W drodze
Lubię nasze córki. Kocham je, rzecz jasna, ale oprócz tego, że je kocham, to je zwyczajnie bardzo lubię. Gdyż bardzo fajnymi ludźmi są. Małymi, owszem. I fajnymi. Gdy myślę o życiu jako o wędrówce, to Dziobalinda i Giganna nie są w tej wędrówce bagażami, jakie niesiemy z Małżonkiem na plecach, nie są też żadnym zadaniem ani misją do wykonania. Są naszymi towarzyszkami w drodze. Póki są małe, owszem, potrzebują, żebyśmy je podczas wędrowania wspierali - najpierw nieśli, potem już tylko podali rękę czy przenieśli przez trudniejszy odcinek. Możemy dzielić się nimi tym, czego sami już doświadczyliśmy i nauczyliśmy się, kiedy jeszcze wędrowaliśmy bez nich. Ale że teraz wciąż idziemy, tylko już we czwórkę, to wciąż uczymy się w trasie - po prostu w większym gronie. W tej perspektywie myślę o sobie jako o przewodniku górskim - mam większe doświadczenie, co nie znaczy, że wiem już wszystko i mogę przestać być czujna. Tym bardziej, że od mojej czujności zależy już nie tylko moje bezpieczeńs...