2013
Wróciłam do pracy.
Czas przyspieszył - a może tylko nabrał znowu zwykłego tempa? Przez ostatnie 9 miesięcy tkwiłam schowana w trzewiach swego domu niczym w łonie matki. Urodziłam i pielęgnowałam Gigannę, ale też - czego się nie spodziewałam - samą siebie. Zwolniwszy do minimalnych obrotów, poczułam znowu kontakt z samą sobą. Przypomniałam sobie, co lubię i o co mi w życiu chodzi. Odkryłam na powrót radość z pisania. Złapałam w końcu połączenie z własnym ciałem. Oczyściłam ze zbędnych złogów zbolałą głowę. Wypączkowałam nowe projekty i plany.
I tak odnowiona, rzuciłam się znowu w wir życia „na pełnych obrotach”. Jeśli czegoś nowego nauczyłam się w międzyczasie, to tego, że stresuje mnie nie tyle to, co muszę robić, co tempo, w jakim to robię. Pośpiech. Pośpiech sprawia, że napinam się jak struna, staję się nerwowa, tracę kontakt z otoczeniem - skupiona tylko na jak najszybszym dotarciu do celu. Nie spieszyć się zatem. Tylko jak to zrobić? Kiedy żonglujemy z Małżonkiem naszymi obowiązkami zawodowymi i dwójką dzieci (dzielimy się pół na pół obecnie, gdyż ja pracuję częściowo z domu, a gdy jestem w biurze- z Giganną zostaje Małżonek), gdy mieszkanie produkuje bałagan i chaos, gdy tyle innych spraw do załatwiania, w do tego z półeczki wieczorami cicho woła stosik smakowitych książek od Caviardage. Nie da się, nie można się nie spieszyć.
A jednak! A jednak dotarło do mnie, że mimo iż pewne rzeczy muszę robić szybko i sprawnie, w rzeczywistości pośpiech to mój stan umysłu. Mogę te same rzeczy robić w tym samym tempie, jednocześnie wyłączając wyjącą w moim głowie syrenę alarmową i kneblując grubego umundurowanego faceta krzyczącego nieustannie „SCHNELLER!” Jak to tałatajstwo uciszę, działam o wiele sprawniej i mniej nerwowo. I życie zaczyna się toczyć jakby normalniej, swoim naturalnym korytem.
Jeśli więc miałabym czynić jakikolwiek postanowienia noworoczne, to tylko to jedno - żeby nie spieszyć się nazbyt. Ostatecznie, nie wiadomo nawet, czy pośpiech ma jakikolwiek sens. A to, co ma sens z całą pewnością, to ten moment teraz. Kiedy wszystko jest, jak jest. I właśnie o to chodzi.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku dla Was!
Czas przyspieszył - a może tylko nabrał znowu zwykłego tempa? Przez ostatnie 9 miesięcy tkwiłam schowana w trzewiach swego domu niczym w łonie matki. Urodziłam i pielęgnowałam Gigannę, ale też - czego się nie spodziewałam - samą siebie. Zwolniwszy do minimalnych obrotów, poczułam znowu kontakt z samą sobą. Przypomniałam sobie, co lubię i o co mi w życiu chodzi. Odkryłam na powrót radość z pisania. Złapałam w końcu połączenie z własnym ciałem. Oczyściłam ze zbędnych złogów zbolałą głowę. Wypączkowałam nowe projekty i plany.
I tak odnowiona, rzuciłam się znowu w wir życia „na pełnych obrotach”. Jeśli czegoś nowego nauczyłam się w międzyczasie, to tego, że stresuje mnie nie tyle to, co muszę robić, co tempo, w jakim to robię. Pośpiech. Pośpiech sprawia, że napinam się jak struna, staję się nerwowa, tracę kontakt z otoczeniem - skupiona tylko na jak najszybszym dotarciu do celu. Nie spieszyć się zatem. Tylko jak to zrobić? Kiedy żonglujemy z Małżonkiem naszymi obowiązkami zawodowymi i dwójką dzieci (dzielimy się pół na pół obecnie, gdyż ja pracuję częściowo z domu, a gdy jestem w biurze- z Giganną zostaje Małżonek), gdy mieszkanie produkuje bałagan i chaos, gdy tyle innych spraw do załatwiania, w do tego z półeczki wieczorami cicho woła stosik smakowitych książek od Caviardage. Nie da się, nie można się nie spieszyć.
A jednak! A jednak dotarło do mnie, że mimo iż pewne rzeczy muszę robić szybko i sprawnie, w rzeczywistości pośpiech to mój stan umysłu. Mogę te same rzeczy robić w tym samym tempie, jednocześnie wyłączając wyjącą w moim głowie syrenę alarmową i kneblując grubego umundurowanego faceta krzyczącego nieustannie „SCHNELLER!” Jak to tałatajstwo uciszę, działam o wiele sprawniej i mniej nerwowo. I życie zaczyna się toczyć jakby normalniej, swoim naturalnym korytem.
Jeśli więc miałabym czynić jakikolwiek postanowienia noworoczne, to tylko to jedno - żeby nie spieszyć się nazbyt. Ostatecznie, nie wiadomo nawet, czy pośpiech ma jakikolwiek sens. A to, co ma sens z całą pewnością, to ten moment teraz. Kiedy wszystko jest, jak jest. I właśnie o to chodzi.
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku dla Was!
Hurra! Synafia o nas nie zapomniała i pisze, PISZE! I znów daje do myślenia:)
OdpowiedzUsuń@Ania: Nigdy nie zapominam! Po prostu czasem nie mamy siły ruszyć nie renkom ni nogom ;)
Usuńwzajemnie, Kochana :)
OdpowiedzUsuńJa, niestety mam na drugie pospiech, a na trzecie głupota :)
Całuję :**
@J: Ja mam na drugie Histeria, jak pamiętasz, a na trzecie Naiwność. Więc niechże Cię uściskam :)
UsuńWszystkiego dobrego dla Was! I niech się uda :)
OdpowiedzUsuń@Mariposanegra: I Tobie samych słodkości i wszystkiego fajnego i dobrego! :)
UsuńZnam to uczucie wiecznego pośpiechu. Wróciłam do pracy rok temu. Już nauczyłam się to wszystko ogarniać, ale czasem brakuje mi czasu nawet na to, aby przesunąć myśli w innym kierunku. Powodzenia w 2013 roku!
OdpowiedzUsuń@Brommba: Mi czasem brakuje sił, żeby poskromić myśli, które skaczą mi po zwojach mózgowych niczym Dziobalinda po kanapie. Toteż przybijmy sobie high five przez wirtualne przestworza ;) Powodzenia Tobie również!
UsuńCzytaj też wolniej. Nie połykaj słów, nie mknij, nie biegnij, nie uciekaj. Czytaj powoli. Smakuj. Rozkoszuj się. Choćby stroną dziennie, choćby w wannie, na toalecie, przed snem gdy oczy zmęczone dniem. Kradnij czas, ale nie poganiaj go. Zawsze będzie trwał tyle samo, a cała reszta to jak napisałaś stan Twojego umysłu. Wolniej. Wolno. Pomału.
OdpowiedzUsuńAdagio Synafio. Adagio!
@Cavairdage: Sir yes sir! :*
Usuń