O modlitwie

Jeśli mam być szczera, nie wiem dokładnie, jak działa modlitwa. Wiem tylko, że dla mnie - działa. Przede wszystkim, daje spokój ducha i porządek w głowie. Poczucie relacji z Bogiem, takiej żywej, bo ja się modlę tak, jak czuję, nikt mnie nigdy nie uczył modlitwy. I nadzieję daje modlitwa, bo powierzam Bogu wszystkie moje sprawy, moje zmartwienia, lęki i prośby. I jestem pewna, że On się tym wszystkim zaopiekuje.

Z tym ważnym zastrzeżeniem, że modlitwa to nie jest zamówienie złożone w restauracji, a Bóg nie jest kelnerem - nie wszystkie moje życzenia wyrażane w modlitwie zostają wysłuchane. Dlatego modlę się swoimi słowami, ale też słowami biblijnej modlitwy, słowami „bądź wola Twoja”. Bo ja mam tak, że nawet wtedy, gdy czegoś bardzo, bardzo pragnę, przyjmuję taką ewentualność, że jednak Bóg wie lepiej od mnie. Że jestem tylko człowiekiem i nie zawsze jestem w stanie przewidzieć, jakie konsekwencje miałoby spełnienie jakiegoś mojego pragnienia. Tak więc jedne moje prośby i marzenia są spełniane, inne nie. Czasem są to wielkie marzenia, takie jak to, że w moim życiu pojawił się Małżonek, a potem nasze dzieci. Czasem zaś są to marzenia drobne, lecz ważne. Tak jak wczoraj.

Bo wczoraj wieczorem Dziobalinda posmutniała bardzo i zmarkotniała. Powiedziała, że w przedszkolu opowiadali sobie straszne historie i że ona teraz boi się zasnąć. Boi się, że będzie miała złe sny. Nie wiedziałam, co mogę jej na to poradzić, dlatego podzieliłam się moim własnym sposobem na takie lęki i strachy - modlitwą właśnie. Rozmawiałyśmy najpierw o tym, czym jest taka żywa modlitwa i jak można się modlić. A potem pomodliłyśmy się razem. I Dziobalinda położyła się spać.

Wieczorem, przed zaśnięciem, ja sama modlę się zawsze. Tak więc we wczorajszej wieczornej modlitwie powiedziałam Panu Bogu mniej więcej tak: Boże! Ja Cię proszę, niech Dziobalinda nie ma tych złych snów, naprawdę. Zobacz, jaki to dobry start byłby dla Was, ta wysłuchana modlitwa dziecka. Taki praktyczny i w ogóle...

Dziobalinda spała w nocy spokojnie, a gdy się obudziła, powiedziała, że nie miała żadnych snów. Radość moja była ogromna!

Choć trochę wymiękłam, gdy poprosiłam Dziobalindę, aby dziś już darowała sobie straszne historie, a ona odparła  ze stoickim spokojem „Eee tam, najwyżej się pomodlimy”. No bo ja w sumie nadal nie wiem, na jakich zasadach działa modlitwa.

Komentarze

  1. Troszkę chcesz przechytrzywać tego Pana Boga ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Moje-waterloo: W tym sensie, że go proszę od brak złych snów Dziobalindy? No to tak, może i tak ;) Ale wiesz, On i tak zawsze jest górą ;)

      Usuń
  2. Jeśli jej się za którymś razem w końcu przyśnią koszmary, to będziesz miała okazję do lekcji "dydaktyczno-religijnej: :) Będziesz mogła wytłumaczyć Dziobalindzie, że Bóg to nie koncert życzeń i nie można zakładać, że zawsze wydostanie nas z każdych tarapatów, w które się sami wpakowaliśmy. Zrobi to, jeśli taka będzie jego wola, ale generalnie życie polega na tym, że trzeba ponosić konsekwencje tego, co się robi.

    Ale się Dragonka nauczycielsko wymądrzyła :))) A i tak niezmiennie jestem fanką Dziobalindy. I zdaje się wiceprezesem jej fanklubu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Dragonella: Oczywiście, że jesteś wiceprezesem wciąż :) Chyba, że na konto fanklubu kupujesz sobie limuzyny, w co wątpię, bo fanklub nie dysponuje żadną kasą ;)

      A Twoje wymądrzanie nauczycielskie bardzo mi się podoba :)

      Usuń
    2. Ale wymądrzyła się mądrze :)

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. @Gabriela: Cześć Gabi :) Miło mi Cię widzieć tutaj :)

      Usuń
  4. modlitwa daje mi spokój, tak.
    mam jeden podstawowy problem z modlitwą, ale to także zarazem mój osobisty problem z wiarą: otóż ja jestem bardzo szczęśliwa. mam też wrażenie, że Bóg spełnia wszystkie moje prośby i obdarza mnie ponad miarę. Ale czuję to jako wielką niesprawiedliwość że wiele osób nie otrzymuje tego o co prosi, więcej- spotyka ich w życiu wiele zła. MImo wiary i modlitwy. Trudno mi się z tym pogodzić.
    Przepraszam za takie wynurzenia tutaj, w komentarzu. Ale mocno mnie to ostatnio nurtuje. A na tyle na ile cię znam z internetów to mnie nie wyśmiejesz. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Natalijka: Kurczę, no pewnie, że Cię nie wyśmieję. Powiem więcej, zadaję sobie to samo pytanie.

      Pamiętam, jak raz natknęłam się na taką straszną historię... która wydarzyła się wiele lat temu w USA. Na jej podstawie powstał film. Było to coś niewyobrażalnie okrutnego. I nie chodzi nawet o wiarę i modlitwę, nie wiem, czy tam ktoś się modlił, ale o sam fakt, że coś takiego mogło się w ogóle wydarzyć, że człowiek mógł coś takiego zrobić drugiemu człowiekowi. Poczułam się tym tak zdruzgotana, że pomyślałam - jakkolwiek to zabrzmi bluźnierczo - że istnienie Boga w świecie, na którym dzieją się takie rzeczy, jest czymś niedorzecznym, obraźliwym wręcz. W tamtej chwili naprawdę rozumiałam wielu moich znajomych ateistów.

      Tylko że z wiarą jest dla mnie tak, że nie mogę podjąć decyzji "od dziś nie wierzę", tak jak i osoba niewierząca nie może, tak myślę, podjąć decyzji "od dziś wierzę".

      Tak więc wierzę i żyję z różnymi pytaniami, na które nie znam odpowiedzi.

      Usuń
    2. Już wiem teraz, dlaczego mimo wiary rozumiesz mój punkt widzenia, bo mój ateizm powstał dokładnie na tym gruncie - który Bóg pozwala na to wszystko...? Stwierdziłam, że wolę w Boga nie wierzyć, niż go znienawidzić - i mam tak do dziś.
      Rozumiem natomiast doskonale, że modlitwa pomaga, przede wszystkim modlącemu się. Tak samo, jak medytacja, ma za zadanie wyciszyć, uspokoić, zmienia nastawienie psychiczne do problemu. A nie jest tajemnicą, również z medycznego punktu widzenia, że psychika "może dużo". Wciąż za mało wiadomo o działaniu mózgu :)

      Usuń
    3. @Dragonella: Tak, mam podobnie - też wolałabym w Boga nie wierzyć, niż Go nie nienawidzić. Zgadzam się z Tobą.

      Tyle tylko, że ja w swoim życiu naprawdę doświadczyłam Boga jako ogromnej Miłości i doświadczam Jego opieki. Jestem więc przekonana, że nie jest Bogiem obojętnym. Jestem zresztą chrześcijanką, dlatego dla mnie sama ofiara Chrystusa jest dowodem jego nieobojętności.

      I np. rozumiem, dlaczego Bóg pozwala ludziom czynić zło - rozumiem to po przeczytaniu "Mechanicznej pomarańczy". Rozumiem, że Bóg nie może gwałcić wolnej woli człowieka, dlatego mimo, iż mówi do człowieka od lat, mówi mu na różne sposoby, co jest dobre, a co złe, to jednak daje człowiekowi prawo do nie słuchać, bo bez wolnej woli nie byłoby mowy o żadnym człowieczeństwie.

      Ale czy czasem, nie mówię, że zawsze, ale w tych strasznych przypadkach, nie mógłby jednak Bóg uratować tego, kto cierpi tak bardzo, w cudowny sposób? Uwolnić go z piwnicy czy sali tortur, z więzienia? Powstrzymać jakoś Niemców w Auschwitz? To są pytania, na które nie mam odpowiedzi. I rozumiem, że z powodu barku tych odpowiedzi człowiek wątpi w istnienie Boga.

      Ja wierzę, mimo wszystko, ale szczerze, nie wiem, ile w tym daru, a ile moich własnych starań. Dlatego myślę, że zamiast zastanawiać się nad tym wszystkim w nieskończoność, powinnam robić to, co Ty - dawać z siebie wszystko, mimo wszystko, i nieść pomoc innym. W tym sensie, mimo braku wiary, jesteś pewnie lepszą uczennicą Jezusa niż ja. Serio piszę.

      Usuń
    4. To temat na dłuższą dyskusję, bo ja to widzę zupełnie inaczej - począwszy od kwestii wolnej woli (która wg mnie jest bardzo ograniczona, a niektórzy ludzie niestety wcale jej nie mają), na śmierci Chrystusa (który jest w moim pojęciu wyłącznie postacią historyczną) skończywszy. Ale to już by było zupełnie off topic. Swoją drogą, "Mechaniczną pomarańczę" też czytałam i zupełnie nie odnalazłam tam odpowiedzi na pytanie, unde malum.

      No cóż, uczennicą Chrystusa w żadnym wypadku się nie czuję. Natomiast myślę, że tu akurat nie muszę przekonywać, że można być ateistą i jednocześnie posiadać kręgosłup moralny. Gdyby się uprzeć, to moją "wiarę" można nazwać po prostu humanizmem, oczywiście w renesansowym znaczeniu.
      Ostatnim zdaniem - bo rozumiem, czym jest ono w Twoich ustach, jako chrześcijanki - to mnie zawstydziłaś. I też serio mówię. Możliwe, że - znając mnie tylko przez pryzmat wpisów na blogu i komentarzy tutaj - trochę mnie idealizujesz. Ze mnie naprawdę jest kawał cholery :) Hipka wystarczy zapytać :)))

      Usuń
    5. @Dragonella: Ale ze mnie też! ;) Natomiast wiesz, co mówi Pismo, poznaje się po owocach ;) Nikt z nas nie jest święty, ale każdy może dawać dobre owoce, i chodzi o to, żeby tych dobrych więcej było, niż złych ;)

      W "Mechanicznej pomarańczy" nie znalazłam odpowiedzi, tylko pytanie - czy dobro nadal jest dobrem, jeśli nie jest aktem wolnej woli? I to pytanie dało mi do myślenia nad tym, dlaczego w ogóle wolna wola jest istotna w teologii chrześcijańskiej. Ja akurat wierzę, że człowiek jest czymś więcej, niż zbiorem tkanek gnanych popędami, i stąd też moja wiara w to, że wolną wolę posiada każdy z nas, co nie znaczy, że ktokolwiek jest w stanie sam poradzić sobie na świecie. Najczęściej, a może i zawsze, każdy z nas potrzebuje pomocy. I dlatego uważam, że to, co robisz Ty, to jest właśnie "dobry owoc". :)

      O to, czy Chrystus był synem Boga, czy tylko postacią historyczną, to ja się nie będę spierać, bo to już kwestia wiary jest :)

      A tematów na dłuższą dyskusję to my mamy, prawda :) Czyli że kiedyś powinnyśmy się umówić na kawę!

      Usuń
    6. Wczoraj myślałam sobie wieczorem sporo na ten temat, i przyszła mi taka myśl, że może wcale rolą Boga nie jest likwidowanie wszelkiego zła które staje na naszej drodze, sprawianie żebyśmy nigdy nie mieli problemów, trudności. Ale trwanie przy nas również, a może przede wszystkim wtedy; oferowanie nam wsparcia i pokrzepienia. Trochę tak jak jest z naszą rolą jako rodziców- nie starać się usuwać wszelkie trudności z drogi naszych dzieci, ale bycie przy nich i wspieranie.
      A zło jest w pewnym sensie częścią kondycji ludzkiej, człowieczeństwa jako takiego. Chrystus stając się człowiekiem wziął właśnie swój udział w cierpieniu, w trudnościach. Wie co przeżywamy i może nas wspierać.
      Takie owoce Twojego wpisu, Synafio :)
      A na kawę się umówić to ja tez chcę! ;)

      Usuń
    7. Przy założeniu, że Bóg istnieje, to jest jedna zasadnicza różnica między nim a rodzicami. Rodzice nie twierdzą, że są doskonali, a w dodatku wszystko mogą i wszystko wiedzą. A Bóg - i owszem.
      Patrząc na to, jaki jest świat i jak wielu ludzi cierpi ot tak, po prostu, to twierdzenie, że Bóg jest JEDNOCZEŚNIE wszechmocny i kochający, brzmi dla mnie jak kiepski żart.
      Ale to faktycznie temat na inną dyskusję, jeśli w ogóle. Mnie jest dobrze z moim ateizmem, a Wam z wiarą w Boga. No i ok, robimy dalej swoje :)

      Co do kawy, to jestem jak najbardziej za. Nie wiem co prawda, gdzie i kiedy, ale sama idea podoba mi się jak "chlorella" :)

      Usuń
    8. @Natalijka: O to to, ja też mam taką myśl, że relacja Bóg- człowiek jest bardziej jak relacja Rodzic - dziecko. Nawet w ST jest porównanie miłości Boga do miłości matczynej, pamiętasz? (Iz. 49, 15).

      A co do kawy, to Ty bywasz w Warszawie, prawda? Więc może uda się nam ta kawa szybciej, niż myślimy :)

      @Dragonella: To prawda, zagadnienie wszechmocy i wszechwiedzy + zło na świecie to jest poważna zagwozdka. Jest i parę innych, jak np. osobowość Boga.

      Z doskonałością Boga ja mam tak, że ja ją pojmuję nieco hmmm, fizycznie. Doskonały co do istoty, bo niepodzielny, bo wieczny, bez początku i końca, bo w końcu - jest Tym, co zaczyna się tam, gdzie kończy się nasze rozumienie słowa "istnienie". Ale to są no, przeczucia bardziej, to są też dylematy, nad którymi ludzie od zawsze się głowią. Ja wierzę, mimo tego, że nie rozumiem. Wierzę, ze kiedyś zrozumiem. Ale rozumiem, że ktoś nie wierzy, bo nie da się zrozumieć. Ale naplątałam, jeny!

      W każdym razie, róbmy swoje, ale gadajmy czasem też, bo to wzbogaca i pozwala się poznać lepiej :) A moim zdaniem o to w rozmowach chodzi.

      Oraz, chlorella, ja mam do Ciebie z ta kawą trochę daleko. Ale to nie znaczy, że nie dam rady kiedyś ;)

      Usuń
    9. W Warszawie to i ja czasem bywam, gdyż albowiem ponieważ mam tam brata :) Ergo - ta kawa wcale nie jest taka nieprawdopodobna.

      Nic nie naplątałaś, bo nadążyłam :)

      Usuń
    10. @Dragonella: No to miodzio! To jak będziesz, odezwij się koniecznie :) Bo ja tam u Ciebie to byłam, wstyd się przyznać, tylko raz w życiu i to z 15 lat temu.

      Usuń
    11. @ Dragonella - co do doskonałości i wszechmocy Boga faktycznie jest to problem i pewna luka w moim rozumowaniu. lukę tę wypelniam pozarozumowo. Ale rozumiem Twoją postawę. | ważne że jest ci z nią dobrze. Ja miałam okres niewiary ale nie było mi z tym dobrze.

      Usuń
    12. Ja miałam najpierw okres agnostycyzmu - i wtedy to dopiero było mi niedobrze, bo się miotałam. Z ateizmem mi ulżyło. Lubię jasne sytuacje :)

      Usuń
    13. Synafio - w najbliższym czasie to będę pod koniec czerwca, ale jadę w konkretnym celu, bo na chrzciny bratanka, więc pewnie grafik będę miała wypełniony... Ale w stolicy jestem tak 3-4 razy w roku, więc za którymś razem damy radę.

      Usuń
    14. @Dragonella: To dawaj znać :) Będę czekać.

      Usuń
  5. z czysto biologicznego punktu widzenia modlitwa spowalnia oddech i pracę serca. uaktywniają się płaty czołowe mózgu, co pomaga w skupieniu uwagi. spada też aktywność płata ciemieniowego, odpowiedzialnego za orientację w przestrzeni i w czasie, stąd podobno czasem pojawia się uczucie obcowania z absolutem. długofalowym skutkiem modlitwy jest lepsza koncentracja. czasem lepsza aktywność systemu immunologicznego. to tak ogólnie o ciele. jakie są przeżycia wyższe, o tym już nie mnie pisać ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Lis: Mnie też nie, bo to z każdym różnie jest, ale dziękuję, że opisałaś te "przeżycia ciała" związane z modlitwą :)

      Usuń
    2. O-o-o, Lis dopisał do mojego wcześniejszego kometarza to, czego mu - z braku Smoczej wiedzy - niedostawało :)

      Usuń
  6. Mojej dzieciarni nie raz zdarza się dostać nie to o co prosili w modlitwie. Oczywiście to szansa na pogadankę.
    Czytam tu różne opinie o Najwyższym. Moja rodzinka przeszła bardzo ciężkie chwile, każda w mocnych objęciach Jezusa. Nie dostaliśmy wtedy tego czego nasze serca tak pragnęły, zostaliśmy wręcz rozjechani sytuacją, jednak Pan miał to w planie. Takie straszne rzeczy tez bywają częścią planu. W końcu mówi w swoim Słowie, ze tych co kocha bedzie doświadczał.
    Dziękuje za Jego Szalom, to nas ratowało.
    Najważniejsze chyba jest, żeby nie traktować Pana jak "wróżkę zebuszke".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Nimilijahna: Tak, zgadzam się, że Bóg to nie wróżka zębuszka.

      Ja mam tak, że cierpienie we własnym życiu jest mi jednak jakoś łatwiej zrozumieć, przyjąć, niż w cudzym. Sobie mogę powiedzieć "Tak ma być", ale komuś... Myślę, że chyba wszystkim nam jest łatwiej zmierzyć się z własnym, niż z cudzym cierpieniem.

      Usuń
  7. Modlitwa jest dla mnie b. ważna. Modlę się wieczorem, modlę w drodze do pracy, kiedy tylko mam wolną chwilę. Raczej jest to rozmowa, niż konkretne formułki, chociaż akurat w drodze do pracy "jadę" Różaniec :) Rozmawiam, proszę, dziękuję. Teraz więcej proszę, bo...sama wiesz. Nie wstydzę się o tym mówić publicznie. Z Glusiem rzadko się modlę. Częściej rozmawiamy o Bogu. Tłumaczę, rozwiewam wątpliwości. Ciekawam jaką drogą pójdzie. Nie wiem jaki stosunek do modlitwy ma Maja. Nie rozmawiamy o tym. Może powinnyśmy. 19 lat to trudny wiek w kontekscie wiary. Wierzę, że każdy ma swój czas...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Brommba: Ja też w to wierzę. Zwłaszcza, że mój czas nadszedł dość późno - miałam 26 lat, kiedy przyjęłam chrzest.

      A Ty, Wy, macie moją modlitwę teraz. Intensywnie.

      Usuń
  8. Synafio, myślę sobie, że z punktu widzenia wiary Twój chrzest przyszedł w bardzo odpowiednim momencie. Przyjęłaś go świadomie, to była tylko Twoja decyzja, a ponieważ jeśli się powiedziało A, to należy powiedzieć B - to dbasz dalej jak najbardziej świadomie o rozwój swojej wiary. I tak właśnie powinno być.

    Uważam chrzest dzieci za totalne nieporozumienie, a to jest przecież niestety regułą w Polsce. Tak samo było i ze mną - moi rodzice nie są jacyś bardzo religijni, ale ochrzcili nas z bratem, kiedy byliśmy niemowlakami, no bo tak się przecież robi, taka tradycja. Nie mam o to do nich pretensji, tylko po co to było? Bez sensu. Sami są klasycznymi przykładami "wierzących-niepraktykujących", więc nie przykładali specjalnej wagi do rozbudzania w nas religijności. Było na zasadzie - rób co chcesz, religia to twoja sprawa. I fajnie, że dali nam w tej kwestii całkowicie wolną rękę, tylko w takim razie po co w ogóle nas chrzcili?

    Jeśli sama będę miała dziecko, to chrztu na pewno nie będzie, to dla mnie jasne. Czy je poślę na religię, to zależy, kto i w jaki sposób będzie ją przekazywał. Zależy mi, moje dziecko znało bardzo dobrze Bibilię, ale nie kosztem ideologicznego prania mózgu. Bo w kwestii wiary, to samo kiedyś zdecyduje. Dla mnie może sobie wyznawać i pastafarianizm, albo bić pokłony Swarożycowi - byle by było dobrym człowiekiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Dragonella: Moi rodzice postąpili właśnie tak - nie wierzyli i nie ochrzcili nas, dając nam wybór. Nie blokowali mi nigdy drogi do wiary ani nie próbowali tłumaczyć, że Boga na pewno nie ma. Nie wyśmiewali też nigdy ludzi wierzących i nie walczyli z nimi, przeciwnie, traktowali z szacunkiem wybory innych ludzi. Za to jestem im bardzo wdzięczna. Tak więc rozumiem, dlaczego nie chciałabyś ochrzcić swoich dzieci, tylko dać im wybór.

      My nasze córki ochrzciliśmy - jesteśmy luteranami,a KE-A praktykuje chrzest niemowląt. Co prawda, jak dorosną, będą same mogły potwierdzić, czy chcą być nadal w KE-A, czy chcą być chrześcijankami - po to jest konfirmacja, po to jest całe dorosłe życie, poszukiwanie własnej drogi. Ale to prawda, na początku podjęliśmy decyzję za nie. Zdaję sobie sprawę, że dla osoby niewierzącej to wygląda jak narzucanie siłą swoich poglądów. Tylko że dla osoby wierzącej wiara to nie jest pogląd. Wiara to jest rodzaj siły, jak tlen, jak pokarm. I dlatego chrzcimy dzieci - bo tak jak nie wyobrażam sobie, że miałabym jeść, nie dzieląc się jedzeniem ze swoimi dziećmi, tak też nie wyobrażam sobie, że nie dać im tego, co dla mnie samej jest czymś niewyobrażalnie ważnym, życiodajnym, czyli sakramentu.

      Usuń
    2. Jak dla mnie nie jest nieporozumieniem chrzest dzieci tylko chrzest dzieci przez rodziców którzy nie są specjalnie religijni (tak jak pisze Dragonella), czy chrzest "bo tak wypada", bo tak wszyscy robią. Jeśli chrzcimy dzieci bo sami wierzymy, owszem, coś im narzucamy, ale czyż duża część wychowania nie jest narzucaniem- że czytanie jest fajne, że to czy tamto jest złe lub dobre. Wszyscy w jakiś sposób coś dzieciom narzucamy, do czego sami jesteśmy przekonani. Dobrze jeśli przy tym umiemy w pewnym momencie odpuścić- pokazałem ci to co dla mnie ważne, dalej sam decyduj, rób jak sam uważasz.

      Usuń
    3. Przyznaję Ci rację - jeśli rodzice są naprawdę religijni, to poprzez wychowanie tak czy siak przekażą dziecku wiarę. W takim przypadku rzeczywiście chrzest wydaje się być naturalnym elementem wychowania.
      Natomiast moi rodzice zdecydowanie powinni byli sobie to darować :)

      Usuń
    4. @Dragonella: Rozumiem i myślę tak, jak Ty. Ja moim niereligijnym rodzicom wdzięczna jestem za to, że dali mi wybór i że nie robili niczego na siłę, "bo tak wypada" :)

      Usuń
    5. Ano. Fajnie Ci :)
      Ja się załapałam i na chrzest, i na komunię, nawet z rozpędu bierzmowana jestem :)
      Jako ateistka zostałam natomiast matką chrzestną pierworodnego syna mojego brata, ale to uznaję za przypadek szczególny. Żona brata jest jedynaczką, więc maluch poza mną nie ma bliższej rodziny - dla mnie zostanie jego matką chrzestną jest przyjęciem roli społecznej. Na zasadzie - że jestem druga po rodzicach, żeby nad nim w życiu czuwać. A dla "spokojności sumienia" ojcem chrzestnym jest dalszy kuzyn bratowej, który rzeczywiście jest przykładnym katolikiem.

      Usuń
  9. A kto wie, jak ona działa... :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Przeczytałam kilka Twych postów Synafio i bardzo mi się podobały. Podobał mi się styl (jak można by się spodziewać po filolożce ^^) a tylko zachodzę w głowę czy imiona dziewczynek to imiona czy przezwiska... Brzmią cudnie, a jak się zetknęłam (choć niezupełnie osobiście) z nadaniem córce imienia "Eurazja" to niczemu już się nie dziwię.

    Co prawda chrześcijanką nie jestem, ale również zdarza mi się pomodlić. W przeważającej większości przypadków modlę się do siebie: o wytrwałość, o chart ducha i tym podobne. Jeśli pragnę zaś jakiegoś zdarzenia, zdaję sobie sprawę, że taką prośbę muszę okupić wymianą. Poświęcić jedno, na coś drugiego, np. rozbite czoło na wymarzone spotkanie, wytrwale przepracowane popołudnie na ciepłe słowo. Sprawdza się to niemal zawsze. Tylko wymiana musi mieć swego rodzaju stosowny ekwiwalent, no i Bogowie nie zawsze się zgodzą. Piszę Bogowie, bo to moja alternatywa na kogoś w górze. Nie wierzę, że są wszechmocni, ani, że kierują wszystkim. Nie, nie, nie. Świat bywa zły bo ludzie krzywdzą się nawzajem, bo Matka natura ma swoje nieprzebłagane prawa i bo Los jest tylko ślepą siłą, którą Bogowie wcale nie muszą kierować. A co najważniejsze ja wcale nie mam obowiązku ich kochać, ani nawet lubić, bo ich to nie obchodzi, będą robić swoje bez względu na moje fochy. Ale lubię ich i mam do nich wielki szacunek. Nie rozwiązałam oczywiście problemów świata, ale wciąż poszukuję i stawiam sobie pytania: "czym są".

    Pozdrowienie ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @San-San: Miło mi Cię gościć tutaj :)

      To, co piszesz o Bogach i Losie, brzmi bardzo starogrecko. Filolog klasyczny we mnie poczuł woń Aten i Akropolu :) Czy sympatyzujesz może ze starożytnymi trochę?

      A Dziobalinda i Giganna to nie są imiona, tylko pseudonimy artystyczne. Dziewczęta w rzeczywistości noszą bardzo proste, germańskie imiona ;)

      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni