Strategia przetrwania
Pokomplikowały się sprawy. Plan opieki nad Giganną – nie wiem,
czy uległ tylko zawieszeniu, czy całkowitej dekonstrukcji. Dziobalinda
rozchorowała się zaś poważnie akurat w przeddzień wyjazdu Małżonka na zdjęcia do
Krakowa. Utknęłam więc w domu sama z córkami, z których jedna z powodu wysokiej
gorączki lała się przez ręce i wymiotowała wszystkim, co próbowała zjeść, a
druga wrzeszczała niczym obdzierana ze
skóry za każdym razem, gdy musiałam ją na chwilę odłożyć i pozbawić tym samym
ulubionych objęć matczynych. Do sklepu po zakupy wyjść nie można było. Ze
śmieciami wyjść nie można było. Odpocząć choć na chwilę nie można było. I do
pomocy też nikogo nie było. No ciężko
było.
Mózg działał tylko w trybie awaryjnym. Przyjęłam jeden cel –
przeżyć do powrotu M. Cel ten udało mi się osiągnąć z dobrym rezultatem.
Przeżyłyśmy wszystkie trzy, a w międzyczasie Dziobalinda ozdrowiała i zaczęła
wykazywać oznaki znudzenia siedzeniem w domu. Niby więc łatwiej się zrobiło, a
jednak jakoś trudniej. Zajmowanie się dziećmi skutecznie przesłoniło mi inne
zmartwienia, tłoczące się na horyzoncie.
I to byłby nawet plus tej całej sytuacji.
Tymczasem wrócił Małżonek i przejął swą część obowiązków
domowo-rodzicielskich, co pozwoliło mi odetchnąć na tyle, aby odkryć w sobie
nie tylko truchło umęczonego mózgu, lecz także przyczajone obawy i lęki oraz
tradycyjną już sezonową chandrę. Tak się to bowiem układa od 4 lat, odkąd w
zimny lutowy wieczór mój tata usiadł do komputera w swym domu pod Piłą i umarł
na zawał, że początki roku są dla mnie trudne.
Sprawy zazwyczaj się komplikują, tak jakby chciały upamiętnić tamten zły
wieczór, tamten ciężki czas. A ja, nie wiem, czy z powodu upływającego czasu,
czy z powodu urodzenia dzieci i zespolenia się tym samym mocno z biologią własną
i cyklem natury, tracę w okresie od stycznia do kwietnia siły witalne i popadam
w jakiś sen zimowy. Czekam do wiosny w nadziei, że będzie łatwiej. Że coś się ułoży,
lub ja ułożę się sama ze sobą, a najlepiej – i jedno i drugie.
Instynktownie wdrażam strategię przetrwania. Wyrywam
codzienności małe kęsy tylko dla siebie. Dziesięć minut na poranną kawę i
gazetę. Dziesięć minut na wieczorną kąpiel z książką. Dziesięć minut na kilka
ulubionych piosenek. Jakieś znajome
zapachy, smaki, faktury – po kawałeczku, ukradkiem, kiedy tylko się da.
A teraz leżę na macie edukacyjnej obok Giganny i tak jak ona
bawię się swoimi stopami i wpatruję w listki nad moją głową – to chyba fikus? I
pozwalam sobie nie mieć ani siły, ani ochoty na mierzenie się z
rzeczywistością. Poczekam.
Wiosna przyjdzie, zobaczysz. Obyście już byli zdrowi. Z całą resztą sobie poradzisz. Ja też odliczam. Mój tato 14 stycznia 2012 trafił do szpitala. Dziś już go nie ma wśród nas. Ciągle nie mogę uwierzyć, ciągle zadaję sobie pytanie: dlaczego?
OdpowiedzUsuńTen rok musi być lepszy. Na razie jest taki se, ale wiosna przyjdzie...
@Brommba: Bardzo mi przykro, że Twój tata odszedł. Przytulam mocno. Czekajmy do wiosny - przyjdzie!
UsuńŁoo Matko i Córko... [a nawet dwie córki w twoim przypadku]. Kobito, ja całkiem szczerze składam Ci hołd i wyrazy podziwu, że dałaś radę - zdana na siebie, z chorym jednym dzieckiem i wrzeszczącym drugim... Mnie by chyba w kaftanie odwieźli. Jak to mówią moje małpki - szacun dla tej pani.
OdpowiedzUsuń@Dragonella: Dałam, no. Ale wiesz. Był taki moment, że jedna córka ryczała z lewej, druga ryczała z prawej, a ja ryczałam w środku. Mimo to Tworki tym razem mnie ominęły ;)
UsuńKochana, następnym razem dzwoń do mnie, to Ci zakupy zrobię i podrzucę, przecież i tak co dzień wychodzę i nawet chadzam w Twoich okolicach. Co do zimy, to podobno 10% ludzi cierpi na nadprodukcję hormonu snu, co z kolei skutkuje jesienno-zimową depresją. Niektórzy leczą się za pomocą solarium, czekolady i lamp ultrafioletowych, a inni to podobno całe życie pod to ustawiają, np. robią tak, żeby wakacje mieć zimą i jadą hen, do ciepłych krajów (tym zazdroszczę zupełnie niechrześcijańsko). Mam też, więc wiem, co mówię;)
OdpowiedzUsuńU nas też siła złego na jed... na dwoje. Rzeczywistość skrzeczy straszliwie. Ale za to jakie mamy ładne dzieci! :)
@Luca: Nie śmiałabym Cię prosić, Ty masz Malutkie Licho i swoje tobołki życiowe na głowie - ale tą propozycją pomocy wlałaś otuchę w me serce, że życie jednak fajne jest :) No i dzieci mamy ładne i fajne, to prawda! Jak będzie cieplej, musimy się umówić na wózkowanie :)
UsuńNo ale skoro i tak mijam niekiedy Twój dom? To co za problem? Żaden!
UsuńPrzeczekaj. Rzeczywistość też przeczeka :)
OdpowiedzUsuńJesteś mistrzyni świata w ogarnianiu. Ogromnie Cię podziwiam.
Zostawiam ciepły uścisk i ciepłych myśli dwie kopy :)
:*
@J: Dzięki kochana, już czuję te myśli ciepłe jak cukrowe obłoczki :D Mistrzynią nie jestem w niczym - nawet w zbijaku nikt mnie nigdy do drużyny nie chciał ;)Ale tata mnie uczył zawsze, że mam być odporna na trudy służby. No to staram się.
UsuńDzwonić możesz i do mnie. Co prawda do 17 siedzę w objęciach Pani Pracy, ale później mogę z zakupami się pojawić :)
OdpowiedzUsuń@Dahoovka: Jesteś moim Zawiszą Czarnym od zawsze! Dzięki :*
UsuńA jednak jesteśmistrzynią Synafio. W wyrażaniu zdań, lęków, chorób i potrzeb, które czuje większość, a opisuje ZNAKOMITA mniejszość:)
OdpowiedzUsuńPozwolę sobie powtórzyć słowo ZNAKOMITA:)
I ja się pod tą opinią podpisuję, i ja co więcej pozwolę powtórzyć raz jeszcze - ZNAKOMITA!
Usuń@Ania, @Akashiya: Dzięki Wam wielkie za dobre słowa :) Takie słowa karmią mnie bardziej, niż owsianka z powidłami, co ją jem od 2 miesięcy namiętnie :)
Usuń