Halo halo


I znów nastał czas pasyjny w moim życiu. Nie będę udawać, że mam jakąś wprawę. To dopiero czwarty świadomy Wielki Post dla mnie. Zawsze czuję się w nim jakoś zagubiona. Ale wierzę, że małymi kroczkami kiedyś w końcu się odnajdę. A raczej – dam się odnaleźć. 

Ciężko mi było postanowić, bez czego mam przeżyć moje 7 tygodni bez. Bo chciałabym wyrzec się czegoś, co pochłania mnie tak bardzo, że odcina mnie od rzeczywistości, od ludzi, od Słowa i od Boga. A co to takiego może być?

I wyszło mi, że to ja sama jestem. A dokładnie moja kultywowana od dzieciństwa namiętność – słowa. Bo ja pasjami uwielbiam gadać. Pamiętam, jak kiedyś, w mych wczesnych latach szkolnych, rodzice założyli się ze mną, że nie wytrzymam 10 minut milcząc. Poczułam się tak urażona (jak to nie wytrzymam?!), iż rzeczywiście zamilkłam. Na jakieś 3 minuty. 

Każdy, kto ze mnę rozmawiał, że tak się wyrażę, ustnie, potwierdzi, że mówię dużo i szybko. Zwłaszcza zaś, gdy mnie temat emocjonuje, mówię niezwykle dużo i niezwykle szybko. Tak samo też myślę. Czasem myśli nakładają się w mojej głowie tak, że ledwie zdążam je uchwycić. Prowadzę niekończące się wewnętrzne dialogi, monologi, monodramy i wieczorki z balladą. (Kolega z pracy nakrył mnie kiedyś stojącą przez jakieś 10 minut przed przejściem dla pieszych i patrzącą się w dal – nie pamiętam, o czym wtedy myślałam). 

W mojej głowie nie cichną moje z samą sobą rozmowy. Myślę, że gdy Pan Bóg dzwoni do mnie czasem, natyka się na irytujący sygnał zajętości. Dlatego teraz chcę odłożyć słuchawkę. Żeby nie przegapić tego jednego najważniejszego połączenia. Z Nim. 

Komentarze

  1. Czy Twoja z przyrodzenia natura gadacza eliminuje Pana Boga? Myślisz, że Pan Bóg życzy sobie więcej miejsca? Owoce morza myśli są złe?

    Czy Twoje słowa wewnętrzne pełnią funkcję wypełniania czy zagłuszania?

    Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz można czytać dopiero po kilku minutach ciszy po moim poprzednim komentarzu;) Podejmuję dyskusję ryzykowną i jeśli będziesz chciała Synafio, usuń to, o czym piszę. Nie jakby to była cenzura, tylko dlatego, że być może za daleko sięgam.

    Czy jeśli postanowisz sobie żyć wewnętrznie ciszej, to nie zrobi się pusto? Czy skoro Twoja natura gadacza (rozmawiałam z Synafią kilka razy face to face - było to doświadczenie obcowania z osobą, która tu pisze tak, że inspiruje do myślenia, a tam, w realu, inspiruje do myślenia słowem mówionym!) jest naturą gadacza, to postanowienie ciszy byłoby gwałtem na sobie?

    Czy Bóg nie wolałby żebyś spokojnie była tą samą sobą, która wytrzymała 3 minuty w ciszy za młodu? Bo taka jest?

    Gdzie jest dziś źródło Twoich słów? Czy jest ono wodą zatrutą? Czy masz wokół siebie jakąś krzyczącą wodę, która jest takim źródłem? Może miast milczeć trzeba zmienić źródło słów?
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  3. @Ania: Myślę, że milczenie przydaje się czasem każdemu. Dla higieny psychicznej. Mi zaś przydaje się na pewno. Bo czyni mnie zdrowszą i spokojniejszą. Jeśli się wczytasz w ten post, to zobaczysz, że piszę tam o pewnej formie ogłuchnięcia od własnych słów, o odcięciu od rzeczywistości. A zależy mi na tym, żeby właśnie na rzeczywistość się otwierać. Na tym między innymi polega moja droga z Bogiem.

    Żeby wiedzieć, czemu moje własne słowa szkodzą mi często, trzeba by być mieszkańcem mojej głowy :) Ale ani to możliwe, ani bym tego chciała, żeby ktoś w moją głowę zaglądał tak bezpośrednio.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni