Parami chodzą.


Jedno z najtrudniejszych dla mnie doświadczeń rodzicielskich to jest doświadczenie bezradności. Bezradności wobec zdarzeń losowych, które chadzają parami i najwyraźniej mocno sobie biorą do serca problemy demograficzne naszego kraju, bo w tych parach ochoczo i z sukcesem się rozmnażają.

 U nas tym razem tak. Spotkałyśmy się wczoraj z B. i  jej dziećmi w parku. Dzieci się bawiły, myśmy z B. w końcu mogły porozmawiać jak ludzie, słońce świeciło, dzień udał się znakomicie. I już dziś na ranem B. zadzwoniła, że jej starszy ma ospę.

No i co. Dziobalinda ospę już przechodziła. Giganna jednakże nie, a co gorsza, nie zdążyliśmy jej jeszcze zaszczepić. Tymczasem okres wysiewania to 2- 3 tygodnie, a my za 4 tygodnie mamy wyjechać na upragnione, od 2 lat oczekiwane wakacje nad morzem. A zatem - histeria. Panika. Dramat.

Wyszukałam informację, że podanie szczepionki 72 h po kontakcie z osobą chorą może zahamować albo przynajmniej złagodzić chorobę. Zapytałam Sporothrix, która w dziedzinie szczepień jest moim autorytetem nr 1. (zresztą  nie tylko w tej dziedzinie). Skonsultowałam z pediatrą. Obie potwierdziły tę informację. Chwyciłam za telefon, by umawiać na jutro szczepienie.

Tymczasem zaś Dziobalinda tuż pod mym zmąconym okiem zaczęła obficie gorączkować. Ze wstępnych oględzin paszczy powzięliśmy podejrzenie anginy. Tak więc skomplikowała się nie tylko kwestia grafiku prac na przyszły tydzień, lecz - co gorsza - szczepienia Giganny. Bo czy można szczepić roczniaka, którego starsza siostra anginuje w najlepsze?

Siedzę więc i nie wiem.
Nie wiem, czy uda się zaszczepić Gigannę.
Nie wiem, skąd na szczepienie wziąć niebagatelną sumkę. 
Nie wiem, czy - nawet zaszczepiona - Giganna nie zachoruje na ospę.
Nie wiem, czy uda się nam wyjechać za tydzień w odwiedziny do moich dziadków, którym miałam w końcu pokazać Gigannę na żywo, a nie przez technologiczne przekaźniki informacji.
Nie wiem, czy uda nam się pojechać na upragnione wakacje nad morzem.
Nie wiem nawet, jak mam pracować w przyszłym tygodniu, a że pracować muszę - to jest jedno, co wiem na pewno.

Jedyne, co mogę zrobić w takiej sytuacji, to czekać na rozwój wypadków, i to jest właśnie to, czego znieść nie jestem w stanie. Czekanie. Bezradność. Poczucie, że nie ode mnie zależy decyzja. Prosta prawda o ludzkiej kondycji - mogę dużo, ale nie mogę wszystkiego.

Do skarbczyka złotych myśli z serii: „Czego mnie uczy rodzicielstwo” dodaję odpwowiedź: pokory.

Komentarze

  1. Dziewczęta, trzymajcie się! Wszystkie trzy :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Masakra. Bezradność jest najgorsza - ja jestem bardzo zadaniowa, więc jeśli nie mogę nic zrobić, to dostaję szału. A pokora to u mnie zwykle towar deficytowy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Dragonella: Takoż u mnie. No więc na pewno wyobrażasz sobie, jak po ścianach z nerw chodzę ;)

      Usuń
  3. to jest kumulacja

    ale ona się powoli rozplącze i przyniesie odpowiedzi
    wszystko się ułoży i wyprostuje

    obiecuję :*:*:*

    przytulam mocno :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @J: Kochana, jakie Ty cudne zdjęcie masz! Śliczności!

      Oraz dzięki. Bardzo mi to przytulenie potrzebne :)

      Usuń
  4. A ja mam tak, że gdy już wiem, że nic nie zrobię i trzeba czekać - to mi całe napięcie przechodzi i zajmuję się czymś innym (a wiesz, że zawsze jest coś pilnego). Trochę na zasadzie: "Możesz coś poradzić? To czym się martwisz?" i "Nie możesz? To czym się martwisz?"

    Nerwy są nieefektywne!

    Oraz całuję, my chyba właśnie się zetknęłyśmy z różyczką, wykluwanie dwa tygodnie, chorowanie tydzień, chrzest - sama wiesz kiedy. Zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Luca: Chciałabym tak mieć, możesz mię trochę przekazać fluidów przez okno?

      Oraz mam nadzieję, że ospa się przenosi tylko bezpośrednio? Bo jak Giganna zachoruje, to w punkt na chrzest :(

      Usuń
  5. och, merde, za przeproszeniem! pozostaje mieć nadzieję, że Giganna jednak się nie zarazi- moje dzieci miały dwa razy kontakt z ospą i nic. w końcu je zaszczepiłam bo uznałam że to kuszenie losu :) też nienawidzę takich sytuacji, bezradność totalna, pozostają jedynie negocjacje z Najwyższym ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Natalijka: Ja się długo zastanawiałam nad zaszczepieniem Dziobalindy, aż w końcu zachorowała. I przeszła ospę tak ciężko, że z Giganną już wiedziałam, że będę chciała ją zaszczepić. Tyle tylko, że teraz znowu mnie ospa dopadła przed szczepieniem. Ale mam nadzieję, że uda się jutro to szczepienie w trybie awaryjnym...

      Najwyższemu powierzam to wszystko, jak najbardziej. Gdyż albowiem sama leżę i kwiczę ;)

      Usuń
  6. Ja jeszcze w ramach luźnych skojarzeń... Przechodziłam ospę w wieku przedszkolnym i zapamiętałam to jako najprzyjemniejszą chorobę dzieciństwa. W przychodni przyjęto mnie poza kolejką [wiadomo, panika - bo to choroba zakaźna :)], wszyscy byli dla mnie bardzo mili, uśmiechnięci, litowali się, że taka śliczna dziewczynka, a takie plamy, i ojej, jak ją tu musi swędzieć, biedactwo... Nie dostałam zastrzyków, leżałam w łóżeczku, mama czytała mi bajki i wszyscy chodzili koło mnie na paluszkach. Tyle, że faktycznie swędziało, ale co tam... Super było :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Dragonella: A to dobrze, że się tak łaskawie ospa z Tobą obeszła :) Ja ospę źle wspominam, bo miałam te krosty w gardle i na języku i nie mogłam jeść. To pewnie indywidualna sprawa, jak kto ospę przechodzi. Jedni łagodnie, inni hardkorowo.

      Usuń
  7. O tak, ta bezradność i nieprzewidywalność jest dobijająca. Wiele planów wzięło w łeb, nim zaczęłam to traktować z łagodną rezygnacją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Chuda: Ja łagodną rezygnację mam wciąż przed sobą - nadal jeszcze rzucam się jak ryba w sieci, choć na zdrowy chłopski rozum wiem, że nie ma to sensu ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni