Ciężko

Znów mi dziś ciężko. Ciężko zrozumieć, co sprawia, że jedni ludzie tak łatwo wydają sądy o tym, że inni ludzie "powinni" lub "nie powinni" żyć. Już nawet nie "jak żyć", ale "żyć" po prostu. 

Czemu wydaje nam się, że mamy jakiekolwiek prawo dysponować cudzym istnieniem? Czyjeś życie nie może być przecież sprawą do dyskusji, nie może być żadnym "tabu do przełamania" ani "kwestią światopoglądową". Życie samo w sobie nie może podlegać wartościowaniu, bo gdy już zaczynamy je wartościować, stajemy w obliczu pełnej dowolności. Gdyż ilu wartościujących, tyle możliwych kryteriów wartościowania. Dla jednego "życie niewarte życia" to życie osoby ciężko chorej, dla innego - niepełnosprawnej umysłowo, dla jeszcze innego, życie osoby starej, a są i tacy, dla których jest to po prostu jakiekolwiek życie, które się nie wpasowuje w nasze osobiste plany. Czy jednak zgodzilibyśmy się tak łatwo na to, aby to nasze życie podlegało takiemu arbitralnemu wartościowaniu, gdy tak chętnie wartościujemy życie innych?

A jednak zawsze tak było i zawsze tak będzie, że chcąc eliminować zło i cierpienie ze świata, chcemy przede wszystkim eliminować z niego innych ludzi. Tych, którzy cierpienie zadają, ale też tych, którzy cierpienia doznają. Czasem mówimy, że to dla ich dobra, a czasem, że to dla "dobra społecznego". Bo "zło to inni", że tak sobie swobodnie sparafrazuję. A my przecież mamy tylko szlachetne, wzniosłe i racjonalne intencje.

Piszę to wszystko pod wpływem dyskusji na temat artykułu dwojga uczonych, dywagujących nad tym, że noworodek nie ma prawa moralnego do życia, gdyż nie jest osobą, a zatem należałoby zalegalizować "aborcję po urodzeniu".  Dzieci chorych i niepełnosprawnych, ale także zdrowych, o ile życzą sobie tego rodzice, których prawa są jedynymi, o jakich w tym przypadku można mówić. Oczywiście, nie jest to żadna nowa teoria. Peter Singer głosi ją od dawna. Niemniej burzliwa dyskusja, jaka się przy tym wywiązała (cytat z komentarzy: "Nie uważam, że dzieci z zespołem Downa powinny żyć..."),  każe mi smucić się po raz kolejny.

I nie wierzę, że cokolwiek kiedykolwiek się zmieni. Tę samą lekcję przerabiamy od tysięcy lat, i zawsze wracamy do tego samego punktu. Punktu, w którym "ja" jest jedyną rzeczywistością, "ty" nie istnieje, a "oni" mogą jedynie służyć nam na różne sposoby, i w zależności od stopnia użyteczności są traktowani.



Komentarze

  1. Nie raz rozmyślałam na temat aborcji i eutanazji. W przypadku tej pierwszej nigdy nie miałam wątpliwości, to jest złe i koniec. Przecież to dzieciątko ktoś inny może wychować skoro rodzice nie chcą, a nawet jeżeli dzieciństwo spędzi w domu dziecka, to i tak ma przed sobą przyszłość. Kto wie co temu dziecku przeznaczone, jakie cele przed nim stoją.
    Eutanazja natomiast, czasem wydaje mi się uzasadniona. Mam na myśli przypadki chorych, badzo cierpiących i chcących ... :( Natomiast obawiam się, a wręcz jestem pewna, że jeżeli dozwolona by była eutanazja to i zaczęto by to wykorzystywać żeby pozbyć się ludzi niechcianych, niepotrzebnych, przeszkadzających :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Ylla: Zgadzam się z Tobą. W każdym z tych przypadków chodzi o prawo drugiego człowieka do stanowienia o swoim "być" lub "nie być". Które powinno być absolutnie niepodważalne.

      Decyzja o eutanazji podjęta przez samego chorego to decyzja o samobójstwie - jak by się nie patrzyło na samobójstwo, jest to autonomiczna decyzja człowieka o jego własnym życiu. Ale pole do nadużyć jest tu rzeczywiście ogromne :(

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Stridor dentium Synafiae

Czworo ludzi dwie historie