraz lepiej, to prawda, ale nadal nie jest dobrze. Czy będzie kiedykolwiek? Historia ludzkości to historia popadania ze skrajności w skrajność, zwalczania ognia żelazem, odpłacania złem za zło lub przedobrzania w szlachetnych intencjach. Walczyliśmy z wyzyskiem, zastępując go innym wyzyskiem, walczyliśmy z zabijaniem - karząc za zabijanie zabijaniem, walczymy z przemocą fizyczną, zastępując ją przemocą psychiczną. Nie wiemy już co lepsze - więcej państwa (uwaga! totalitaryzm!) czy więcej prywatnej swobody (uwaga! anarchia!), więcej prawa (uwaga! faryzeizm!) czy więcej ducha (uwaga! tumiwisizm!). I czemu wciąż nie jest dobrze? Czemu wciąż nie znaleźliśmy idealnego rozwiązania?
A bo nie da się. Bo my sami - my ludzie - nie jesteśmy idealni i idealne rozwiązania nie leżą w naszych możliwościach. I może tak właśnie jest idealnie? Bo rozwój wymaga ruchu, a ruch wymaga celu.
Gdy zdaję sobie sprawę z tego, że jestem skazana na wieczne balansowanie, to trochę mi smutno, ale jeszcze bardziej mi lekko. Bo przestaję od siebie oczekiwać, że osiągnę ideał i przestaję się pytać, czemu tak wolno, czemu jeszcze nie dziś - odpuszczam. Nie ja sama jestem swoim celem. Moim celem jest To, co jest - Ten, który jest, a nic o nim nie wiem tak naprawdę poza tym, że jest. I że daje mi czasem znaki. Do Niego dążę chwiejnym krokiem, a moim zdaniem jest zachować równowagę na tyle, żeby się sromotnie nie wyrżnąć, nie potłuc i nikogo nie poturbować przy okazji. Ale jeśli już się wyrżnę - no trudno. Wstanę. Pójdę dalej. Do celu.
Ktoś tam się wściekał podobno na Matkę Teresę, że zamiast zrobić rewolucję, dążyć do światowego ładu, to ona czas marnowała siedząc z jakimiś biedakami na ulicy. A ja sobie myślę, że ona wiedziała więcej po prostu. Wiedziała, że prawdziwa rewolucja zawsze zaczyna się i kończy na jednym człowieku. Że światowy balans (nie ideał!) jest możliwy tylko wtedy, gdy każdy z nas się jako tako jest w stanie zbalansować. A że to trudne, to się musimy nawzajem podtrzymywać w tym tańcu na linie. "Jedni drugich brzemiona noście".
Operatorzy łapią balans kamery na czystej, białej kartce (albo innym białym elemencie). Bo balans tzreba łapać w odniesieniu do czegoś - do idealnego punktu równowagi.
Mam za sobą dwa ciężkie tygodnie, takie od których łeb urywa i flaki butwieją (albo poślad rwie i strzyka ;)) - potrzebuję czystej białej kartki właśnie. Z białym winem może być. Byle z dala od instrumentów finansowych i usług inwestycyjnych pliz.
Witam
OdpowiedzUsuńJak dla mnie "przedobrzanie w szlachetnych intencjach" jest grzechem Nr 1.
Cała reszta jest wtórna.
pozdr.Vslv
p.s. wcale nie jestem od tego grzechu wolny. Nie tak dawno podjąłem zupełnie bezsensowną z punktu widzenia czasu, krucjatę przeciwko "nieprawomyślnym i złośliwym" Anonimowym :)
OdpowiedzUsuńVslv
Ghandim, Dalajlamą, Szymonem Słupnikiem... A może po prostu Siddharthą Gautamą? Wiem, to będzie się kłóciło z założeniem tego który jest tym który jest. W końcu i ty możesz zostać Buddą...
OdpowiedzUsuńA ze zmianą wyzysku nic się nie zmieniło - pamiętaj że w kapitaliźmie o panuje wyzysk człowieka przez człowieka. A w socjaliźmie odwrotnie!
Vislav - > Witaj :)
OdpowiedzUsuńOd przedobrzania i ja nie jestem wolna, oj nie. Od przedobrzania strzeż mnie Panie. Ale czy przedobrzanie jest grzechem nr.1? Tu bym się chyba jednak nie zgodziła ;)
Dariusz -> Witaj również :)
Mi się Budda nie kłóci, przeciwnie, uważam, że Ten, który jest, po prostu Jest, a zatem i Budda ku niemu zmierzał. Różnią nas drogi, nie cel.
Co do wyzysku - pełna zgoda! A i dowcip przedni :)
jak zwykle, droga synafio, ujęłaś w przystępnej formie ważne treści spraw ostatecznych dotyczące.
OdpowiedzUsuńzgadzam się ze zdaniem Matki Teresy. pojedynczy człowiek jest najważniejszy i na nim należy skupić spojrzenie. bo inaczej mózg go przetwarza na Jednego-Z-Wielu, co rodzi konsekwencje zgoła niewesołe.
Miguel -> Też się zgadzam z Matką Teresą. Gdy tracimy z oczu pojedynczego człowieka, wszelka walka "dla idei" gotowa jest przerodzić się w zwykły burdel i terror.
OdpowiedzUsuń