Kobiecość

W naszym domu mieszkają dwie dziewczynki. Młodsza jest na tyle młodsza, że nie ma jeszcze silnie ukonstytuowanych preferencji - ot, wpycha sobie do buzi wszystko, co podniesie z podłogi. Nawet ogon kota. Starsza za to ma swoje upodobania i hobby. Odkąd skończyła dwa latka, jest pasjonatką pociągów, zwłaszcza parowych. Jest też wielką fanką Zygzaka McQuenna, czerwonego samochodu wyścigowego. Toteż w naszym domu dużo jest samochodzików i pociągów. Jest i konik na biegunach, na którym Dziobalinda jeździ i strzela z łuku jak Merida Waleczna. Są Dziobalindowe krótkie porcięta i adidaski, gdyż lubi wspinać się na ogrodzenia i na drzewa, i taplać się w piachu. Utarło się w naszym domu przekonanie, że Dziobalinda jest dziewczynką, która lubi samochody, pociągi i sport.

Nie znaczy to, że Dziobalinda jest chłopcem, ani nawet „chopczycą”. Znaczy to tyle, że jako dziewczynka ma prawo do takich upodobań i wyborów, jakie jej się zamarzą, i nie ma to nic wspólnego z jej płcią.

Myślę, że ta sama myśl przyświeca autorkom i autorom pomysłów na wychowanie dzieci bez stereotypów na temat płci. Bardzo taką koncepcję popieram. Jednak pomysły na jej realizację budzą już moje wątpliwości. Zwłaszcza pomysł na to, żeby nie nazywać dzieci dziewczynkami i chłopcami, unikać tematu płci, czekać, aż dzieci „same określą swą płeć kulturową”.

Muszę przyznać, że samo sformułowanie „płeć kulturowa” nie jest dla mnie oczywiste. Rozumiem pojęcie „kulturowej roli płci”. Rozumiem - i czasem widzę na własne oczy - społeczne i kulturowe oczekiwania wobec kobiet i mężczyzn. „Dziewczynki muszą być grzeczne.” „Chłopcy muszą być odważni.” „Kobiety muszą siedzieć w domu.” „Mężczyźni muszą mieć grube portfele.” Tak, uważam, że należy uciekać z tych szufladek, a najlepiej w ogóle nie dać się do nich zapakować.

Czego nie rozumiem, to dlaczego wraz z ucieczką z szufladki miałybyśmy - ja, moje córki, inne kobiety - zostawiać w tych szufladach naszą płeć. Dlaczego miałabym patrząc na córki nie widzieć w nich kobiet? Dlaczego miałabym im o ich kobiecości nie mówić? Czy nie o to nam, kobietom, chodziło, żeby naszą kobiecość wyzwolić z ograniczeń? Dlaczego więc, zamiast ją wyzwalać, miałybyśmy ją porzucać? Przecież to, co staje nam na przeszkodzie, to nie nasza płeć, nie to, że jesteśmy kobietami, ale  to, że nasza kobiecość była przez lata deprecjonowana. Teraz, teoretycznie walcząc o równość i godność, same często swą kobiecość depczemy.

Zmroziło mnie ongi zdanie w felietonie pewnej feministki, która napisała, iż o ucisku kobiet świadczy fakt, że nadal kobiety zajmują się zajęciami gorszego sortu, upokarzającymi - takimi jak opieka nad dziećmi i domem. A ja myślę sobie, że dowodem ucisku jest fakt, iż jakieś zajęcia uważane są za „upokarzające”, ponieważ zajmują się nimi kobiety. Bo przecież zachwycamy się ideą urlopu tacierzyńskiego, prawda? Chwalimy ojców za zostawanie w domu z dziećmi, prawda? Kiedy to mężczyzna zajmuje się domem, to już nie jest upokarzające - jest tak tylko wtedy, gdy robi to kobieta. I co mnie najbardziej zdumiewa, że walcząc o wyzwolenie z ucisku, tak naprawdę uciskamy się same. Słyszałam już z ust pań, uważających się za feministki, że małżeństwo to prostytucja, że siedzenie w domu z dziećmi to klęska, że rodzina to siedlisko patologii, które uczy tylko egoizmu. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego kobiety, które chcą być feministkami, deprecjonują wybory innych kobiet.

A ja myślę sobie - jestem kobietą. Nie wiem sama, co to powinno oznaczać, poza tym, że moja biologia pozwala mi rodzić i karmić moje dzieci. Nie wiem, co to znaczy czuć się mężczyzną, bo nigdy się nim nie czułam. Ale skoro niektórzy ludzie czują się kobietami uwięzionymi w ciele mężczyzn, a inni - mężczyznami w ciele kobiety, to znaczy chyba, że bycie kobietą lub mężczyzną nie jest ani kwestią czysto biologiczną, ani kwestią tylko kulturową, podlegającą dowolnym wyborom. Coś w nas mówi nami, że jesteśmy kobietami lub mężczyznami. I będąc nimi, powinniśmy mieć prawo do życia w taki sposób, aby realizować swoją kobiecość i męskość zgodnie z naszymi sumieniami, naszymi potrzebami.

Jestem kobietą - to znaczy, że mogę siedzieć w domu z dziećmi lub iść do pracy, lubić różowe sukienki lub czarne glany, być spokojną lub porywczą, a nawet wszystko to na raz - i nadal będę kobietą, czyli wartościowym człowiekiem. Moja kobiecość to część mnie, która ani mnie nie definiuje, ani nie ogranicza - nie w większym stopniu niż moje ręce i nogi. I tak samo jak lubię i szanuję moje ręce i nogi, tak lubię i szanuję moją kobiecość.

Jestem kobietą. Moje córki są małymi kobietami. I to jest piękne.

I wcale nie mam zamiaru milczeć na ten temat.

Komentarze

  1. hahaahah
    pomyslałam dziś rano, patrząc na Łucję- rany jakie ja mam piekne dziecko i jak to fajnie że nie muszę i nie chcę chwilowo zastanawiać sie nad tym kulturowym uwikłaniem płci:)
    Jestem kobietą. To dla mnie znaczy że jestem sobą. W zasadzie to ja się nad tym nie zastanawiam.

    może zacznę, chociaż przeczuwam, że płeć ma dla mnie znaczenie drugorzędne, w sensie- widze człowieka, a czy to kobieta, czy meżczyzna ... ;)))

    Całus :*:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @J: Wiesz, ja też się nad tym jakoś nie zastanawiam bardzo. Dlatego napisałam, że nie wiem nawet, co ma oznaczać bycie kobietą. Ale jednak, no, czuję się kobietą i wcale nie chcę się czuć kimś innym. Myślę, że bycie kobietą czy mężczyzną to są dość naturalne, proste, nawet jeśli nie pierwszorzędne sprawy. I gdybym miała do moich córek mówić tak, żeby nie używać słów "kobieta", "dziewczynka", czułabym, że robię z tej kobiecości jakiegoś demona niepotrzebnie.

      Usuń
    2. A wiesz- zgadzam się z Tobą absolutnie. To taki niuans, którego nie wychwyciłam z głównego wpisu :)

      I wiesz, też nie rozumiem tego deprecjonowania wyborów innych... W ogóle, co to kogo obchodzi, prawda?
      No powiedz sama- każdy sam za własne wybory ponosi konsekwencje i niech sam decyduje jak chce żyć.

      :*

      Usuń
    3. @J: No no, otóż to. Dopóki nikogo nie krzywdzimy, nie widzę powodu, żeby to kogoś obchodziło. Nawet, jeśli ktoś uważa, że rodząc/nie rodząc, pracując/nie pracując - krzywdzę sama siebie. Wiesz, może to jest tak, że jedna z drugą mądra głowa ma poczucie misji? Że jeśli np. twierdzi, iż tylko żłobek kształtuje obywateli, a rodzina egoistów - to robi to z "troski o przyszłość świata". Na co ja jednak myślę sobie tak .

      Usuń
    4. wiesz, ładnie sobie tak myślisz ;)

      ja jeszcze dodam, że świętym moim prawem jest wybieranie tego, co w swym odczuciu uważam za słuszne i dla mnie dobre i wisi mi i powiewa cudze poczucie misji :)
      Cudze prawdy nie są moimi.

      A jeśli ktoś ma zamiar to deprecjonowac, krytykować, albo w jakikolwiek sposób oceniać ... Cóż. :)

      Usuń
  2. Koledzy zawsze na mnie krzyczeli "feministka", bo głośno wyrażałam własne zdanie i ogólnie przebojem idę przez życie. Dla mnie to jednak jest wręcz obraza, nazwanie mnie "feministką". Z kobietami wyzwolonymi problem jest taki, że chcą takich samych praw, ale obowiązków już niekoniecznie, a ja się pod tym nie podpisuję. Zgadzam się z Tobą Synafio w pełni, to kobiety same się dyskryminują, zresztą podobnie jak Żydzi, czarnoskórzy, czy ktokolwiek o innych wierzeniach/zachowaniach/wyglądzie (o patologicznych wyjątkach nie mówimy). Może taka już natura człowieka?;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Magda: Hmmm, wiesz, ja chyba o czym innym chciałam napisać.

      Mnie słowo feministka nie obraża, ja się czuję feministką. Mnie raczej martwi, gdy kobiety, które uważają się za feministki, deprecjonują inne kobiety. Martwi mnie kierunek, w jakim część feminizmu idzie - bo nie cały przecież, feminizm ma wiele różnych twarzy (feminizm za aborcją i feminizm przeciw aborcji, feminizm za pornografią i przeciw pornografii, i inne jeszcze zestawienia). I nie uważam też, że jedyna dyskryminacja, z jaką kobiety się spotykają, to ta ze strony ich samych.

      Nie do końca rozumiem też, co chcesz powiedzieć przez to, że sami dyskryminują się Żydzi czy czarnoskórzy - możesz to jakoś rozwinąć? Nie chciałabym Ci odpowiedzieć nie mając pewności, co miałaś na myśli.

      Usuń
  3. Masz rację, trochę zgeneralizowałam temat, to teraz wyjaśniać będę co mi się po głowie tłucze;-))
    Mówiąc o feministkach i o tym, że nie czuję się jedną z nich, miałam na myśli to, że żyjąc w społeczeństwie nie jestem dyskryminowana przez mężczyzn i mam wrażenie, że niektórzy na siłę próbują mi to wmówić. Przyznaję, że jeszcze krótko po tym świecie chodzę i może to jest przyczyną - po prostu nie zdążyłam się z tym zjawiskiem spotkać, może też moja przebojowa osobowość nie pozwala mnie mężczyznom tłamsić;-))
    Co do fragmentu o antysemityzmie, oglądałam ostatnio fajny dokument na youtube, który pokazuje skalę tego zjawiska w USA. Długi, bo aż 1,5 godzinny, ale wydaje mi się że warto. http://www.youtube.com/watch?v=NSErQFWJC9o

    Sens spróbuję opisać na przykładzie: jeśli napadnie ktoś na ulicy zwykłego człowieka, jest to po prostu napaść, jeśli napadniętym okaże się Żyd, jest to już przejaw antysemityzmu.

    Co do Afroamerykanów, to niestety największy rasizm jest właśnie wśród ich własnych pobratymców, którzy nienawidzą tych, którzy odnieśli sukces i wyrwali się ze slumsów. Moja opinia jest oparta na rozmowach z paroma ciemnoskórymi osobami.

    No i na koniec, to wszystko co napisałam zupełnie nie dotyczy zachowania chuligańskiego, jakie widzi się czasami na stadionach, czy innych miejscach. No ale to już patolka jest, margines społeczny, ich pod uwagę nie biorę.

    I obstaję przy swoim zdaniu, że większość problemów sami/same sobie tworzymy;-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Magda: Zasiałaś ziarno pod co najmniej trzy emocjonujące dyskusje :) Emocjonujące dyskusje to jest coś, co lubię. Tylko pod jednym postem chyba nie damy rady ciągnąć aż trzech, więc odniosę się to feminizmu i dyskryminacji na razie, a o reszcie tylko wspomnę, dobrze?

      Ja się nie czuję rzeczywiście dyskryminowana przez mężczyzn. Możliwe, że mam szczęście spotykać samych takich, którzy kobiety cenią i współpracują z nimi, a nie walczą :)

      Czuję jednak dyskryminację kobiet w różnych obszarach, np.:
      - nierówność płac na tych samych stanowiskach, szklane sufity w firmach,
      - kobiety zwalniane z pracy za zajście w ciążę (znam osobiście), a nawet za to, że mogłyby w nią zajść (znam pośrednio),
      - matki traktowane jako gorsi pracownicy,trudności z łączeniem pracy z macierzyństwem,
      - brak zabezpieczeń socjalnych czy zwykłego poszanowania dla kobiet pracujących "w domu",
      - brak sensownie pomyślanej edukacji seksualnej (w razie czego z ciążą zostaje zazwyczaj dziewczyna, pozbawiona wsparcia).

      Myślę, że jako kobiety nadal nie jesteśmy traktowane jako równie mężczyznom. Jestem jednak zdania, że w równości chodzi o to, iż kobieta ma być równa mężczyźnie pozostając kobietą, a nie wyzbywając się płci.

      Co do reszty.

      Historia Żydów to jest historia dramatyczna od zarania dziejów. Owszem, zdarza się teraz biczowanie pojęciem antysemityzmu na wyrost, za każdą krytykę np. postępowania Izraela wobec Palestyny, i to jest grube nadużycie. Co jednak nie znaczy, że Żydzi się sami dyskryminują, a tym bardziej nie przekreśla historii, która była pełna dyskryminacji. Dyskryminacji, która też rodziła się w określonych warunkach i kontekstach. Dlatego ten temat to temat na oddzielną dyskusję, i to taką opartą na źródłach i wymagającą ogromnej trzeźwości i wiedzy, której ja sama też nie posiadam na tyle, żeby się czuć autorytetem w temacie. Co nie znaczy, że nie mam zdania na ten temat zupełnie.

      Podobnie rzecz ma się z Afrykanami czy Afroamerykanami.

      Przeszłość niby jest za nami, ale to złudzenie. Przeszłość żyje w nas stale w postaci konsekwencji, jakie spowodowała, zmian w naszej mentalności - dlatego zawsze, moim zdaniem, należy brać ją pod uwagę rozpatrując współczesne zjawiska. Bez kontekstu łatwo jest zgubić sens.

      Ufff, napisałam się! :)

      Usuń
    2. No tak to niestety ze mną jest, że czasami nie trzymam się tematu, przepraszam;-)) Wspominasz o dyskryminacji w środowisku pracy i tu ja się niestety nie wypowiem, bo na razie jest mi to nieznane, studiuję dziennie, a na podstawie miesięcznych praktyk tu i tam się wypowiadać nie będę, bo podstaw brak. W przypadku zwolnień związanych z macierzyństwem to wydaje mi się, że problem nie leży w pracodawcach, a w złej polityce państwa [to wina Tuska, mężczyzny oczywiście;D], które rzuca kłody pod nogi raz po raz, nie organizując żłobków, przedszkoli, urlopów etc, wymieniać można bez końca.

      Co do edukacji seksualnej to się zgodzę, a wręcz zapytam czy w Polsce w ogóle jakaś jest? Całkiem niedawno przechodziłam przez szczeble edukacji i jakoś nikt nigdy się o tym nie zająknął.

      "Jestem jednak zdania, że w równości chodzi o to, iż kobieta ma być równa mężczyźnie pozostając kobietą, a nie wyzbywając się płci. " = moja stuprocentowa zgoda;-))

      Co do pozostałych tematów, to oczywiście, historia Żydów jest smutna i tragiczna. Jednak to nie znaczy, że można wykorzystywać tą sytuację do indoktrynowania młodych Izraelczyków. Teraz wszystko musi być poprawne politycznie i wszyscy boją się powiedzieć na Izrael złe słowo, bo zostaną oskarżeni o antysemityzm. W tym przypadku nie tyle Żydzi dyskryminują Żydów, a jedynie podsycają w ludziach strach. Uważam, że to jest podłe. Powinniśmy pamiętać o krzywdach wyrządzonych przez naszych dziadków, ale nie musimy pokutować za to do tej pory.

      Jeszcze raz polecam obejrzeć film z linku wcześniej, notabene nakręcony przez Żyda;-)))

      Pozdrawiam Cię Synafio serdecznie, bardzo lubię tu u Ciebie przebywać, bo mogę wyrazić swoje zdanie bez okrzyknięcia mnie głupią i wysłuchać zdania innych, często mądrzejszych ode mnie osób;-))

      Usuń
    3. @Magda: Ja się bardzo cieszę, że przychodzisz do mnie porozmawiać :)

      Mam nadzieję, że jest tu u mnie miejsce na rozmowy w atmosferze szacunku i zaufania, i o to się bardzo staram, i starać będę. Jeszcze o wielu rzeczach sobie pogadamy :)

      Usuń
    4. @Magda: Aha, filmik obejrzę. I gdybyś chciała porozmawiać o tym temacie więcej, to zawsze też możemy mailowo, zapraszam :)

      Usuń
  4. No i znowu się z Synafią zgadzam kropka w kropkę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. zgadzam się z Tobą w stu procentach.
    równouprawnienie polegać powinno na-jak sama nazwa wskazuje- równych prawach, nie zaś ujednoliceniu. zwłaszcza,że ujednolicenie to jak słusznie wskazałaś we wpisie, idzie w jedną stronę- upodabniania się kobiet do mężczyzn, rezygnacji z kobiecości. możemy się różnić, co nie upośledza naszych zdolności do pracy,logicznego myślenia itd.
    natomiast ja widzę w naszym kraju duży problem ze zrozumieniem idei równości. w równości innych ludzie upatrują zagrożenie dla siebie. ja czuję się dyskryminowana zarówno jako kobieta, jak i osoba innego niż większość wyznania; nie chodzi tu jedynie o bezpośrednią dyskryminację, ale dyskryminację w dyskursie publicznym chociażby.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Natalijka: Ja też jestem mniejszość wyznaniowa, toteż pozdrawiam Cię serdecznie jak mniejszość pozdrawia drugą mniejszość :)
      Masz może ochotę zdradzić, którą mniejszością jesteś?

      Usuń
    2. jestem luteranką. również pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    3. @Natalijka: To tak jak ja! Bardzo się cieszę, że do mnie zawitałaś :)

      Usuń
  6. no proszę. a przypadkiem! bardzo lubię czytać Twojego bloga.

    OdpowiedzUsuń
  7. Z doniesień prasowych i inszych medialnych rozumuję, że świat wzywa do nieujawniania swojej tożsamości. Święta w Stanach nazywają wakacjami, to prawda? Zwycięzcy (USA) w jakiejś młodzieżowej sztafecie stracili międzyszkolny puchar, bo jeden z nich podniósł palec w geście wdzięczności Bogu. Synafia donosi o szerzącym się trendzie odcinania dzieci od płci.
    Zrobiłam - niechcący - ciekawy dla mnie eksperyment. Córkę ubierałam uniseksualnie, bo sama tak się nosiłam. Zabawki też miała raczej neutralne. No i pewnego dnia się zaczęło. Dwu czy trzyletnia Ala nie założy spodni. Woli sukienkę. Nie założy skarpetek. Muszą być rajstopy, ewentualnie podkolanówki. Nie niebieskie, nie zielone, nawet nie żółte. Dopuszczone do noszenia są tylko różowe i fioletowe z domieszką bieli na szczęście. Ala kocha biżuterię, kocha kosmetyki i kocha swoją cipunię. To Ali określenie, my mówiliśmy cipka.
    Z tego wszystkiego i ja kupiłam sobie ostatnio odważny kolor bluzki:) Tak tak, Alicja ciągle namawia mnie na noszenie wzorzystych sukien.
    Dodając do tego, choć tu już mogę zabrzmieć niewiarygodnie, ogromne zainteresowanie córki Bogiem - to ona zaczęła, nie ja! Napatrzyła się na ślubie znajomych na umierającego Jezusa i od roku pyta mnie o niego, modli się, na szczęście nie wie jeszcze, że w niedzielę jest zwyczaj chodzenia do kościoła. No więc dziecięce pragnienie posiadania tożsamości każde mi przypuszczać, że ten nurt cywilizacyjny nie przyjmie się jako jedyny poprawny. Mam nadzieję.


    PS. Synafio, czy to o tym był Twój post?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Ania: Tak! O tym był ten post, a Ty z niego wyciągnęłaś nawet więcej, niż ja świadomie w niego włożyłam. Pragnienie tożsamości. Trend "nieujawniania tożsamości". A nawet próba anulowania pojęcia "tożsamości". Trafiłaś w sedno.

      Też mam nadzieję, że ten trend się nie przyjmie jako jedyny słuszny :)

      Dużo mi pokazałaś tym komentarzem, dziękuję :)

      Usuń
  8. jak mawia mój mądry przyjaciel, "sprawiedliwie nie znaczy po równo". też mnie nie przekonuje (delikatnie mówiąc, bo jak czasem czytam, co niektóre ludzie piszą, to mi ciśnienie skacze niebezpiecznie) ten nurt utrzymania człowieka jak najdłużej w stanie ameby, żeby się przypadkiem nie ujawnił z posiadaniem kształtu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Samprasarana: Zdaje mi się, że współczesność boi się kształtów. Że w kształtach upatruje przyczyny wszelkiego nieszczęścia. Tymczasem jednak świat ze swej natury układa się w kształty i nie o to chodzi, żeby je ignorować, ale żeby je akceptować. Tak sądzę.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni