O potrzebie tożsamości






W przyspieszonym tempie, aczkolwiek bez przesadnej  histerii (cum grano histeriae - akurat tyle, ile potrzeba!), staram się przestawiać,  otwierać na wyzwania i na nowe okoliczności związane ze zmianą pracy. Zaczynam widzieć, jak inny jest świat, w który będę teraz wchodzić. I jakiego przeobrażenia będzie ode mnie wymagać przejście do tego świata. 

Przemiany, które już zaczynają we mnie kiełkować, budzą ekscytację, ale i poczucie żalu oraz straty. Ze zdumieniem odkrywam, jak bardzo byłam przywiązana do tej wersji samej siebie, którą żyłam przez ostatnie lata. Z czysto logicznego punktu widzenia wiem, że to tylko wersja i że przecież ja sama nie jestem czymś, co podlega trwałemu zdefiniowaniu. Ostatecznie bowiem, czym jest to “ja”, które odczuwam, jeśli nie tylko jaką projekcją mnie samej?*

A jednak “ja-podmiot” dostrzega, że “ja-przedmiot” podlega zmianie - i ma w związku z tym kryzys tożsamości. Bo czy po zmianach - to będę nadal ja? Ta sama ja, do której już się zdążyłam przyzwyczaić, zadomowić w niej na dobre? Wiem, gdzie co stoi i co jak działa. A tu trzeba na nowo oswajać się z samym sobą.

A może to tylko ja tak mam? Może nikt oprócz mnie nie przywiązuje się tak do swojej wersji, płynnie przechodzi proces zmian i nie ma poczucia, że w tym procesie traci część siebie?

Chyba jednak nie.

Myślę sobie, że to poczucie żalu i straty jest znane przynajmniej części imigrantów, którzy z różnych powodów opuszczają swoje kraje i zaczynają żyć w innych przestrzeniach nie tylko geograficznych, ale językowych, kulturowych, religijnych i światopoglądowych. Czy to nie z tego żalu za sobą samym biorą się problemy z asymilacją? Zwykliśmy uważać, że problemy imigrantów to problemy czysto ekonomiczne. Że nie wpasowują się płynnie w nasze społeczeństwa z powodu biedy i wykluczenia. To na pewno jest część wytłumaczenia, ale nie całość. Bo jak zrozumieć to, że w szeregi Państwa Islamskiego wstępują dzieci imigrantów, którym się zawodowo i ekonomicznie powiodło w nowych ojczyznach? Młodzież wychowana we względnym dostatku, w dobrych szkołach, z perspektywami? Czy to nie pragnienie znalezienia silnej, łatwej do zdefiniowania tożsamości pcha ich do takich decyzji?**

I czy nie jest przypadkiem tak, że w w naszej kulturze, która kiedyś była grecko-rzymska i judeo-chrześcijańska, a teraz nazywamy ją europejską - w kulturze dostatku, spokoju, dobrobytu - zapomnieliśmy o znaczeniu tożsamości? Chcemy wierzyć, że nie jest ona człowiekowi do niczego potrzebna, że można ją łatwo zmieniać, dostosowywać do okoliczności, sprowadzać do podstaw prawe że fizjologiczno-biologicznych (ja = człowiek). A jeśli już ona jest, ta tożsamości, to chcemy, żeby jej nie uzewnętrzniać, żeby była nie tylko prywatna, ale i ukryta - żadnych pochodów i parad, żadnych coming outów, żadnych symboli w widocznych miejscach na ciele, żadnego “narzucania swoich poglądów” (obserwuję tendencje do nazywania narzucaniem swoich poglądów każdego tych poglądów uzewnętrznienia). 

Myślę ostatnio dużo o tożsamości i o tym, że jednak nie da się od niej uciec. Że ludzie (pewnie nie wszyscy) mają potrzebę definiowania samych siebie. I że nie ma sensu udawać, że jest inaczej, bo to prowadzi do frustracji. Zamiast tego trzeba szukać rozwiązań, które pozwolą nam funkcjonować w miarę pokojowo i spokojnie, w ramach naszych odmiennych tożsamości. Jakie to powinny być rozwiązania? Tego nie wiem. Ale myślę, że trzeba zacząć ich szukać już teraz. Zanim frustracja narośnie tak bardzo, że będzie za późno.

________

*Pytanie, jaka część mnie projektuje to odczucie i czym ta część mnie jest - to już pytanie filozoficzne. Jak to się dzieje, ze sama dla siebie jestem i przedmiotem obserwacji, i jednocześnie obserwującym podmiotem? Zalążki odpowiedzi dla mnie kryją się gdzieś w mojej wierze, ale mam świadomość, że nie mam jeszcze pełnej odpowiedzi.

**Bardzo polecam książkę Zadie Smith "Białe zęby", która jest świetną ilustracją problemu tożsamości wśród imigrantów w Wielkiej Brytanii. 

____
źródło zdjęcia http://jaymantri.com/

Komentarze

  1. miałam taki okres, że intensywnie rozmyslałam nad tym
    zawsze przypomina mi się Marek Aureliusz - "należy odczuć jakiego świata jesteś cząstką..." :)

    przeszłam przemiany, o których piszesz, ale z zupełnie innego powodu niż zmiana pracy. Konfrontacja mojego wyobrażenia o mnie, z tym, co robię i co zrobić potrafię była, że tak powiem, wstrząsem :P
    Nałkowska w swojej świetnej "Niedobrej milości" mówi, że "człowiek każdy jest możliwy" i ja własnie tak postrzegam kwestię tożsamości. Że jednak jest nieco płynna i plastyczna, bo wszystko w nas stać się może i jest milion możliwości, których katalizatorami może byc milion rzeczy.
    Dotychczasowa Synafia funkcjonowała w świecie, który ją po trosze tworzył, nowa po prostu zbuduje się na styku innych światów :) Wiadomo, że Synafia, jak każdy to część stała, aczkolwiek trudno definiowalna :P i część płynna, która zmienia się i towarzyszy przemianom świata.
    Właśnie dlatego zmiany są tak fantastyczne, bo uruchamiają w nas nowe. Zmuszają do rzeczy, których wczesniej nie robiliśmy.

    A "Białe zęby", jak i pozostałe książki Z. Smith czytałam i uważam, że są świetne. Aczkolwiek, czysto po ludzku, trudno mi wczuć się w problemy emigrantów, chyba dlatego, że nie jestem przywiązana ani do idei, ani do religii, ani do ziemi. Czasem myślę, że jestem na tyle bezideowa, że wszędzie czuję się równie obco. I równie u siebie. Ale to zupełnie inny temat.

    Wybacz mój przydługi komentarz, ale inspirujesz mnie do pseudofilozoficznych wywodów :P Twoja wina :P
    Odniosłam wrażenie, że trochę Ci żal i trochę się boisz. I myślę że to przecież absolutnie normalne i nawet troszkę Ci zazdroszczę, tego, że lekko poruszyłaś w posadach swój świat. I wierzę, że będzie fajnie i że będzie pieknie.

    Całuję mocno :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @J: Gzie wybacz, jak wybacz, ja Ci właśnie dziękuję za ten długi komentarz! Takie lubię najbardziej :)

      Ja myślę, że tożsamość jest płynna o tyle, że może podlegać zmianom właśnie, ale że jej potrzeba jest czymś stałym - wydaje mi się, że mało kto zniósłby stan wiecznej płynności tożsamości. Choć być może jest to moje doświadczenie osoby, która właśnie nigdzie nigdy nie należała w sposób oczywisty i na dłużej - ani do miasta czy lokalnej społeczności (ciągłe przeprowadzki), ani do wyznania (bezwyznaniowa rodzina), ani do określonego światopoglądu. I nawet teraz, kiedy już się jakoś definiuję, jakoś mniej lub bardziej określam swoją tożsamość, to jednak nadal ma poczucie, że nigdzie nie pasuję tak po prostu. Stoję kończynami w kilku szufladach - i wcale do żadnej nie chcę wchodzić ;) Ale potrzebuję widzieć konkretny cel, jakąś komodę,na której czubek wspinam się po tych szufladach. Tożsamość jest może dla mnie mniej tym, czym jestem, a bardziej tym, do czego dążę i za czym się opowiadam.

      Ja się z tych zmian i cieszę,i boję się ich, choć to ponoć normalne, gdy się wychodzi ze strefy komfortu. Będę raportować!

      I pamiętaj, co Ci pisałam o możliwości zmiany :) :*

      Usuń
  2. Jedyną stałą w ludzkim życiu jest zmiana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @moje-waterloo: Oraz panta rei!

      Ano właśnie. Toteż mówię sobie: go with the flow :)

      Usuń
  3. Hmm... dałaś mi do myślenia. Zawsze byłam przekonana, że człowiek zauważa przemiany w nim zachodzące dopiero po ich dokonaniu, z perspektywy czasu. A tu patrzcie- Synafia widzi wcześniej :) Nie ubolewam nad tym, że jestem już kimś innym, niż kiedyś. Może dlatego, że zmiany były pozytywne, a może dlatego, że baza chyba zawsze zostaje. Nie wiem wciąż skąd się bierze BAZA. Czy to GÓRA ją kształtuje, dzieciństwo, czy jeszcze co innego. Trudno jest tę BAZĘ całkowicie zmienić. Dobre to i złe zarazem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Brommba: Ja wiele zmian widzę dopiero po czasie. Rzadko widzę wcześniej - tu sprawa jest o tyle prosta, że zmiana dotyczy mojej pracy, funkcjonowania w branży, chociaż pociąga za sobą zmianę nawyków i postrzegania rzeczywistości. Ale tak naprawdę pewnie zobaczę tę zmianę dopiero, kiedy zajdzie. Na razie widzę bardziej jej konieczność :)

      Masz rację, że baza zostaje zawsze, czymkolwiek ona jest. Ja zresztą myślę o niej bardziej jako o jądrze. Jądro człowieka - ta część, która jest w stanie wyjść z siebie, stanąć obok i sama siebie obserwować. To jądro jest dla mnie czymś metafizycznym, poza ziemskimi uwarunkowaniami. Ale porusza się w ciele, w biologii i w psychologii, trochę jak w przyciężkiej zbroi ;) I musi sobie jakoś radzić ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni