Wakacje - odsłona trzecia, czyli Chłapowo

A nad morzem byliśmy w Chłapowie. Które to Chłapowo ugościło nas tak dobrze, że chciałabym się mu odwdzięczyć kilkoma słowami pochwały.

Co mnie ujęło w tej miejscowości, to względny spokój, który panuje w niej nawet w środku sezonu - oczywiście w porównaniu do typowych wakacyjnych kurortów takich jak pobliskie Wałdysławowo. Plaża w Chłapowie jest zdecydowanie mniej oblegana niż we Władysławowie i moim zdaniem bardziej urokliwa, jako że znajduje się pod urwistym, zalesionym klifem. Zejść z klifu na plażę można po schodach, które pokazywałam na jednym ze zdjęć - tą trasą wchodziliśmy i schodziliśmy przez cały nasz nadmorski pobyt, po to, aby na 3 h przed wyjazdem odkryć jeszcze drugie, całkowicie płaskie zejście przez wąwóz - nie dość, że płaskie, to jeszcze bardzo urokliwe. Trasa przez wąwóz wiedzie m.in. przez tunel, którego zdjęcie również umieściłam w fotorelacji. No i także, co dla mnie akurat ważne, trasa ta omija chłapowski deptak, na którym to Dziobalinda osaczona przez lody, gofry, zabawki, kulki i automaty do gry regularnie traciła nad sobą panowanie. Zejście przez wąwóz bardzo gorąco polecam.

Co jeszcze gorąco polecam w Chłapowie, to obiady „Jak u mamy” w Villa Magnolia. Można tam codziennie zjeść dwudaniowy obiad, podany z kompotem i skromnym deserem, za jedyne 17 zł - porcje są tak duże, że zamawialiśmy dwie i najadaliśmy się we czwórkę. Co ciekawe, codziennie serwowany jest tylko jeden zestaw, nie ma menu, co moim zdaniem jest fantastycznym pomysłem - usprawnia bardzo funkcjonowanie kuchni i zdejmuje z gości ciężar myślenia nad wyborem. A jedzenie jest naprawdę dobre codziennie. Giganna pochłaniała je z apetytem, czasem po dwie porcje, a Dziobalinda, która z zasady nie lubi jeść, również doceniła smak sporej części potraw.

W Villa Magnolia można też zarezerwować pokój, my jednak zatrzymaliśmy się u pani Ireny, która prowadzi pensjonat Beti. Pani Irena przyjęła nas miło i ciepło w trzyosobowym pokoju z łazienką (wiadomo - Giganna i tak śpi z nami). Do dyspozycji mieliśmy też kuchnię, ogólnodostępny pokój wypoczynkowy z zabawkami dla dzieci oraz znajdujące się za domem podwórko z placem zabaw, trampoliną, siatką do siatkówki i koszem do koszykówki. Przy okazji koszykówki naszła mnie niespodziewana refleksja zresztą, ale o tym w kolejnej notce.

Muszę jednak wspomnieć o jednej rzeczy, która w mnie w Chłapowie przeraziła do szpiku kości. Otóż w jednym z lokalnych przybytków gastronomicznych (nie wiem niestety, jak się ów nazywa, bo nie widziałam żadnego szyldu - to taka drewniana konstrukcja przy ul.Zielonej, vis a vis Villa Magnolia) zamówiliśmy pizzę tak niewyobrażalnie niedobrą, że nie jestem w stanie tego opisać słowami. Ale i tak spróbuję. Po pierwsze - spód pizzy nie był zdolny nawiązać długotrwałej relacji ze swoim pokryciem - zwyczajnie spływało ono przy każdej próbie podniesienia kawałka pizzy do ust.  Nie powinno to jednak dziwić, pokrycie bowiem było patologicznie wręcz niesmaczne - myślę, że spód zwyczajnie chciał je z siebie zrzucić. Jest to najprawdopodobniej cecha każdej serwowanej tam pizzy, ponieważ zamówiliśmy aż trzy i każda jedna była gorsza od poprzedniej. Jadłam w życiu wiele rodzajów pizzy, mniej lub bardzie smacznych. Sama robię mniej lub bardziej smaczną pizzę. Ale tego dantejskiego zjawiska nie jestem w stanie sobie wytłumaczyć. Może tylko tym, że to jakaś konkurencja płaci kucharzowi za to, żeby robiąc tak bardzo złą pizzę wykończył lokal?

W każdym razie Chłapowo zrobiło nam bardzo dobrze, tak dobrze, że mogę je polecić każdemu, kto nad morze jedzie po to, żeby po prostu być nad morzem - i tylko tyle. Dla mnie takie właśnie po prostu bycie jest kwintesencją wakacyjnego odpoczynku.

Komentarze

  1. Każdy z nas ma takie swoje ulubione miejsca nad Bałtykiem. Ja jeszcze paręnaście lat temu dałabym się pokroić za Dębki i Chałupy. Niesety i na te wioski dechami zabite nagle zrobiła się moda i tłum zaczął walić ze wszech stron. Na szczęście poznałam Mannę i teraz uciekam na jej domową plażę w Smołdzińskim Lesie. Tam jeszcze wciąż można uciec od cywilizacji. Jeśli zaś chodzi o rozczarowania kulinarne nad morzem-pamiętam jedno: gofry w Smołdzinie. Miały chyba 5 dni i były odgrzewane w mikrofali. Do tego coś w rodzaju marmolady. Obrzydliwość!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Gofry odgrzewane w mikrofali zdają mi się czymś tak obrzydliwym, jak "grzane" piwo odgrzewane w mikrofali - rzadko bo rzadko, ale spotykałam takie czasami ;)

      Usuń
  2. No to bosko, że wakacje się Wam udały :-)
    I NIE BYŁO OSPY!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Broszki: Nie było! Ale chyba za to mamy alergię ;)

      Usuń
    2. Po powrocie! Na stołeczne powietrze!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni