Kompleks prymusa*

Niestety, niestety, odkąd pamiętam, byłam prymuską. Los mnie obdarzył dobra pamięcią i jako takim poczuciem obowiązku, co się przełożyło na świadectwa z czerwonym paskiem, olimpiady przedmiotowe i wejście bez egzaminów na studia. Wszystko to musiało cieszyć moich rodziców i bliskich, dopóki nie wyszło na jaw, że przy wszystkich mych mniej lub bardziej przydatnych uzdolnieniach jestem całkowicie pozbawiona ambicji. O zagraniczne stypendium nie chciałam się starać. Wyjechać zagranicę w ogóle nie chciałam. Nie podjęłam w trakcie studiów żadnej otwierającej wrota kariery pracy. Zadowalałam się zawsze tym, co mam, i tym, co mi zapewniało poczucie bezpieczeństwa. Bo ryzyko to ja jestem skłonna podejmować tylko w sprawach sercowych - o, tu się naryzykowałam i ryzykuję dalej, ale tego akurat nie żałuję. Jak do tej pory wychodzę na tym dobrze.
Tymczasem jednak rok 2012 niesie w sobie zapowiedź trzydziestych urodzin, a ja już od dawna nie jestem prymuską. Nie robię kariery, nie zarabiam dużych pieniędzy. Prawdę mówiąc, ledwo ogarniam moją i tak mało skomplikowaną rzeczywistość. Za sukces poczytuję sobie, jeśli mi się uda jednego dnia zamknąć jakieś zadanie w pracy, zrobić pranie i kolację oraz przeczytać Dziobalindzie rozdział "Nieumiałka". Jednak prasowanie nie jest zrobione. Jednak mieszkanie wciąż nie jest do końca urządzone. Jednak sylwetka nadal nie jest taka, jak powinna. Jednak pensja nadal nie należy do wysokich, a wykonywana praca - do prestiżowych. I co? I oto zaczynam z tego powodu czuć się niezwykle winna. Bo przecież miałam być prymuską, miałam cieszyć swych rodziców i bliskich. Miałam osiągać sukcesy.
Ilekroć ktoś bliski, z dobrego serca przecież, pragnie mnie zmotywować do zmiany, do działania (bo nie jestem już młoda, bo czas na karierę się kończy, bo łatwo przegapić swoją szansę, bo stać mnie na więcej, bo mogłabym schudnąć, bo mogłabym lepiej wykorzystywać czas z dzieckiem etc.), zachłystuję się nieprzytomnie gorzkim koktajlem histerii, poczucia winy i chęci ucieczki. Nie chcę osiągać sukcesów, chcę mieć po prostu spokój. Dręczy mnie jednak przeczucie, że ten sukces jest niezbędny do tego, żebym mogła cieszyć mych bliskich. Że bez tego sukcesu jestem nikim. Bo w końcu zawsze byłam prymuską. A teraz, czy jestem kimkolwiek? A jeśli tak, to kim?

* UWAGA! Wpis powstał pod naporem nagłego ataku histerii. Przeczytanie w całości grozi zanudzeniem na śmierć.

Komentarze

  1. Mi co prawda 30 stuknie dopiero w przyszłym, ale mam ostatnio bardzo podobne stany emocjonalne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam dopiero 19 lat i to samo...;( Bo to jest chyba w głowie niezależnie od wieku:( powinnaś przeczytać sobie książkę Prymuska, mnie wprost uderzyła jej trafnośc. Wiki

      Usuń
    2. @Wiki: Dobra wiadomość jest taka, że da się z tym walczyć :) A Ty masz jeszcze duuużo czasu i z całego serca życzę Ci powodzenia :)

      Usuń
  2. @Aktena: Ehh, niedobrze zatem z nami. Na takie stany to nic, tylko się napić. Jakiejś wirtualnej wódki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotkanie przy wódce może być wirtualne, ale wódka to musi być realna, inaczej nie podziała :>

      Usuń
    2. @Aktena: No to trzeba będzie coś zakombinować ;)

      Usuń
  3. Synafio, jakże ja Cię rozumiem! Zwykłam nawet czasem, w gronie najbliższych, cichcem przyznawać się do braku ambicji (zwłaszcza parcia na szaloną karierę zawodową) i wtedy od razu okazywało się, że DO TAKICH RZECZY SIĘ LEPIEJ NIE PRZYZNAWAJ.

    Widzę, że nie jestem jednak sama, gaudeamus.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Luca: Już lepiej się przyznać do tego, że się ma syfilis, niż do braku ambicji, to prawda. Mnie samą to przeraża, że się tak otwarcie przyznaję!

    OdpowiedzUsuń
  5. nie musisz cieszyć bliskich, bo to bliskich sprawa, że im źle z Twoim brakiem ambicji, ale są już chyba tyle duzi, że sobie z tym poradzą :). uszy do góry!

    OdpowiedzUsuń
  6. sama miałam do nie dawna syndrom prymuski - te świadectwa z czerwonym paskiem i olimpiady też mi w mózgu nabełtały. aż nastały 30 urodziny i przyszedł czas mamtowdupizmu. ćwiczę - bo lubię, nie dla sylwetki, pracuję mało prestiżowo, bo umiem, a każdą robotę ktoś musi robić - grunt, żeby porządnie. nic nie musisz. nic nie powinnaś. to jest najfajniejsze.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Samprasarana: Będą musieli, bo im starsza jestem, tym bardziej mam ochotę w ogóle wynieść się gdzieś do lasu i wypasać owce ;)

    @Lis: Czyli że jest dla mnie nadzieja? Tego się będę trzymać :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Odpowiedzi
    1. @MaPaKi: Nie tylko pozytywnie, ale i bardzo słusznie.

      Usuń
  9. ja mam lat trochę więcej i trochę mi zajęło dojście do tej jakże banalnej konkluzji i wcielenie jej w życie. brzmi ona mniej więcej tak: nie warto się napinać, trzeba dać się nieść życiu, które i tak twoje ewentualne plany obróci na nice, jeśli będzie chciało.

    zdanie innych? mam je w głębokim poważaniu. jak będę potrzebował opinii czy rady (zwłaszcza dotyczącej mnie samego), to się o nią zwrócę. 99% pozostałych przypadków nie jest wartych zaprzątania sobie głowy.

    sukces? jest ważny tylko i wyłącznie w życiu osobistym. oczywiście praca jest ważna i fajnie mieć taką, która nie powoduje wrzodów żołądka czy innych dolegliwości (i pozwala godnie żyć, ale to oczywiste). wszelako można świetnie się realizować poza nią, why not?

    jak napisała @lis powszedni: nic nie musisz, co najwyżej możesz. cheers :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Miguel: Wielkie dzięki za ten komentarz. I zgadzam się, że sukces jest ważny przede wszytskim w życiu osobistym. Bez tego nic innego tak naprawdę nie ma większego sensu. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  10. Hm.
    A sukces w postaci Dziobalindy i czerwony pasek z dzielenia się sobą to do dupy jest? A inspirowanie ludzi do myślenia - jak mnie, gdy tu zaglądam - to nieważne?
    Bo kasa za tym nie stoi, więc się nie liczy?
    A odwaga życia Twojego prywatnego, no wiesz, i taki czerwony pasek z tej odwagi, co się rodzi, to niezbyt czerwony, bo nie wspomagany przez Państwo Polskie bądź pracodawcę? Hmm umoczone bo niesprzedane?

    Imponujesz mi na tym polu jak nikt i dobrze, że swoją odwagę w kilku zdaniach jednak zawarłaś!

    Ania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Ania: Jeśliby miało rzeczywiście tak być, jak piszesz o tej odwadze i o inspirowaniu, to uznałabym to za swój największy życiowy sukces, większy niż jakakolwiek wyobrażalna kariera :)

      Usuń
  11. O, to widzę, że nas tu więcej bez ambicji w tym towarzystwie :) Ja to mimo wstępu na studia bez egzaminów i dobrych wyników na nich, potrafiłam rzucić i nie wracać, jak przestało mnie kręcić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Zakurzona: To może my jakiś klub powinnyśmy założyć? Żeby w nim radośnie celebrować nasz brak ambicji :)

      Usuń
  12. hm... a ja cale życie miałam pod górkę, w podstawówce ledwo wyciągałam na 3,0 ale ciągle czułam ze muszę im wszystkim udowodnić, że nie jestem kretynką- i nie sprawić zawodu mamie- więc parłam pod prąd. Później okazało się ze mam dysleksję ale całe liceum zrobiłam bez papierka co zaowocowała problemami z wymagającą polonistką. Udało mi się dostać do dobrego liceum, ale nie bez poświęceń i starań mamy więc czułam, że to nie do końca zasługa mojego wysiłku i talentu. Na ukochane studia się nie dostałam, ale przywiało mnie do Warszawy - mama opłaciła studia na prywatnej uczelni. Teraz o dziwo zarabiam na życie pisaniem dziękując Bogu za worda. I mimo wspaniałego męża, pracy, którą lubię cały czas czuję, że nie osiągnęłam tego co chciałam i muszę osiągnąć więcej. To uczucie sprawia, że nigdy nie jest wystarczająco dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Anonimowa: Najwyraźniej nie sam nasz start ma znaczenie, czy miałyśmy piątki czy trójki, tylko jakieś magiczne coś, co pozwala tak po prostu być zadowolonym z siebie, akceptować siebie takim, jakim się jest. Szukam tego czegoś i Tobie także życzę, żebyś to coś znalazła. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  13. Hej, po sąsiedzku trafiłem na Twojego bloga. Furda - ambicje. Ważne, ze czytasz Dziobalindzie "Nieumiałka". Moje już wyrosły z systematycznego czytania, a właściwie w ogóle z czytania, a ja Nieumiałka i całą ferajnę wprost uwielbiam:).
    Ale przynajmniej potrafią po ludzku z wszystkimi rozmawiać, mimo, że do świadectwa z paskiem im bardzo daleko :).
    Pozdrawiam
    Przemek

    OdpowiedzUsuń
  14. @Przemek: Ja też uwielbiam Nieumiałka :) I rowerowe wycieczki uwielbiam, których jak widzę jesteś pasjonatem. Dziękuję za odwiedziny, zapraszam częściej i pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni