Zamotać robaka
Dziobalinda zachorowała. Na Weltschmerz. Choroba poważna, a także, jak się okazuje,
zakaźna. Ból istnienia zaczęliśmy odczuwać wszyscy w trakcie niezliczonych
awantur na temat: chcę jeszcze jedną bajkę, chcę zostać na placu zabaw, chcę pójść
do domu G., chcę lizaka, chcę Zyzgaka oraz przede wszystkim nie chcę znać
ciebie mamo i ciebie tato. A kysz. Oraz płacz i zgrzytanie zębów. Co tam płacz.
Krzyk, ryk, trąby jerychońskie.
Bardzo się z Małżonkiem stropiliśmy i zaczęliśmy szukać
przyczyn. I tak po rozlicznych nocnych rodziców rozmowach doszliśmy (tak,
dopiero teraz, o zgrozo!) do nieodkrywczego wniosku, że Dziobalinda bardzo źle
znosi detronizację, jaką w jej oczach stało się pojawienie Giganny. Bo też my
głupio uparliśmy się starać, żeby było jak dawniej. A to przecież nie jest i
nigdy nie będzie jak dawniej. Nie da się ukryć faktu, że oto ktoś mały i całkiem
nowy zamieszkał na stałe w maminych ramionach i w rodzicielskim łożu leży co
rano przyssany do maminej klatki piersiowej. Że krzyczy, kiedy leci ulubiona
bajka i trzaska wielką kupę wtedy, gdy akurat tata robi pyszną kolację. Nie
jest jak dawniej i nie będzie. A zatem, pomyśleliśmy z Małżonkiem, a zatem
niechaj będzie właśnie inaczej.
Wiedziona przeczuciem postanowiłam złożyć Dziobalindzie
niemoralną propozycję. Zapytałam mianowicie - ją, która od ponad roku porusza
się już tylko rowerem lub perpedesem - czy ma ochotę, abym ją do przedszkola
zaniosła w chuście (tak, czterolatek w chuście – profesorowie filozofii i
e-mamy po raz pierwszy zjednoczeni przez wspólnego wroga piszą listy protestacyjne
do Wysokich Obcasów!). Nasza chusta udźwig ma do 30 kg, toteż 17 kg mojego brązowookiego szczęścia zmieściło się bez uszczerbku na zdrowiu, a nawet
odrzekło, że mu wygodnie. Zamotałam i zaniosłam do przedszkola, gotowa wzbudzić
sensację. Co tam sensację zresztą. Skoro w liceum mogłam przez rok nosić
wojskowy plecak z przytwierdzoną do niego ogromnych rozmiarów gumową, dmuchaną rybą, to i czterolatkę w
chuście mogę bez obciachu nosić. I całujcie mnie wszyscy pod kolano.
O dziwo, zaniesiona w chuście Dziobalinda przez kolejne 2
dni nie popadła w ani jedną czarną otchłań rozpaczy. Uśmiech znowu zagościł na jej
twarzy, a ust zaczęły znowu wyfruwać skrzydlate słowa „tak, oczywiście, nie ma
sprawy, zróbmy to”. Pysk zły i obrzydliwy Rodzinnej Rozpierduchy zaczął znowu w
pokrzywach się chować. Czy na długo, to się jeszcze zobaczy.
nie będę się wypowiadać na temat treści, bo potomstwa nie mam więc się nie znam, ale Twoje teksty są naprawdę rozbrajające.. zatrudnij się gdzieś do pisania felietonów, a zrobisz Kobieto karierę! no i ta Giganna... piękne... :)
OdpowiedzUsuń@Magda Fou: Za Gigannę gratulacje należą się Dziobalindzie, gdyż jest to pseudonim jej autorstwa :) Co do reszty zaś - ja się z chęcią zatrudnię, serio! Znasz jakieś dobre miejsca dla mnie? ;)
Usuńczytywałam swego czasu felietony Twojego Stylu, i myślę, że bardzo byś tam pasowała! powinnaś się do nich zgłosić:)
Usuń@Magda Fou: Hmm, jest o czym myśleć :)
UsuńŚwietnie piszesz Dzielna Kobieto:)
OdpowiedzUsuń@PS: Bardzo dziękuję za miłe słowa i w pas się kłaniam :)
UsuńCudny pomysł!
OdpowiedzUsuńMożna jeszcze spróbować przedsięwziąć Plan: że na przykład raz na tydzień sam na sam z mamą lub tatą wspólna wyprawa (do kina, do sklepu, teatru, restauracji, lasu, łorewa)
@Luca: Ten plan już jest :) Z tatą samotnych wypraw było już wiele, niestety ze mną nie bardzo. Muszę bowiem na ten cel odpompować co nie co, a Giganna je tak często, że nie wiem, kiedy to uczynić. Ale uczynić w końcu muszę.
UsuńPS. Czy wybierasz się do mnie w odwiedziny, skorośmy teraz sąsiadki przez bazarek? :)
Waćpani jesteś genialna. Bez cienia ironii składam pokłon - mistrzowski pomysł obłaskawienia Dziobalindy. A czy na długo, czy na krótko - czas pokaże. Teraz to nieistotne.
OdpowiedzUsuń@Dragonella: Niestetyż, czar powoli pryska ;)
Usuń:))
OdpowiedzUsuń@J: :*
UsuńGenialne! Ale podejrzewam, że jeszcze nie jedna gimnastyka przed Wami... Powodzenia!
OdpowiedzUsuńMagda