Jesień nadeszła na dobre. Liście zaczęły się w końcu żółcić i czerwienić. Poranki zrobiły się więcej niż rześkie, a wieczory rozkosznie melancholijne. Codziennie strzępki myśli przebiegają mi wraz z wiatrem po głowie, ale ulatują gdzieś szybko. Nic mądrego nie zostaje. Tylko zachwyt, ten sam od lat, nad spokojnym, majestatycznym, jesiennym pięknem. Nad kolorem bakłażana. Nad złoceniami koron drzew. Nad zapachem liści. Nad delikatną koronką zamglonego jesiennego powietrza. A ja się tymczasem starzeję. Coraz więcej mam w sobie pragnienia, żeby usiąść i patrzeć, bez chęci rozumienia za wszelką cenę, bez chęci kontroli. Coraz gorzej znoszę hałas, bałagan i pośpiech. Coraz trudniej mi spiąć w całość różne, czasem mocno odmienne potrzeby, pragnienia, obowiązki. Czasem zastanawiam się, czy nie powinnam z czegoś zrezygnować. Czy przypadkiem nie tracę z oczu czegoś ważnego. Czy nie wpadłam w jakąś koleinę, z której boję się zboczyć tylko dlatego, że mam silnie rozwiniętą potrzebę byc
:) Załoga poznańska siedzi na brzegu i czeka na wódkę i śledzika :D
OdpowiedzUsuń@J. W ramach nowego kursu zawijamy do portu po butelkę Siwuchy i śledziki. Gaudeamus :)Oraz gratias ago raz jeszcze.
OdpowiedzUsuń:))nie ma za co, chyba dziś napiszę ładnego maila, w ramach kontynuowania historii ;)
OdpowiedzUsuńA to czekam! :)
OdpowiedzUsuńUUUUUUFF :) Cieszę się, że zagrożenie minęło!
OdpowiedzUsuńTęsknię za Tobą, Synafio...
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Panie za to, że tak cudownie tę sprawę rozwiązałeś :)
OdpowiedzUsuń