Urodziny nr 30.
A urodziny będę obchodzić jutro. Trzydzieste pierwsze
urodziny. Krok milowy, jakim jest podobno ukończenie lat trzydziestu, uczyniłam
w zeszłym roku i uczyniłam go z impetem. A że impet mię pochłonął bez reszty,
to nie zdążyłam się wówczas nawet zaanonsować z tym wiekopomnym osiągnięciem.
Robię więc dziś malutką retrospekcję, iżby sobie swoje trzydzieste urodziny na
zawsze zapamiętać.
(Nieprawda. Zapamiętam je na zawsze i bez zapisywania. Po
prostu czuję silną potrzebę, żeby się podzielić tym przeżyciem z
pogranicza życia i śmierci.)
A było tak. Trzydzieste urodziny rozpoczęłam kilka minut po
północy, kiedy to ślęcząc nad laptopem (bezsenność ciążowa), poczułam nagle
skurcz. Skurcz nie pozostał osamotniony, za nim przyszły kolejne, a ja w
panice zaczęłam szukać telefonu, żeby powiadomić męża (przebywającego wówczas
na drugim końcu Polski oczywiście) oraz mamę (przebywającą w swym domu, w
stanie pogotowia i oczekiwania na mój ewentualny telefon). Mama przybyła
niezwłocznie i czuwała ze mną przez całą noc, licząc skurcze, które nasilały
się, ale wciąż zbyt wolno i rzadko, żeby już jechać do szpitala.
Tak więc o poranku odprowadziłyśmy Dziobalindę do
przedszkola, a skurcze nadal nie były w stanie zdecydować się, czy nabiorą
tempa, czy może postanowią się jednak wycofać. W końcu w okolicach południa
wylądowałyśmy jednak z mamą w szpitalu, gdzie na Izbie Przyjęć przez prawie 3 h
czekałyśmy w kolejce oglądając stare odcinki M jak Miłość. To chyba wtedy
właśnie pomyślałam po raz pierwszy o tym, że tak oto spędzam swoje trzydzieste
urodziny. I że zapewne niewiele moich koleżanek miało tak wyrafinowaną
urodzinową imprezę z okazji trzydziestki. A przecież ona, ta impreza, dopiero
się rozkręcała.
Gdy bowiem dotarłam w końcu te 5 metrów dalej, do gabinetu
lekarskiego, pani doktor oznajmiła mi, że owszem, może urodzę wkrótce, a może i
nie. I zapytała mnie owa doktor, czy mi na tym urodzeniu bardzo zależy. Bo jak
mi zależy, no to ona, owa doktor, może mnie zbadać „porodowo”. „Ach” -
pomyślałam - „nie chcę przez kolejny tydzień
oglądać starych odcinków M jak Miłość!” i zażyczyłam sobie badania porodowego.
Po którym udałam się do domu, aby odebrać córkę z przedszkola i wraz z mamą i
siostrą poświętować w końcu urodziny trzydzieste, czytajcie: zjeść pizzę.
I czy to zadziałała pizza, czy porodowe badanie, nie wiem,
dość, że w kilka godzin później wróciłam do szpitala, a pani doktor wciąż była
na dyżurze. Tym razem uznała, że chyba już jednak urodzę. Ale że sala porodowa
jest zajęta, to mogę sobie poczekać na patologii ciąży, w łóżeczku, jednakże
bez osób towarzyszących. Tak więc mama pojechała do domu, a ja windą na
patologię ciąży. I tam, w środku nocy, skurczując już na pełnym gazie w
towarzystwie jakiejś śpiącej przyszłej mamy oraz Damiana Marleya, po raz drugi
pomyślałam, o cholera, co za niezapomniane trzydzieste urodziny!
No i co dalej. Dalej nie będę opowiadać, mogę tylko
wspomnieć, że Damian Marley jest dobrym towarzystwem do porodu, a i mama
zawróciła do szpitala, tak więc dzięki
mamie, świetnej położnej (ach, wystosowałam potem do szpitala pean na
jej cześć!) oraz jedenastemu potomkowi Boba Marleya, udało mi się urodzić
Gigannę, pannę o szalonej fantazji, podwójnie owiniętą pępowiną, na której to
pępowinie widniały dwa supły. Gdyż albowiem najwyraźniej Giganna nie lubi
rozwiązań prostych i standardowych.
Epilog jest taki, że jutro ja kończę 31., a za dwa dni
Giganna - 1. rok życia.
Puenta zaś taka, że miałam niezapomniane i niepowtarzalne trzydzieste urodziny, zakończone najlepszym możliwym prezentem urodzinowym.
<3 i tyle
OdpowiedzUsuń@Salomea: Cmok, cmok! I Tobie dzięki wielkie za dzień następny :)
Usuń:):)
OdpowiedzUsuńpiękne!!
ale ściskać Cię będę jutro :P:P
:*
@J: :) :*
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńToście Wy som Bliźnięta! Uwielbiam bliźnięta :) duza Buzka dla obu Pań jubilatek :)
OdpowiedzUsuń@Broszki: Tośmy som! Ja wiem, że u Ciebie bliźnięta w cenie :) Buziaki dla Was również :)
UsuńFajny prezent Ci zrobiła. Jutro wpadnę z życzeniami. PA!
OdpowiedzUsuń@Brommba: Dzięki :)
UsuńJa spędziłam na patologii ciąży urodziny numer 26 :) ale urodziłam dopiero 6 dni później. moja mama (ach te nieocenione mamy!) przyniosła tort i tak świętowalam na pięcioosobowej sali patologii ciąży szpitala przy Żelaznej.
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego dla Ciebie oraz Giganny!
@Natalijka: No, to na tej samej patologii ciąży, na Żelaznej, ja imprezowałam wówczas :) I Dziobalindę też na Żelaznej urodziłam :)
UsuńDziękujemy bardzo za życzenia!