O uchodźcach i o wilkach


foto by Sergey Sanin

Przez media i social media przetaczają się obecnie fale dyskusji na temat uchodźców. Przyjmować? Nie przyjmować? Tolerować? Nie tolerować? Czy to ludzie tacy sami jak my? Czy jednak zbyt inni, żebyśmy mogli żyć wspólnie?

Boimy się. Moim zdaniem boimy się całkiem słusznie - z różnych względów. Bo logistycznie i ekonomicznie nie udźwigniemy tylu imigrantów naraz. Bo spodziewają się raju na ziemi, a to, co zastają na miejscu, wzbudza frustrację i gniew. Bo tak duże grupy ludzi nie będą się wcale łatwo asymilować. Bo wśród nich mogą być potencjalni terroryści. Bo w końcu Europa nie jest z gumy i nie pomieści wszystkich mieszkańców Afryki czy bliskiego Wschodu. Bo trzeba pomagać w pierwszej kolejności tam, na miejscu.

Wielu moich znajomych ma takie same obawy i uważam, że trzeba o nich rozmawiać otwarcie. Dla dobra naszego i dobra uchodźców. Ale niestety, w dyskusjach na fejsie, wśród tzw. znajomych znajomych, widzę jeszcze innego rodzaju strach. Strach przed innym. Strach posunięty poza granice, przechodzący w agresję. Teksty o brudasach i śmieciach. O pakowaniu do gazu i ucinaniu głów. Teksty, od których zaczynam się bać swoich własnych rodaków.

Ja wiem, strach przed innym jest nam darowany przez biologię. Ale ten strach ma nas nauczyć ostrożności, a nie agresji. I ten strach da się rozbroić. Poznaniem. Rozmową. Próbą zrozumienia. Wyciągnięciem ręki.

Pisałam już, że w w nowym miejscu pracuję teraz w bardzo międzynarodowym towarzystwie. Pracuję z Ukraińcami, z Rosjanami, a także z Turkami, którzy są muzułmanami. Nie jedzą wieprzowiny. Nie piją alkoholu. Modlą się 5 razy dziennie i mają do tego przeznaczony specjalny pokój. A ich żony i koleżanki noszą na głowach chusty.

I wiecie co się dzieje w mojej pracy w związku z tym? Otóż nie dzieje się nic. Rozmawiamy. Żartujemy. Pracujemy. I tyle. Czy czasem rodzą się we mnie obawy, że może oni mnie nienawidzą jednak za to, że jestem chrześcijanką, Polką? Tak. A potem znowu rozmawiamy. I te obawy ustępują przeświadczeniu, że przede wszystkim jesteśmy ludźmi, a dopiero potem chrześcijanami, muzułmanami, Polakami i Turkami.

Zapytałam nawet wprost kolegę Turka - jak to jest u Was? Opowiedział. Opowiedział o sunnitach, szyitach i alewitach. O tym, że Koranu uczyła go kobieta. O tym, że jest bardzo zły na terrorystów, którzy jego wiarę wykorzystują jako zasłonę dla zła, które czynią. O tym także, że dla muzułmanów Chrystus jest jednym z pięciu proroków i cieszy się szacunkiem, a kto nie uznaje Chrystusa za proroka, ten nie jest prawdziwym muzułmaninem.

On zresztą też pytał. O to, o co chodzi w Świętej Trójcy. I czy wierzymy w Chrystusa. I jak czytamy Biblię. A na końcu zapytał, gdzie mógłby sobie kupić Biblię po angielsku.

Wiem, trudno się nie bać, kiedy w Syrii dzieje się teraz to, co się dzieje. Ale ja decyduję się nie bać drugiego człowieka (choć boję się skutków złej polityki - dla nas wszystkich). Tak jak nie boję się kolegi Rosjanina, choć znam przecież historię stosunków polsko-rosyjskich. I tak jak nie boję się koleżanki Ukrainki, choć wiem przecież o rzezi wołyńskiej. Ale nie mam zamiaru obwiniać ich o to, czego nie zrobili oni sami. I nie wierzę w “narodowy charakter” zła.

Czemu dogadujemy się tak dobrze tu, w miejscu, w którym pracujemy? Czy tak samo dogadywalibyśmy się 100 lat temu? Czy tak samo dogadywalibyśmy się, gdybyśmy byli teraz w Syrii? Albo na węgierskim dworcu? Nie wiem. Możliwe, że nie. Możliwe, że w odpowiednich okolicznościach każdy z nas jest w stanie ujawnić zdolność to nienawiści i czynienia zła. Mówi coś o tym słynny więzienny eksperyment prof. Zimbardo.

Nawet, jeśli tak jest, nadal z radością wypiję kawę z moimi znajomymi z pracy - Polakami, Ukraińcami, Rosjanami i Turkami. I nie będę oczekiwać od nich niczego złego. W sobie i w innych chcę dokarmiać tylko dobrego wilka.



Komentarze

  1. W tym temacie mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony nie mogłabym się z Tobą zgodzić bardziej - też uważam, że jednostka nie może być odpowiedzialna za to, co robi jej naród jako całość i że każdego powinno się traktować indywidualnie. Z drugiej jednak strony to, że na zachodzie Europy jest olbrzymi problem z niezasymilowanymi [i nie chcącymi się asymilować] muzułmanami, to jest niestety fakt. I bardzo bym nie chciała, żeby tak się stało i w Polsce.

    Wiesz, ja - pewnie jako ateistka - jestem bardzo wyczulona na wszelkiego rodzaju religijny fundamentalizm, czy to katolicki, czy muzułmański, czy żydowski, czy jakikolwiek inny. Tak samo wobec tego nóż mi się w kieszeni będzie otwierał i dajmy na to wobec dyrekcji szkoły, jeśli każe w przyszłości mojemu dziecku obowiązkowo iść na mszę z okazji rozpoczęcia roku - i wobec muzułmanina, który by mi kazał zasłaniać włosy. Uważam, że państwo powinno być świeckie i każdy ma obowiązek przestrzegać obowiązującego w nim prawa. Każdy - osoba religijna również. A więc zarówno np. dr Chazan [odmowa LEGALNEJ aborcji w PAŃSTWOWYM szpitalu, jak i muzułmanin, któremu by wpadło do głowy wydać w Polsce nieletnią córkę za mąż. Jeśli religia stoi w sprzeczności z prawem, to według mnie musi ustąpić i kropka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Dragonella: Tak, wiem - i to nie tylko z mediów, ale od znajomych, którzy dłuższy czas byli za granicą - o tym, że zamknięte społeczności muzułmańskie na Zachodzie istnieją i nie chcą się asymilować. Jednak czy powodem tego jest tylko wyznawana religia? Czemu w takim razie zasymilowali się polscy Tatarzy? Albo czemu nie widać tego zjawiska w Polsce, chociaż muzułmanie żyją wśród nas? Ja nie znam jednoznacznej odpowiedzi. Nie wiem.

      Ale też, tak jak napisałam, boję się, że w tak dużych grupach, w jakich teraz przybywają uchodźcy, asymilacja będzie bardzo trudna, o ile nie niemożliwa.

      Przypuszczam, że gdybym była ateistką, też bałabym się prymatu religii nad prawem państwowym. I rozumiem ten strach. Możliwe, że jako chrześcijance łatwiej mi jednak zrozumieć religijność innych, choć tak różną od mojej. Ale też nie wyobrażam sobie, że ta religijność innych miałaby zostać mi narzucona. Nie po to wybrałam chrześcijaństwo ;)

      Ale nie byłabym sobą, gdybym się nie przyczepiła - czy nie sądzisz, że prawo nie powinno mieć jednak prymatu nad... sumieniem? Dla osoby religijnej sumienie to kategoria duchowa, a dla Ciebie to termin świecki, ale mówimy tak naprawdę o tym samym. Tak więc narzucanie swojego rytuału innym - nie. Ale kierowanie się swoim sumieniem, nawet wbrew prawu, wydaje mi się nieodzowne. Tym bardziej, że bywa, iż prawo jest po protu złe i niemoralne. Np. gdyby prawo legalizowało tortury, nie znaczy to, że powinno mieć prymat nad sumieniem, czy to ukształtowanym na pobudkach religijnych, czy świeckich.

      Ot, tak dywaguję sobie na boku. Co do meritum - podzielam Twoje obawy.

      Usuń
  2. W kwestii Tatarów - myślę, że jest to ludność na naszym terenie tak "stara", że już rdzenna. Oni się zasymilowali wieki temu. Trudno powiedzieć, jakie były początki. Teraz oni już są "nasi".
    Zgadzam się z Tobą w kwestii dużych grup, dlatego przeciwna jestem budowaniu specjalnych ośrodków dla uchodźców. Generalnie uważam, że powinniśmy im pomóc, tzn. tym, którzy uciekają przed wojną - trudno im się dziwić, sama bym uciekała... Podoba mi się w tym temacie pomysł papieża Franciszka, żeby np. każda parafia przyjęła po jednej rodzinie. To zdrowe podejście. W takich proporcjach oni się błyskawicznie "wchłoną" i nie będą stanowili dla nikogo zagrożenia.

    Wracając do kwestii prawa i sumienia - no właśnie, jednak byłabym ostrożna z tym prymatem. Pojęcie sumienia jest dla mnie zbyt płynne i indywidualne, To widać nawet w obrębie jednej religii - np. jednemu katolikowi sumienie "pozwala się rozwieźć, a drugiemu nie. Jeśli to ten drugi by stanowił prawo, to czy powinien zakazać rozowdu temu pierwszemu? A to tylko mniej drastyczny przykład, ale są w Polsce - i to bez kontekstu muzułmańskiego - bardziej newralgiczne, jak chociażby kwestia aborcji [wspominana przeze mnie historia z doktorem Chazanem - tutaj JEGO sumienie okazało się silniejsze, niż prawo].
    Zgadzam się natomiast, że prawo powinno być stanowione w oparciu o zwyczaje i światopogląd ludzi mieszkających na danym terenie - i tak przecież zresztą jest. Jeśli prawo robi się złe i niemoralne, to należy je zmienić - tak też się zwykle w końcu dzieje. Te zasady jednakże powinny być na tyle pojemne, by pozostawić ludziom wybór, jak mają postępować - oczywiście w pewnych granicach, bo nie mówimy tu o wyborze z serii "możesz kogoś zabić albo nie". Ktoś jest głęboko wierzącym katolikiem, to się nie rozwiedzie - ktoś jest niewierzący, to i owszem, jeśli zechce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Dragonella: W zasadzie należałoby to podsumować tak - jeśli bardziej jesteśmy przekonani o stabilności i słuszności prawa, to powinno mieć prymat. Jeśli jednak mamy przekonanie, że prawo jest złe (np. w systemie totalitarnym), to prymat powinno mieć sumienie. Tak w każdym razie to widzę na ten moment.

      Co do dr. Chazana, to nie wiem, czy dotarła do Ciebie wiadomość, że sprawa jednak nie jest taka prosta - zarzutów przewinienia zawodowego ostatecznie mu nie postawiono, bo nie było ku temu podstaw. Nie wiem, jak wygląda sprawa przed sądem pracy obecnie. Ja znam tę historię nieco bliżej, bo od znajomej, która bezpośrednio z dr.Chazanem pracowała w szpitalu.

      Usuń
    2. Bardzo podoba mi się Twoje podsumowanie. Lepiej bym tego nie ujęła.

      O dr. Chazanie mam informacje tylko z mediów, choć akurat śledziłam ją dość dokładnie, bo mnie mocno bulwersowała. Z racji tego, że sama niedawno byłam w ciąży, to był to dla mnie temat mocno aktualny. U nas ze względu na przebyte leczenie Hipka istniało ryzyko wad genetycznych - no i aż mnie ciarki przechodziły na myśl, że ktoś mi obligatoryjnie nakazuje urodzić dziecko, które i tak skazane jest na śmierć.
      Sprawa też wywołuje u mnie emocje, bo u mnie w rodzinie był taki dylemat. Tzn. wiadomo było, że dziecko źle się od samego początku rozwijało, chodziło o bardzo poważne wady w układzie szkieletowym. Tyle tylko, że na całe szczęście tutaj lekarze zachowali się wg mnie wzorowo - tzn. pozostawili RODZICOM decyzję ze wszystkimi konsekwencjami. Rodzice nota bene zdecydowali się walczyć o córkę, kuzynka całą ciążę przeleżała w szpitalu, miała masę zabiegów i innych interwencji medycznych, byle tylko dziecko uratować. Niestety nie udało się, dziewczynka przeżyła tylko kilkanaście godzin, co było dla rodziców niewyobrażalną tragedią. Wiem jednak, że w tej sytuacji fakt, że to oni mogli zdecydować, miał bardzo duże znaczenie. Nikt im nie narzucał ani tego, że mają dziecko usunąć, ani tego, że mają o nie walczyć. Walczyli, przegrali, ale mają poczucie, że zrobili to, co powinni.

      Usuń
    3. @Dragonella: Rozumiem, że po takich doświadczeniach czujesz tak właśnie. Widzisz, ja pierwszą ciążę straciłam, dość wcześnie. Więc w ciążach z obu dziewczynami bałam się bardzo o nie. Teraz, po latach, pogodziłam się z tamtą stratą. Ale to, co nadal boli, to że nasze pierwsze dziecko nie miało prawdziwego pożegnania, że nie ma grobu... Aborcja też jest przecież utratą dziecka. Tylko tę utratę odczłowiecza. Jest udawaniem, że "sprawy nie było". I dlatego nie można jej potem zamknąć. Nie chcę się tu wdawać w szczegóły (mam znajome położne, więc je znam). Tak to widzę na bazie moich doświadczeń, a spór o aborcję jest, jak wiesz, tak naprawdę sporem nie o prawo wyboru tylko o to, kiedy "zaczyna się człowiek" - tak naprawdę to w tym momencie się ten spór zaczyna i dlatego jeszcze nigdy nie udało mi się dojść do jakiejkolwiek wspólnej płaszczyzny w tym temacie (no, raz, jak się ze mną zgodziła dziewczyna, że aborcja ze względu na płeć jest jednak łamaniem praw człowieka).

      To ciężki temat i nie na ten wątek, ale zawsze jestem dostępna do rozmowy - mój adres masz :) Na inne tematy zresztą też jestem zawsze chętna pogadać :)

      Usuń
    4. Masz rację, odjechałam od wątku poruszonego w poście. A z propozycji mailowych rozmów chętnie skorzystam, choć może akurat o aborcji. Myślę, że znajdziemy przyjemniejsze tematy - jak to między matkami córek :)

      Usuń
    5. Dragonko, jasne, że tak :) Zapraszam o każdej porze :) Uściski!

      Usuń
    6. Wysłałam maila na gmaila, nie wiem, czy doszło?

      Usuń
    7. Doszło, już gołąb pocztowy wyleciał z odpowiedzią :)

      Usuń
  3. Wielkie rzeczy składają się z małych. Dla mnie ważne jest, by postępować tak, by potem nie słyszeć głosu sumienia: "Byłem głodny, a nie daliście mi jeść...". Oparcie się na konkretnym Słowie wyklucza relatywizm sumienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Evasta: To prawda. A jednak człowiek się zastanawia, jak to zrobić, żeby nikomu nie stała się krzywda... bo to nie takie proste w obecnej sytuacji :(

      Usuń
    2. Ja ufam, że Bóg nie postawi na mej drodze złych ludzi, może dlatego mniej ulegam ogólnym niepokojom. Mam też świadomość tego, że nie jest sztuką pomagać tylko przyjaciołom. A tematami, na które nie mam wpływu staram się nie zajmować.
      A propos:http://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2019,bog-staje-przed-nami-jako-przybysz.html

      Usuń
    3. @Evasta: Dziękuję, przeczytam :) Całusy!

      Usuń
  4. Nie jestem politykiem ani jakims uzdolnionym myslicielem, wiec nie bede sie madrzyc na temat rozwiazania problemu uchodzców - ale jedno jest pewne: trzeba zajac sie tym szybko i ze tak powiem, od podstaw. Zeby nie bylo tak jak na przyklad w moim miescie tutaj w Niemczech - nagle (i to bylo ponad 10 lat temu) okazalo sie, ze w newralgicznych dzielnicach jest mnóstwo klas pierwszych w podstawówkach, w których zadne dziecko nie mówi po niemiecku, albo tylko troszke. I to byly wszystko dzieci tutaj urodzone! Przespano to kompletnie, patrzono tylko na liczby - ilu z ich rodziców pracuje, ilu bierze zasilki, ile to kosztuje. A potem niespodzianka.
    I wlasnie 10 lat temu zaczal sie proces edukacji najmlodszych, zaczeto dbac o miejsca w przedszkolach, tworzyc miejsca w betonowych dzielnicach, gdzie dzieciaki moglyby sie spotkac na jakichs zajeciach prowadzonych po niemiecku, i w ogóle zeby wyszly z domu - maja teraz np. wielki park z torami do deskorolek, sciana do wspinania, boiskami i innymi cudami i jak tam bylam w lecie to dzieciaków bylo wszedzie multum! A ze zintegrowanych dzieci wyrosna zintegrowani dorosli.
    Nie mówie, ze to latwe w organizaji i tanie - napewno nie. Ale napewno dobre... Gorzej z doroslymi, tutaj to dopiero potrzeba cierpliwosci i uporu, zeby ich przekonac, ze np. jednak warto sie nauczyc jezyka, a nie chodzic na kurs tylko po to, zeby dostawac zasilek. Wiem co mówie, pracowalam ponad rok w szkole z kursami dla doroslych.
    No latwo nie bedzie. :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Diabeł-w-buraczkach: To, co piszesz, jest dla mnie bardzo cennym głosem rozsądku. Właśnie takich głosów nam potrzeba teraz.

      Też nie wiem, jak rozwiązywać te problemy, ale myślę, że obie skrajne postawy - "muzułmanie chcą nas wszystkich zabić" vs. "wszystko będzie dobrze, a kto ma wątpliwości, ten faszysta
      - zaciemniają problem i to działa nie tylko na niekorzyść naszą, ale też tych ludzi, którym chcemy pomóc. Niestety nasze "chcenie" to za mało.

      Mam takie pytanie do Ciebie, bo masz większe doświadczenie - rozumiem, że istnieją w Niemczech zamknięte, niezintegrowane środowiska imigrantów. Jak Ty to widzisz? Czy to kwestia tylko kulturowa, czy może jednak społeczna bardziej? Czy to takie same strefy "no-go" jak pewne dzielnice w każdym mieście, gdzie "lepiej nie iść wieczorem, żeby nie dostać w ryj"? Czy postrzegasz to jednak jako problem o tle czysto religijnym?

      Usuń
    2. Wiesz, no ja sie moge wypowiadac tyko jesli chodzi o Hamburg, jak dokladnie jest w innych duzych miastach to nie wiem. Ale u nas zdecydowanie sa miejsca, w które po ciemku bym nie poszla. Na szczescie mieszkam daleko od nich (sa zogniskowane w jednym rejonie miasta).
      Problem czysto religijny to na pewno NIE jest. Niemcy sa pod tym wzgledem dosc wyluzowani, i czy ktos wierzy w boga, allaha czy potwora spaghetti to na prawde nie rzuca swiatla na postrzeganie danej osoby. Tak samo jak ci "normalni" rozsadni muzulmanie nie maja nic przeciwko chrzescijanom czy ateistom.
      Bardziej tu chodzi o strone kulturowa i spoleczna wlasnie - np. na poczatku mojego pobytu tutaj poszlam do szkoly jezykowej od razu z marszu (doslownie - w niedziele przyjechalam a we wtorek siedzialam w lawce) bo nie moge sobie nawet wyobrazic zycia w innym kraju bez znajomosci jezyka. Takich jak ja mozna bylo zliczyc jednak na palcach jednej reki. A reszta? A po co sie uczyc, nie warto. Sklepy sa samoobslugowe, zasilek na konto wpada, do urzedu jak trzeba czasami, to z tlumaczem.
      A do pracy isc? A po co? Patrz punkt "zasilek na konto wpada" no i na czarno przeciez mozna przyrobic. No i jest Kindergeld, a im wiecej dzieci, tym wiecej panstwo Kindergeldu daje. Zyc nie umierac.
      Obydwa wyzej opisane zjawiska wystepuja tez w srodowisku polskim. Niestety. I rosyjskim. To nie tak, ze to tylko muzulmanie. Ich jest po prostu najwiecej, wiec najbardziej rzucaja sie w oczy. No, z ta wielodzietnoscia to moze jednak przoduja, ale sa i Polki które zyja z Kindergeldu.

      Inne bardzo czeste zjawisko: wygórowane wymagania co do (potencjalnego) miejsca pracy. Mam po sobie posprzatac na zakoczenie dnia? Mam robic, co mi szef kaze? Jak to nie dostane dzisiaj wolnego, to co ze nikogo nie ma na zastepstwo? Zaczynac prace o 6 rano? Ale ja wtedy spie. (wszystko realne przypadki)
      Z tego chyba wynika, ze czesto ludzie po prostu nie umieja zaakceptowac lokalnych warunków.

      Oczywoscie jak zawsze podkreslam ze to absolutnie nie dotyczy ogólnie wszystkich!!! Ale o wiele, wieeeele wiecej jest takich osób imigrantów niz Niemców. Taki jeden rzucajacy sie w oczy przyklad: dla wielu mezczyzn z krajów arabskich jest trudne, albo wrecz frustrujace, przyjmowanie polecen od zwierzchnika-kobiety. No bo przeciez zyli i wychowali sie w systemie silnie patriarchalnym.

      Albo w tej szkole jezykowej raz potrzebowalam podpis jednej Afrykanki na jakims tam formularzu (nic super-waznego, jakies urzedowe detale). A ona zestrachu dostala az calkiem okraglych oczu, ze jak to ONA mam podpisac?? Przeciaz to maz musi, ona wezmie do domu i da mezowi i jutro przyniesie. Jej nie wolno nic podpisywac.

      Trudno zmienic swój sposób myslenia, przyzwyczajenia i nawyki, jesli zylo sie w nich 30 lat, a co dopiero 40-50 - a w takim wieku jest przeciez duza liczba imigrantów.

      Ah Synafio droga, mozna by pisac bez konca. Jak mi co "mundrego" jeszcze do lba przyjdzie, to dopisze.

      Usuń
    3. No ale zapomnialam napisac, po co to wszystko wlasciwie pisze ;)
      Otóz po to, bo mysle ze problem integracji to nie jest jakas jedna konkretna przeszkoda w postaci religii czy jezyka - to setki malutkich przeszkód, które nastepuja dzien po dniu, rok po roku, nawarstwiaja sie i ostatecznie sklaniaja wielu ludzi do odwrócenia sie plecami i zycia w swoim "swiatku".
      Szczególnie ludzie z krajów arabskich i afrykanskich przezywaja to bardziej, bo tutaj trafiaja nagle do calkowicie innego swiata, po którym nie wiadomo jak sie poruszac. Do tego dochodzi nie tyle nieznajomosc przepisów, co po prostu brak wyobrazenia o tym, ze takowe w ogóle istnieja - ze np. trzeba miec zgode na zburzenie / postawienie scian w mieszkaniu, ze nie wolno na balkonie hodowac kur albo kozy (tak, tak, to tez realne przypadki!)
      Jak zrozumiec o co chodzi ze strefami komunikacji miejskiej, jak sie raz czy dwa w zyciu jechalo pociagiem?
      Kiedys w metrze "podluchiwalam" mlodych Turków siedzacych obok mnie. Mówili o jakims "nowym" w szkole, który przyjechal z rodzina z jakiejs zapadlej wioski w Anatolii i kompletnie nie potrafi sie odnalezc w miescie, gdzie w ciagu 15 minut ma doczynienia z wieksza iloscia ludzi, niz mial w rodzinnej wiosce przez pól roku. Smiali sie, jak to chlopaki, ze przyjechal ze srodka stepu i wariuje w wielopietrowym betonie. Ale jak sie taki czlowiek ma zasymilowac? Ktos mu musi pomóc, ale kto? Pani urzedniczka z urzedu socjalnego przeciez nie wezmie go za reke i nie wytlumaczy, jak zyc w innym swiecie.

      Usuń
    4. @Diabeł-w-buraczkach: Myślę, że to zdanie, które napisałaś, o setkach malutkich przeszkód - jest najtrafniejsze!

      Ja widzę, ile np. wysiłku kosztuje funkcjonowanie w Polsce mojego kolegę z Donbasu - przyjechał tu po Majdanie, przeszedł przez ośrodek dla uchodźców, gdzie wcale tak fajnie nie było. Długo szukał pracy i mieszkania, którego nik mu nie chciał ("bo Rusek") wynająć. W niecały rok nauczył się polskiego w stopniu takim, że pracuje teraz w swoim zawodzie - ale jest grafikiem, rysownikiem, więc jest mu pewnie łatwiej. Mówi, że jeszcze nie do końca rozumie "charakter narodowy" Polaków. A przecież to sąsiad. Prawie ten sam krąg kulturowy. Języki takie podobne. I mimo to wpasowanie się tutaj wcale nie jest dla niego "jak bułka z masłem". A co dopiero, gdy mówimy o kimś z całkowicie innego świata?

      Usuń
    5. dokladnie, o to mi chodzilo - te zdarzenia, o których napisalam, to te najjaskrawsze i rzucajace sie w oczy, ten wierzcholek góry lodowej. Pod tym tkwia setki innych, na pierwszy rzut oka dla nas niewidocznych.

      Usuń
  5. Czytanie takich wpisów (a przecież jest ich trochę w Internecie) pozwala mieć nadzieję, że da się o tej trudnej niewątpliwie sytuacji rozmawiać spokojnie, ważąc słowa i argumenty, a nie w sposób pełen wyzwisk i nienawiści, który sprawia, że chciałabym się wylogować z takiego społeczeństwa.

    Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Karolina K.: Ja wierzę, że się da i że trzeba :) I na szczęście nie tylko ja w to wierzę i nie tylko ja mam taką potrzebę, więc trzymajmy się razem i nie dajmy się złu zwyciężyć.

      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ziewająca dziewczynka

O jesieni