O niebie


Ot, nie piszę nic od dłuższego czasu, bo wydaje mi się, że nie ma o czym pisać. A jak już jest o czym, to - cytując kolegę - brak mi obelżywych słów. Bo takie np. żużlowe Grand Prix na Stadionie Narodowym. Czekał człowiek od pół roku, bilety miał wykupione, jarał się jak piętnastolatek, biegł uskrzydlony nadzieją na szał uniesień - jak za starych dobrych lat, gdy jeszcze Tomasz Gollob jeździł w jedynym słusznym klubie, czyli w Polonii Bydgoszcz... I wyszło jak wyszło. Zamiast szału uniesień był fletus et stridor dentium. Po serii żenujących wydarzeń z psującą się taśmą startową i zbyt miękkim torem (pierwszy raz w życiu widziałam na torze żużlowym walec!) - zawody przerwane. Wyszłyśmy z Dahoovką wściekłe i rozżalone, w czarną, zimną noc, i wracałyśmy na piechotę przez most przeżuwając w ustach przekleństwa i lamenty. No i tak. I kamieni kupa.

Byłam tak „pogrążona w czarnej otchłani rozpaczy”, jak mawiała Ania Shirley, jakoś przez klika godzin. A potem mi przeszło. Przeszło, bo przyszły wieści o prawdziwych powodach do zmartwień. A potem też przyszły, jak zawsze przychodzą, prawdziwe powody do radości. Czyjeś fikające bose nóżki rano. Czyjś nieskrępowany śmiech. Dotyk czyjejś ręki. Zapach kwitnącego drzewa wiśniowego. Spotkanie z kimś bliskim i rozumiejącym mnie w pół słowa. Uśmiechnięta twarz siostry na zdjęciach z wakacji. Jedyne rzeczy, które są dla mnie w życiu źródłem prawdziwego szczęścia.

I jeszcze niebo za oknem. Codziennie inne. (Mąż powiedział: Jak pierwszy raz wszedłem do tego mieszkania i zobaczyłem widok z okna, to sobie pomyślałem - po co mi telewizor, skoro mam kino? Rzeczywiście, nie mamy telewizora. Ale mamy komputer, co prawie na jedno wychodzi.) Na przykład takie:











I myślę sobie - oby mi się zawsze chciało patrzeć na niebo. I na drzewa, i kwiaty, i ptaki. Bo fajnie by było mieć tylko takie błahe zmartwienia - że się żużel nie udał. Ale nie jest tak w życiu. I fajnie by było mieć zawsze przy sobie czyjeś fikające bose nóżki. I dotyk czyjejś ręki. I bliską osobę, co zrozumie w pół słowa. Ale nic z tego nie jest mi dane na zawsze. Cieszę się najmocniej, jak umiem, póki jest. A potem... Nie wiem. Wiem, że będzie to niebo, i drzewa, i ptaki.

I obym umiała pamiętać o tym. I zachwycić się tak, jak dziś się zachwycam.

Komentarze

  1. :*

    i tego Ci życzę, Kochana.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sliczne macie to kino!
    A co do ostatniego zdania: na pewno, TY na pewno bedziesz umiala, bo bardzo dobra w tym jestes :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Diabeł-w-buraczkach: Staram się :) Dużo ćwiczę ;)

      Usuń
  3. No wlasnie nic nie jest nam dane na zawsze to trzeba lapac chwile i cieszyc sie ta chwila :)
    I niebem i nozkami i dlonia i smiechem...

    i jak mawia moja osobista babcia - pamietac, ze sa ludzie, ktorzy maja gorzej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @MatyldaBruxela: Babcia ma rację :)

      Zawsze, gdy myślę o tych, którzy mają poważniejsze problemy, robi mi się wstyd za siebie samą i staram się ogarnąć jak najszybciej.

      Usuń
  4. Ale kino przednie! Zastanawiałaś się nad dystrybucją biletów na wieczorne seanse? :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Pies w Swetrze: Nie, ale dzięki za pomysł! Zawsze to opcja na łatanie domowego budżetu ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Stridor dentium Synafiae

Czworo ludzi dwie historie