Nieśmiertelność

Zainspirowana wczorajszymi rozważaniami o zwłokach, które sponsorowała Mariposanegra, przemyśliwałam sobie w tramwaju na temat nieśmiertelności. I wyszło mi, abstrahując od moich czy czyichkolwiek zapatrywań na kwestie życia po śmierci, Boga, nieba i piekła, otóż powiadam wyszło mi, że człowiek jest w istocie nieśmiertelny. I że to się da obserwować mniej lub bardziej wnikliwym okiem już teraz.

Bo tak. Mój tata. Mój tata nie żyje od ponad 2 lat. Nie widzę go i nie mogę z nim porozmawiać. Nie mogę go już przytulić, co lubiłam robić nawet jako duża już całkiem dziewczynka. Ale wciąż go słyszę. Słyszę w głowie jego śmiech. Jego powiedzonka i udzielane pół żartem, pół serio rady („Oficer to jest takie bydlę, które sobie zawsze daje radę!”). Słyszę go, gdy przemawiam do Dziobalindy sztandarowym tekstem taty, nawet z jego intonacją „Droga córko!”. Czuję jego obecność wtedy, gdy korzystam z tego, czego mnie nauczył. A nade wszystko uświadamiam sobie, że jest ze mną, zawsze wtedy, gdy myślę o tych, których kocham. Bo wiem, że tata kochał mnie. I wiem, że ta jego i mojej mamy miłość, ta do dzieci i ta wzajemna (choć się w ostateczności okazała niezdolna pokonać kolejnej przeszkody), ta miłość mnie ukształtowała i dała mi zdolność kochania innych ludzi. I wiem, że miłość którą kocham Małżonka, Dziobalindę, rodzinę i przyjaciół, że ona zawiera w sobie miłość, którą otrzymałam od rodziców. I że puszczam ją dalej w świat i mam nadzieję, że ona pójdzie wraz z Dziobalindą dalej. Że kiedyś ktoś, kto nie będzie wiedział o istnieniu moim czy moich rodziców, będzie jednak niósł nas w sobie, te nasze miłości, które wkładamy w bliskich nam ludzi.

Tak się właśnie człowiek rodzi, rozwija i rozmnaża. Choć nie wiem, czym w istocie jest człowiek. Ale że się człowiek realizuje w tym, co daje innym ludziom i w tym, co od innych ludzi otrzymuje, tego jestem pewna.

Tyle, że nie zawsze otrzymujemy i dajemy rzeczy dobre. Zbyt często dostajemy od innych ból i cierpienie, które przekazujemy dalej. I - wiem, że już kiedyś o tym pisałam - chyba na tym polega nadstawienie drugiego policzka, żeby nie tyle dać się zgnoić z bezradności, co świadomie zatrzymywać ten transfer cierpienia, nie przekazywać go dalej, ale przemieniać je w miarę możliwości. Bo to, co dajemy innym, to jesteśmy właśnie my - nieśmiertelni. Idziemy potem w świat i ślad po nas nie ginie nigdy.

Chciałabym bardzo zostawić taki ślad, który nie rani.

Komentarze

  1. Gdyby każdy z nas miał taką ambicję, ten świat byłby zajebistym miejscem.

    OdpowiedzUsuń
  2. ja również nie wiem, czym jest człowiek, ale coraz częściej skłaniam się ku myśleniu, ze to gatunek, który miał wielkie szanse. I ich nie wykorzystał.
    Wiem, to się ma nijak do Twych rozważań. :)

    Ale tak- zatrzymać transfer cierpienia. Tyle, że to potrafi niewielu.

    Uściski znad gorącej kawy ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. @Mariposanegra: No ale wiemy jak jest, czasem ma się tak zły start, że ambicją jest tylko przeżyć.

    @J. Ja tam naiwnie wierzę, że może gatunek gatunkiem, ale indywidualnie to każdy z nas może jeszcze zdąży wykorzystać :)

    Smacznej kawy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie to napisałaś i jest to filozofia bardzo mi bliska.

    Choć nie twierdzę, że umiem.

    OdpowiedzUsuń
  5. bardzo cenne dla mnie to rozważanie o transferze cierpienia. jesteś nadzwyczajna, kobieto piękna, mądra i dobra!

    OdpowiedzUsuń
  6. @Luca: Ja też nie twierdzę, że umiem :)

    @B. Bardzo bym chciała dorosnąć do Twoich tak bardzo bardzo miłych słów :) Dziękuję Ci, bo są jak bukiet kwiatów. Ale zasługiwać to jednak chyba nie zasługuję :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Stridor dentium Synafiae

Czworo ludzi dwie historie