O rodzicielstwie bliskości i o ucieczkach z pożarów

Generalnie jestem zwolenniczką i sympatykiem rodzicielstwa bliskości. Zgadzam się w pełni z założeniami i przyświecającą im ideą. Jestem przekonana, że dziecko jest takim jak ja człowiekiem i należy mu się pełny szacunek. Że komunikować się w rodzinie należy bez przemocy i z poszanowaniem potrzeb wszystkich jej członków. Że rodzic czasem musi się wczuć w odmienny świat dziecka i zamiast po prostu egzekwować spełnianie swoich oczekiwań, znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Tak, wszystko to wiem.

Wiem także, że w czasie pożaru należy zakryć usta mokrą tkaniną i posuwać się do wyjścia wzdłuż ścian i przy podłodze. Gorzej, jak wybuchnie pożar, a ja nie będę mieć mokrej tkaniny. Albo zwyczajnie ze stresu narobię w pory i zapomnę wszystko, czego się skwapliwie uczyłam na szkoleniu z BHP.

Takoż z rodzicielstwem bliskości - niby wszystko ładnie i wszystko wiadomo, ale przychodzi jednak ten dzień. Ten dzień, w którym wstaję pół godziny wcześniej, żeby na pewno zdążyć rano bez pośpiechu i awantur. W którym dziecię jest najedzone i ubrane już na 20 minut przed wyjściem do szkoły. I w którym ma to 20 minut żeby na spokojnie zająć się sobą, podczas gdy ja szykuję nas obie do wyjścia. I gdy wszystko idzie dobrze i mamy już się ubierać w okrycia wierzchnie i wychodzić, wtedy moja ukochana córka mówi mi, że nie. Ona musi narysować jeszcze Roszponkę. A ja czuję już swąd dymu. I nie mylę się. Bo oto nie działa tłumaczenie, że czas, że szkoła, że praca mamy. Nie. Nie działa propozycja rysowania Roszponki po szkole. Nie działa też stanowcze powiedzenie, że już czas i wychodzimy - tzn. działa, ale odwrotnie, wywołuje bowiem dziki wrzask i odmowę pójścia do szkoły. Śpiąca do tej pory połowa rodziny się budzi. A mi się robi czerwono przed oczami. Bucha płomień. I nie mam, nie mam żadnej mokrej tkaniny!

Pewna pani psycholog radziła w takiej sytuacji powiedzieć wrzeszczącemu pacholęciu: Widzę, że naruszyłam twoje granice. Ja niestety widzę co innego. Widzę ciemność. Ciemność widzę!

Pobieram więc dziecko za szeleczki i mówię, że w tej chwili z domu marsz i że założyć kurtkę może w windzie lub wcale. Wszystek mi jedno. I że nie, nie poniosę plecaczka i nie, nie dam więcej czasu. Nie.

Bowiem w takich chwilach praktyka rodzicielstwa bliskości sprowadza się do tego, że nie odrywam nikomu głowy i nie używam słów obelżywych ani szkalujących osoby ludzkie znajdujące w pobliżu lub w oddali, w redakcjach magazynów psychologicznych. Nie biję, nie wyzywam, nie ubliżam - ale bierę i stawiam do pionu. Za szeleczki. 

I tyle.

Komentarze

  1. Rozumiem. Nie wiem, czy miałam tyle cierpliwości, wolę nie pamiętać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Ewarub: No ja nie mam tyle cierpliwości. Tzn. mam cierpliwość wieczorem - wtedy na spokojnie możemy rysować i Roszponkę i wieżę i królewicza. Wtedy możemy negocjować. I mogę ustępować. Ale są takie sytuacje, kiedy po prostu nie da się -i chciałabym tego też moje dzieci nauczyć. Że czasami się działa, a nie gada. Że np. jak jest pożar, to się bierze tę mokrą tkaninę i ucieka, a nie upiera, że jeszcze tylko skończę raporcik. No.

      Usuń
    2. Bożenie sie bardzo podoba takie Twoje podejście. Bo zna przypadki, kiedy rodzic pomija etap stawiania do pionu czasem.
      A potem takie dziecko zwisa z żyrandola i twierdzi, że MNIE NIE OBCHODZI TWOJE ZDANIE BO MAM WŁASNE. A Bozena ma wtedy ochotę wziąć te szeleczki i nie delikatnie pociągnąć dziecinę do pionu, ale oplątać dokumentnie, jak baleron, potem matkę dzieciaka, a potem obie sztuki przepędzić batogiem przez mróz, żeby rozumu nabrały.

      Usuń
    3. @Sekretarka Bożeny: No, to jest dla mnie nie tylko pociecha i wsparcie, ale i silna motywacja, bo jeszcze się może kiedyś z Bożeną spotkamy i ja na pewno nie chcę być batogiem przez mróz pędzona ;)

      Usuń
    4. Na razie u Bożeny nie ma jakiegoś tragicznego mrozu, także nawet Ci, co zasługują nigdzie nie idą. Co to za kara, jak jest minus jeden. ;)

      Usuń
  2. Taki już jest rodzic. Bez tego luzu. Zawsze jego praca najważniejsza :D I niby dlaczego trzeba iść do szkoły, skoro dziecko akurat się wyraża plastycznie? Może ono miało coś ważnego do narysowania??? Trzeba się z psychologiem zastanowić, jakby to rozwiązać ;) Żartowałam. Przytulam. Jesteś dobrą mamą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Mader: Staram się, Maderku, choć nie czuję, żeby mi to dobrze wychodziło, ehh. No ale przecież nie siądę i płakać nie będę. Tylko starać się dalej.

      Usuń
    2. Starać się to dużo :D Uczyć, jak działa świat- to najlepsze szkolenie świata

      Usuń
  3. Ach jak dobrze to znam, buchają płomienie, podsycane wzajemną nieprzyjaźnią i to, co mogło zostać stłumione iskierce, staje się pożogą
    no, ale
    jest to ku nauce oraz doświadczeniu, obu stron zresztą :)
    bo z czasem, ta druga strona też uczy się nie rozdmuchiwac płomienia :)

    Jesteś naprawdę mądrą kobietą :) Twoje córki też :*:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @J: Ach, J., chciałabym nią być, naprawdę. Chciałabym mieć zawsze mądry i nieinwazyjny sposób na codzienne trudności. Chciałabym nie krzyczeć i nie denerwować się. I jedynie wycinać warkocze dla kościotrupa, robić bananowe muffinki i układać domki z klocków. Ale nie wychodzi mi tak, jakbym chciała.

      Pocieszam się tylko tym, że skoro moje naprawdę mądre i fajne córki mają prawo być nieidealnymi, zwykłymi dziećmi, to może i ja mam prawo być nieidealną, zwykłą mamą.

      Usuń
  4. Ufff... Ja ten etap juz chyba szczesliwie mam za soba :)
    Dziecie wyszkolone w temacie kiedy mozna ponegocjowac, a kiedy lepiej matki nie czepiac i robic co kaze ;)
    I u nas jakos odwrotnie - rano luzik, a za to wieczorem - jeszcze rozdzial do konca, jeszcze strone, jeszcze pol, jeszcze tylko wiadomosci sportowe obejrzec, jeszcze tylko... I poazar bucha, a mokrej szmaty niet ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @MatyldaBruxela: U nas wieczory wyglądają podobnie, tylko wieczorem ja jestem w stanie wyluzować i poczekać, negocjować i iść na ustępstwa - bo nie mnie nie goni. Ale jak mnie goni - termin czy konieczność jakaś (np. dwóch panów w stanie nietrzeźwym zbliżających się w naszym kierunku), no to ja wtedy po prostu nie ma czasu na negocjacje, trzeba działać i tyle ;)

      PS. Piękne masz imię! :)

      Usuń
    2. Dziekuje, tez je bardzo lubie :)

      Ja jestem typowym skowronkiem, rano kwitne, a wieczorem jestem zombie, w dodatku zazwyczaj czeka kupa roboty, bo z zalozenia pracuje tylko jak Misiek jest w szkole, wiec zawsze jest cos do zrobienia i nie moge sie doczekac az Misiek w koncu wdrapie sie na swoja antresole i zamilknie ;)
      A maz odwrotnie - rano zombie, ze bez kawy nie podchodz, a wieczorem kwitnie ;)

      Pozdrawiam serdecznie i przyznaje, ze podczytuje od jakiegos czasu :)

      Usuń
    3. @MatyldaBruxela: No to by się zgadzało, bo ja z kolei jestem typową sową ;) Rano jestem nie do życia, wieczorem mam więcej energii - choć od urodzenia dzieci zmierzam raczej w kierunku braku energii o każdej porze ;)

      Cieszę się, że podczytujesz i że się odezwałaś :) I zapraszam częściej :)

      Usuń
  5. Każda z nas ma te swoje "pożary". Czasem mam po nich ogromny wyrzut sumienia, ale pocieszam się, że też mam prawo się zdenerwować, kiedyś ktoś przekroczy moją granicę. Oby jak najrzadziej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Brommba: No i ja mam wyrzut sumienia, który mi zaowocował tym wpisem. I tak samo jak Ty się pocieszam, że to poszanowanie granic musi być jednak obustronne.

      Ściskam Cię mocno :)

      Usuń
  6. Nigdy nie porównywałam tego stanu do pożaru. U mnie, jak w kreskówkach, w oku żyłka pęka. Najpierw oczy się powiększają, potem staja się przekrwione a potem trrrrrrrr i żyłka w oku pęka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Małgorzata Jurasz: A tak, tak też to może wyglądać ;) Mi jeszcze do tego wybucha głowa ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni