O macierzy


 Dla A., która jest moją niezawodną macierzą zewnętrzną.

Będzie dziś o macierzy, ale nie o matce. Ach nie, wróć. Będzie i o matce, czyli o mnie. Będzie więc o matce z macierzą. Nie mylić z macicą. Choć owszem, macicę także posiadam. Gdzieś w końcu musiałam wyhodować te dwie wybujałe osobowości, z których ostatnio:
-          Giganna (lat prawie 2) była uprzejma zderzyć się czołowo z komodą i tym samym zafundować sobie, a także całej naszej rodzinie, pierwsze w historii zakładanie szwów (7 szwów na łuku brwiowym! gdyż albowiem, jak mawiał Joey Tribbiani, „if you wanna do something wrong, do it right!”);
-          Dziobalinda (lat prawie 6) zadała mi wczoraj filozoficzno-retoryczne pytanie: „Mamo, jak Ty myślisz, czy ja urodzę przez cesarskie cięcie czy naturalnie?” (no i proszę, miało być o macierzy, a tymczasem my tu znowu o macicy...).

Tak, tak, więc będzie o macierzy... O macierzy Eisenhowera będzie dzisiaj.

A zaczęło się to wczoraj, od ekscytującego poranka. Małżonek już o pierwszym świcie wybył do pracy, tak więc rano stanęłam przed trudnym zadaniem odprowadzenia Dziobalindy do przedszkola (tuż pod domem), Giganny do żłobka (3 stacje metra od domu), oraz siebie do pracy (11 stacji metra od domu) - a wszystko to przed 9:00. Tak więc wyruszyłam rano zaopatrzona w córki - sztuk 2, w wózek dziecięcy, plecak z laptopem służbowym, torbę na ramię oraz kawę w kubku termicznym, którą to kawę już na sam początek wylałam sobie niechcący do torby. Dalej było już tylko bardziej zabawnie i ekscytująco, tak więc gdy dotarłam w końcu do pracy, byłam wściekła, zgrzana i mokra od potu oraz od kawy. I - powiedzmy to otwarcie - zapewne śmierdziałam. Potem i kawą. I kortyzolem.

W pracy stan nerwowy nie tylko mnie nie opuścił, co jeszcze narastał. W mojej głowie zaczęły się piętrzyć wszystkie listy „do zrobienia” naraz. Co trzeba zrobić w firmie, co w domu, co dzisiaj, co za 5 dni (urodziny Dziobalindy!), co za tydzień...  Bo ja się bardzo przejmuję tym, co trzeba zrobić. Tak bardzo, że wręcz stwierdzono u mnie kiedyś cechy osobowości anankastycznej, hłe hłe... No więc, rozumiecie sami. Piętrzyło mi się to w głowie i chwiało, aż w końcu spadło i boleśnie potłukło mnie w najczulsze moje miejsce w ciele, czyli w mózg.

I wtedy przypomniałam sobie nagle o macierzy Eisenhowera*. Macierz owa wygląda tak:




Cały trik z macierzą polega na tym, żeby wszystkie rzeczy z listy „do zrobienia” włożyć sobie w odpowiednią ćwiartkę w macierzy i realnie przejmować się tylko tą pierwszą ćwiartką, czyli pilne/ważne. A resztą się nie zajmować zbyt gwałtownie, bo nie trzeba. Znamy się z macierzą już od lat kilku, ale wczoraj pierwszy raz wypróbowałam ją w praktyce. I tak kiedy jechałam po pracy odebrać dzieci z placówek (Małżonek hen daleko w Olsztynie nagrywał dla potomności...), rozlokowałam swoje listy „do zrobienia” w macierzy i wyszło mi, że w tym dniu w ćwiartce pilne/ważne znalazła się tylko jedna jedyna rzecz - zakup żwirku dla kota (w kuwecie była już jesień średniowiecza z tendencją do zimy). Który to żwirek zakupiłam niezwłocznie i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zluzowałam na resztę dnia.

I oto, co się dalej wydarzyło. Mianowicie nie wydarzyło się już nic. Resztę dnia spędziłam zupełnie spokojnie, bez stresu i ścisku mięśni wszelakich, który to ścisk jest niestety moim dużym problemem. Zrobiłam nawet parę rzeczy z innych ćwiartek, a potem Małżonek wrócił w końcu z Olsztyna i uraczyliśmy się winem gronowym („Niebo przejrzyste nade mną, wino gronowe we mnie”.). A dziś rano, stanąwszy po raz kolejny przed koniecznością odprowadzenia samotrzeć dzieci i dotarcia do pracy przed 9:00 - po prostu nie wzięłam kawy, dzięki czemu nie wylałam jej w torbie. I dotarłam do pracy spokojnie i znacznie mniej mokra i śmierdząca! Pełen sukces!

Zdaję sobie sprawę z tego, że to wszystko jest zupełnie proste. Większość ludzi nie zwala sobie wszystkiego na głowę, jak ja, tylko spokojnie ustala, co ważne, co nieważne, co pilne, co niepilne... Ale jeśli jest tam gdzieś jeszcze, zagubiona w Internecie, choć jedna duszyczka, która ma taki sam problem, jak ja - to jej właśnie rzucam na pomoc macierz Eisenhowera, niczem koło ratunkowe i wiadomość w butelce. Jest nadzieja dla Ciebie i dla mnie!

____
*Miał podobno powiedzieć Dwight Eisenhower, że rzeczy pilne rzadko są ważne, a ważne rzadko są pilne.  

Komentarze

  1. Szacun moja Droga, ten wpis śmierdzi oświeceniem :))))

    Eisenhowera zapraszam do mojej firmy, zmieniłby zdanie. Wszystko jest ważne i pilne. Inne rzeczy tu nie istnieją :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @J: A kochana, to chyba w każdej pracy. Wszystko jest ważne i pilne, oraz ma być zrobione szybko, dobrze i tanio ;)

      Usuń
    2. ale tabelka jest w sumie niezlym gadzetem, sprubuje wcielic ja w zycie, bo ja tez niestety jestem z tych, którzy w wirze obowiazków z nerwów tylko drepcza panicznie w kóleczko niezdolni do sensownego dzialania. ("ojeju, jeszcze to, lomatkobosko, i to, kurna, no i to jeszcze") A takie posegregowanie obowiazków moze faktycznie pomóc!

      Usuń
    3. @Diabel-w-buraczkach: Przyznam, że mi bardzo pomaga :) Dziś znowu dotarłam do pracy i nie śmierdzę :D

      Usuń
  2. Uwaga łapię! (koło ratunkowe). Do Lublina dorzuciłaś! :))
    super wpis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Natalijka: Nawet nie wiedziałam, że umiem tak daleko rzucić ;) Cieszę się, że doleciało! :)

      Usuń
  3. Dobrze, że ja nie przychodzę przed 9:00 :D
    Jak przychodzę, to już jesteś sucha, pachnąca i piękna - i czasami nawet wyluzowana :)
    <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Salomea: Bo ja wyluzowuję jak widzę Twą fizys prześliczną :) <3

      Usuń
  4. Jest dobra strona takiego śledzenia Twojego bloga z woedpressa- po prostu widzę, kiedy pojawia się nowy post :) Życie mi się uprościło. Ale choć jestem wprost ze strony... nie może mnie zidentyfikować :P No widzisz, jedna macierz, a taka ulga... Mader

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Mader: No ja nie wiem, co z tym hasłami i w ogóle, no...

      Ale cieszę się, że jesteś! :)

      Usuń
  5. Odpowiedzi
    1. @Moje-waterloo: Dobre i prosto się rysuje, co nie? ;)

      Usuń
  6. to znaczące, że rzeczą ważną do zrobienia na już był tylko żwirek dla kota. nie odpalenie głowic jądrowych, nie szczepionka na raka...

    jedyne z czym nie zgadzam się całkowicie, to że większość ludzi nie zwala sobie wszystkiego na raz na łeb - otóż właśnie dlatego życie w skupiskach miejskich jest stresujące, bo każdy jest nabuzowany swoją listą "to do" - bez zastanowienia, czy chodzi o ratowanie życia, czy czyszczenie obsranej kuwety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Lis: No, głowic jądrowych to ja bym komuś takiemu jak ja nie powierzała jednak ;)

      A z tą większością ludzi, to kurczę, może rzeczywiście? Może jest i tak, jak mówisz. Skądś się w końcu bierze to tłumne wbieganie po schodach ruchomych i rzucanie się na pasy na czerwonym świetle...

      Usuń
  7. No ba, kot jest zawsze pilny i ważny :) Nie należy o tym zapominać, bo inaczej sam kot o tym brutalnie przypomni...

    Tjaaa... Tabelka piękna, tylko jak znam siebie, to 3/4 spraw, które mam załatwić w ciągu dnia, wrzuciłabym do tej pierwszej ćwiartki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Drgaonella: Ach, ja też tak robię, w pierwszym odruchu. Ale zmuszam się do tego, żeby przemyśleć ze dwa razy, czy na pewno pilne i czy na pewno ważne. I po przemyśleniu zostaje mi potem góra 3 rzeczy ;)

      Usuń
  8. Pytanie Dziobalindy mnie powaliło :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Brombie: Prawda? ;) Mnie powaliło jeszcze to, że ja jej otwarcie powiedziałam, na czym polegają obie formy porodu, i ona stwierdziła, że chyba wolałaby naturalnie! :D

      Usuń
  9. Dodarlas nawet do Sankt-Petersburga:) dziekuje, skorzystalam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Anonimowa: Ale się cieszę! Muszę sprawdzić, czy mię się bicepsy powiększyły, skoro taki mam wymach ;) pozdrowienia serdeczne :)

      Usuń
  10. Nie znałam tego sposobu uszeregowania spraw wszelakich, ale wypróbuję przy najbliższej okazji. Póki co działają u mnie listy spraw do załatwienia, które notorycznie gubię albo przysypuje innymi papierami :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Chuda: Ja też korzystam z list, tylko one mnie właśnie stresują bardzo, bo zawsze są długie i wiszą nade mną niczym miecz Damoklesa. Macierz jest jakaś taka bardziej przyjazna dla mnie :)

      Usuń
    2. Bardzo przyjaźnie wygląda, to prawda!

      Usuń
  11. To warszawskie metro ma az 11 stacji!! Popacztysie....

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja z tych przejmujących się. Macierz jak w sam raz dla mnie. Wypróbuję :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni