O tacie
Długo już się zabieram do tego, żeby kupić Soul Side Story Tomasza Budzyńskiego, ale jakoś nie mogę sfinalizować tego przedsięwzięcia - na drodze do celu staje mi niezmiennie moje saldo dostępne. Czy też może niedostępne raczej.
Nie kupiłam nadal, ale pragnę i myślę o tym wciąż, bo Tomasza Budzyńskiego ja kupuję od początku do końca. Kupuję go w muzyce, w obrazach i w przekazie sensu largo. Po prostu bardzo silne tak (sfodra ge! jak stało w dialogach platońskich) Tomaszu Budzyński!
Ale to wcale nie będzie wpis o Tomaszu Budzyńskim, chociaż jego postacią inspirowany. Bo w końcu trafił w me ręce dzięki uczynności E., koleżanki z pracy, która usłyszawszy, jak się rozanielam nad tą książką, wyrzekła nagle, że ona wie, kto jest w jej posiadaniu i załatwi mi wypożyczenie - i tak też uczyniła. Złota dziewczyna, ta E., mówię Wam.
No więc od dwóch dni wożę to tomiszcze ze sobą, gdzie się da, i czytam. I czytam i widzę przed oczami taką scenę, jak młody Tomasz Budzyński siedzi na parapecie i szuka na falach krótkich „Trójki”, i znajduje, i słyszy płytę „Ummagumma” Pink Floyd. I w mojej głowie zamiast Tomasza pojawia się od razu Wacek. Wacek, zwany Jerzykiem, a w późniejszych czasach Albatrosem, czyli moim tatą. Widzę go, jak - osiemnastoletni - siedzi i słucha Pink Floyd, i ta muzyka wrasta w niego tak mocno, że aż na zawsze, aż do końca. Bo i na pogrzebie taty Pink Floyd leciało. I nawet poza koniec, bo nadal tata najsilniej jest ze mną właśnie dzięki muzyce.
Wiele razy już o tym pisałam tutaj, ale napiszę raz jeszcze - bardzo kochałam (i kocham) mojego tatę. Każdemu życzyłabym takiego taty, naprawdę. Jeśli mam w głowie obraz Boga jako kochającego Ojca, to w bardzo dużej mierze właśnie dzięki mojemu niewierzącemu tacie i mojej wątpiącej mamie, którzy dali mi dobre, bezpieczne i szczęśliwe dzieciństwo. I poczucie, że jestem kochana tak, że wiedziałam o tym i czułam to zawsze.
Czułam się kochana wtedy, gdy byłam małą dziewczynką, a tata czytał mi na dobranoc „Nieumiałka”. I wtedy, gdy byłam nastolatką, i tata zabierał mnie do siebie do pracy na wspólną poranną kawę. I wtedy, gdy zaczynałam być kobietą, i dzwoniłam do taty o 2 w nocy z jakimś strasznym dla mnie problemem - a on odbierał i słuchał, i rozmawiał, i czekał ze mną do 3 w nocy, aż problem się rozwiąże.
Nie miałam potrzeby pisać, gdy tata żył - bo po prostu był. A teraz, gdy jest gdzieś indziej, ale nie tu, teraz tata żyje we mnie wciąż w formie wspomnień. W sposobie, w jaki rano czytał gazetę i palił papierosa. W manierze, z jaką podnosił okulary na czoło. W tym, jak próbował nam przeczytać coś, co go przed chwilą rozśmieszyło, ale nie mógł, bo zbyt mocno się śmiał. W jajecznicy, którą nam robił zawsze w niedzielę i kwiatach, które kupował, żeby stały rano na stole. W opowieściach, które umiał snuć tak, że siedzieliśmy jak urzeczeni. A pewnie, że miał tata swoje wady, bo kto ich nie ma. Ale świetnym był tatą. Najlepszym.
I dziś rano po raz kolejny tata przyszedł do mnie w dźwiękach. Gdybym miała wybrać jakiś dźwięk, który jest dla mnie istotą, esencją mojego taty, to byłoby to:
Dziękuję Ci Tato, że byłeś. Dziękuję Ci Mamo, że jesteś, i że nie muszę o Tobie jeszcze pisać wspomnień.
Kolejny powód, żeby dziękować.
Dobrego piątku, Kochani!
Nie kupiłam nadal, ale pragnę i myślę o tym wciąż, bo Tomasza Budzyńskiego ja kupuję od początku do końca. Kupuję go w muzyce, w obrazach i w przekazie sensu largo. Po prostu bardzo silne tak (sfodra ge! jak stało w dialogach platońskich) Tomaszu Budzyński!
Ale to wcale nie będzie wpis o Tomaszu Budzyńskim, chociaż jego postacią inspirowany. Bo w końcu trafił w me ręce dzięki uczynności E., koleżanki z pracy, która usłyszawszy, jak się rozanielam nad tą książką, wyrzekła nagle, że ona wie, kto jest w jej posiadaniu i załatwi mi wypożyczenie - i tak też uczyniła. Złota dziewczyna, ta E., mówię Wam.
No więc od dwóch dni wożę to tomiszcze ze sobą, gdzie się da, i czytam. I czytam i widzę przed oczami taką scenę, jak młody Tomasz Budzyński siedzi na parapecie i szuka na falach krótkich „Trójki”, i znajduje, i słyszy płytę „Ummagumma” Pink Floyd. I w mojej głowie zamiast Tomasza pojawia się od razu Wacek. Wacek, zwany Jerzykiem, a w późniejszych czasach Albatrosem, czyli moim tatą. Widzę go, jak - osiemnastoletni - siedzi i słucha Pink Floyd, i ta muzyka wrasta w niego tak mocno, że aż na zawsze, aż do końca. Bo i na pogrzebie taty Pink Floyd leciało. I nawet poza koniec, bo nadal tata najsilniej jest ze mną właśnie dzięki muzyce.
Wiele razy już o tym pisałam tutaj, ale napiszę raz jeszcze - bardzo kochałam (i kocham) mojego tatę. Każdemu życzyłabym takiego taty, naprawdę. Jeśli mam w głowie obraz Boga jako kochającego Ojca, to w bardzo dużej mierze właśnie dzięki mojemu niewierzącemu tacie i mojej wątpiącej mamie, którzy dali mi dobre, bezpieczne i szczęśliwe dzieciństwo. I poczucie, że jestem kochana tak, że wiedziałam o tym i czułam to zawsze.
Czułam się kochana wtedy, gdy byłam małą dziewczynką, a tata czytał mi na dobranoc „Nieumiałka”. I wtedy, gdy byłam nastolatką, i tata zabierał mnie do siebie do pracy na wspólną poranną kawę. I wtedy, gdy zaczynałam być kobietą, i dzwoniłam do taty o 2 w nocy z jakimś strasznym dla mnie problemem - a on odbierał i słuchał, i rozmawiał, i czekał ze mną do 3 w nocy, aż problem się rozwiąże.
Nie miałam potrzeby pisać, gdy tata żył - bo po prostu był. A teraz, gdy jest gdzieś indziej, ale nie tu, teraz tata żyje we mnie wciąż w formie wspomnień. W sposobie, w jaki rano czytał gazetę i palił papierosa. W manierze, z jaką podnosił okulary na czoło. W tym, jak próbował nam przeczytać coś, co go przed chwilą rozśmieszyło, ale nie mógł, bo zbyt mocno się śmiał. W jajecznicy, którą nam robił zawsze w niedzielę i kwiatach, które kupował, żeby stały rano na stole. W opowieściach, które umiał snuć tak, że siedzieliśmy jak urzeczeni. A pewnie, że miał tata swoje wady, bo kto ich nie ma. Ale świetnym był tatą. Najlepszym.
I dziś rano po raz kolejny tata przyszedł do mnie w dźwiękach. Gdybym miała wybrać jakiś dźwięk, który jest dla mnie istotą, esencją mojego taty, to byłoby to:
Dziękuję Ci Tato, że byłeś. Dziękuję Ci Mamo, że jesteś, i że nie muszę o Tobie jeszcze pisać wspomnień.
Kolejny powód, żeby dziękować.
Dobrego piątku, Kochani!
bardzo się wzruszyłam :*
OdpowiedzUsuń@J. Kurczę, ja też. Aż mi głupio. ;) :*
Usuńto wielkie szczęście móc tak napisać o swoich rodzicach - powiedział wzruszony lis.
OdpowiedzUsuń@Lis. Zgadzam się z Tobą, Lisie, w pełni. :)
UsuńBardzo piękny wpis. Bardzo. A ponieważ nie lubię mojego starego, będę lubić Twojego, o. G. ;)
OdpowiedzUsuń@G: Jestem pewna, że bardzo byś go lubiła, gdybyś miała okazję go poznać. A on Ciebie by też polubił :)
UsuńMożemy razem lubić mojego i nie lubić Twojego ;)
Tak zróbmy :) Bo mój nie zasługuje na lubienie :)
Usuń... i z tego powodu też czasem ryczę, ale to jest to negatywne ryczenie :/
Za to Ty zasługujesz na lubienie jak mało kto! Wiesz o tym, mam nadzieję? No!
UsuńRoztoczam :) :*
alez pieknie napisalas!
OdpowiedzUsuńMojego Taty tez nie ma, ale wlasnie poprzez muzyke daje mi znac, ze gdzies tam na mnie czeka:)
@Kaatje: Posłuchajmy dziś zatem czegoś naprawdę dobrego, dla Twojego Taty i dla mojego Taty :)
UsuńNo i się poryczałam, bo sobie od razu o moim Tacie pomyślałam... Ech! :(((
OdpowiedzUsuń@Brommba: Ja ryczałam, jak to pisałam. Ale nie chciałam Ciebie zasmucić, przepraszam:(
UsuńWiecej, prosze wiecej takich pieknych historii. Jestes wielka szczesciara!
OdpowiedzUsuń@ Broszki: Jestem, wiem o tym :) I dobrze, postaram się więcej :)
UsuńDziękuję, Synafio :)
OdpowiedzUsuń@Moje-waterloo: :)
Usuńpięknie <333 zaobserwujesz ? będę wdzięczna <3 http://wiktoria-grejner.blogspot.com/ tez cię zaobserwuję :DDD świetne na serio :DDD
OdpowiedzUsuń@Wiktoria Gejner: Ach, za stara chyba jestem ;)
UsuńRyczę jak głupia, bo mój Tata jeszcze jest (w drugim pokoju) i nie potrafię sobie wyobrazić co będzie jak go nie będzie. A jeszcze to Pink Floyd, które poznałam dzięki Tacie...
OdpowiedzUsuń@Magda: Rozumiem... Ale też myślę sobie - nie wyobrażaj sobie nic. Co ma być, to ma być - ja się zawsze bałam, co to będzie, jak któryś dziadek lub babcia umrą. I proszę, wszyscy nadal żyją, a pierwszy umarł tata... Nie ma co sobie wyobrażać, życie zawsze zaskakuje. Ale za to warto mówić słowa miłości nie oszczędzać ich :)
UsuńSłusznie prawisz Synafio, choć niestety ma wyobraźnia płata mi figle i lubi przed oczęta najgorsze rzeczy wrzucać. I nie ma się jak od tego opędzić, taka ze mnie niezguła. No ale dzięki temu jeszcze bardziej cenię to, co mam;-)
UsuńMam dokładnie tak samo! Serio! To jest nas dwie :)
Usuń