O tym, co w środku
Dawno nic nie pisałam i po prawdzie - nie wiem, kiedy i czy
w ogóle pisać nadal. Nie mam bowiem nic sensownego do powiedzenia. Dziś w końcu
złapałam dzień oddechu i postanowiłam tak po prostu podzielić się z Wami tym,
co się dzieje u mnie, w środku. Nawet, jeśli nie jest to nic ważnego ani
wiekopomnego.
Sprawa wygląda tak, że rzeczy się zmieniają i - być może -
ja również się zmieniam. Czuję tę zmianę bardziej, niż ją widzę lub rozumiem.
Dragonella napisała kiedyś w komentarzu o tym, że zmiany następują co 7
lat. Może coś w tym jest? Synafia, czyli
ta część mnie, którą widzicie w tym, co piszę, ma właśnie 7 lat. Po tych 7
latach zastanawiam się, na ile tożsame
są Synafia i Marta, bo tak właśnie mam na imię. Zastanawiam się nad tym właśnie
dzięki Dragonelli, która napisała mi o tym, jak postrzega mnie na podstawie
tego, co piszę. I był to obraz jaśniejszy i piękniejszy niż ten, który widzę
codziennie patrząc w lustro. Czy jest więc Synafia formą oszustwa? Bardzo serio
zadaję sobie to pytanie.
Mam świadomość tego, że pisząc, porządkuję sobie w głowie -
robiłam to od zawsze. Tak więc owoc mojego pisania jest uporządkowaną,
uspokojoną i przyjemniejszą wersją mnie samej. To jest właśnie Synafia. Wersja
eksportowa.
Tymczasem jednak, w codziennym życiu, wcale nie jestem
bardzo uporządkowana i uspokojona. Jestem gadatliwa i głośna. Z tendencją do
rubaszności. Mam upodobanie do przekory. I lubię zachowywać się głupawo. Np.
ścigać się na krzesłach biurowych po korytarzu. Jestem bardzo
podatna na bodźce - zachwyca mnie widok za oknem, robię zdjęcia kwiatków, a
muzyka działa na mnie jak środki psychoaktywne. Jednocześnie jestem nadwrażliwa - boli mnie hałas, boli mnie bałagan i bardzo bolą mnie rożne ludzkie błędy i
niesprawiedliwości, te, które popełniam ja sama, i te, które popełniają obcy mi
ludzie. A kiedy mnie coś za mocno dotyka - potrafię płakać i krzyczeć. I cisnąć
czymś w ścianę. Wiem też, że gadam za dużo, myślę za dużo i wszystko za mocno
analizuję. Myślenie to często moja ucieczka od czucia. Bo czucie czasami mnie przygniata
i przerasta.
Z tym wszystkim próbuję ostatnio się uporać. Próbuję się wyciszyć
i znaleźć równowagę między czuciem i myśleniem. Między wrodzonym
ekstrawertyzmem i potrzebą bycia tylko ze sobą. Między poczuciem obowiązku i
potrzebą odpoczynku. Między tym wszystkim, co stanowi treść życia - i każdy z
nas uczy się jakoś to balansować.
Dla mnie metodą balansowania jest ostatnio bieganie i nauka
medytacji chrześcijańskiej. Staram się mniej mówić, a więcej słuchać. Staram
się nie działać gwałtownie i przestać się ciągle spieszyć. Nie jem też mięsa od
ponad roku i dobrze mi to robi.
Czuję też, że nadszedłw moim życiu czas skupienia się
na realnym tu i teraz. Że moi bliscy potrzebują więcej mojej uwagi i
zaangażowania - zwłaszcza dzieci, ale i zapracowany mąż, i mama oraz dziadek,
mocno przeżywający śmierć babci, i siostra, z którą chyba za mało sobie
dajemy zrozumienia, i teściowa, która jest chora i bardzo się o nią boję, i
przyjaciele, którzy przeżywają także swoje problemy i chciałabym dać im tyle
wsparcia, ile umiem. I jestem jeszcze ja, która też sama od siebie potrzebuję
uwagi i troski - codziennej medytacji, dobrego jedzenia, wewnętrznego spokoju.
Czasu na dobrą książkę. Wyspania się, żeby głowa dobrze działała, bo nowa praca
wymaga ode mnie i kreatywności, i skupienia, i dokładności i wytrzymałości
psychicznej.
Dużo tego? Dla mnie dużo. Nie wiem, jak w tym wszystkim
odnaleźć się z pisaniem. Nie ukrywam, że bardzo lubię pisać - to dla
mnie forma terapii, szukania kontaktu ze światem innym niż mój, porządkowania
sobie obrazu rzeczywistości.
Tylko czy to moje pisanie ma nadal sens? Tego właśnie nie
jestem pewna.
Dlatego wybaczcie mi, jeśli coraz częściej milczę. To nie
dlatego, że przestałam lubić ten nasz wspólny blogowy świat, albo że przestało
mi nagle zależeć.
Zwyczajnie – pogubiłam się
trochę w sobie, w środku. W Marcie. A jak już się odnajdę, to nie wiem,
co znajdę, i to też mnie trochę niepokoi.
A u Was, wszystko dobrze? Mam nadzieję, że tak!
Bożena musi przyznać, że zupełnie inaczej postrzega Ciebie poprzez bloga niż opisałaś to w tym krótkim akapicie. :) Cicha z Ciebie woda! :D
OdpowiedzUsuńPoza tym, z nutką refleksji Bożena musi stwierdzić, że chociaż jej żal bardzo Twojej obecności na blogu, to doskonale rozumie o co chodzi. Sama też kiedyś musiała wyjść z internetów i zbudować się potem na nowo. Mania pisania kazała jej wrócić, ale przerwa była niezbędna.
Odnajduj się prędko, Marto Synafio!
errata: "chociaż jej żal bardzo Twojej NIKŁEJ obecności na blogu"
Usuń@Sekretarka Bożeny: No właśnie już kilka osób mi powiedziało, że mnie inaczej postrzega, a te, które mnie poznały osobiście, najpierw znając z bloga, były wręcz zdziwione tym, że w rzeczywistości jestem taka głośna i rechotliwa ;) Stąd moje zastanwianie się nad tym, czy blog jest fałszowaniem rzeczywistości...
UsuńSzukam i mam szczerą nadzieję się odnaleźć - bo bardzo nie chcę się z Wami wszystkimi rozstawać :)
Hej Synafia, hmm... Twój opis Marty potwierdza oczywistą oczywistość, że blogi większości z nas przedstawiają jakieś nasze jaśniejsze alter ego :)
OdpowiedzUsuńI dobrze. W internety przelewa się samego siebie już po zrobieniu porządków, jak w domu na przyjęcie gości.
I jeszcze to, że większość z nas zaczyna pisać z potrzeby, a potem blog traktuje też jako kolejny obowiązek. Miły, a jednak w jakimś sensie obowiązek. Zobowiązanie w stosunku do czytelników i samego siebie.
Teraz faktycznie masz dużo tego tu i teraz, to i priorytety inne. Potrzeby też. To może wyłącz sferę obowiązku blogowania, a zostaw sobie tylko tę część przyjemnościowo terapeutyczną? Tym razem naprawdę tylko dla siebie. W dłuższych przerwach będziemy tęsknić ale i tak zrozumiemy :)
@Pies w Swetrze: Czyli nie tylko ja tak mam, że w necie jestem "wersją de lux"? To w sumie pocieszające :)
UsuńChyba tak właśnie zrobię, jak piszesz. Wrócę do pisania "dla siebie". Choć dla Was to może być dość nudne, obawiam się :)
Zniesiemy z godnością ;)
UsuńBlog jest Twój, jest dla Ciebie i przede wszystkim Tobie ma służyć. My - to efekt uboczny:)
Aaa... i obojętne czy występujemy w wersji saute czy de lux - każda wersja jest prawdziwa i nie ma potrzeby rozważania, która bardziej :)
UsuńA na to bym w sumie nie wpadła... ale rzeczywiście, masz rację! :)
UsuńDylemat, kim jesteśmy - czy tymi, za których się uważamy, czy tymi, za których uważają nas inni - jest dość stary. Nie pamiętam w tym momencie, który z filozofów go poruszył po raz pierwszy :)
OdpowiedzUsuńNie nazwałabym Synafii oszustwem. To uspokojona wersja Ciebie, taka "po liftingu" :) Trafnie nazywasz ją [bloga] terapią, bo na tym właśnie terapie m.in. polegają - by poukładać myśli, nazwać uczucia i zwjawiska. Odwołując się do językoznawstwa - słowa mają moc sprawczą. Dopóki czegoś nie nazwiemy, to tego nie ma.
Tak, jak Ci pisałam w mailu - jeśli znikniesz, będę za Tobą bardzo tęskniła i myślę, że nie tylko ja. Ale to Twój blog, a my jesteśmy tylko jego obserwatorami. Będziemy tu na Ciebie cierpliwie czekać.
Ściskam i macham skrzydłem.
@Dragonella: Dla mnie nie jesteście tylko obserwatorami. Po tylu latach pisania czuję się z Wami zżyta w ten dziwny, blogowy sposób :) Ten blog to takie mejsce spotakania z Wami, rozmowy, wymiany dobrej energii :) Dlatego bardzo by mi było żal tak zupełnie odchodzić.
UsuńDzięki za zrozumienie i wsparcie :)
Dla mnie Martą jesteś od lat.. ;))
OdpowiedzUsuńI wiesz, miałam na niemieckim ostatnio napisać wypracowanie - kto jest moim bohaterem współczesnych czasów.
Napisalam o pewnej Marcie ..;))
Pisz dalej. Jesteś inspirująca i niezwykła :*
@J: No wiesz, teraz to mnie wryło w ziemię, serio. J., jesteś przekochana, a ja naprawdę nie zasługuję na tyle dobrych słów.
UsuńŚciskam Cię mocno mocno! I dziękuję! :*
Kiedyś określiłaś mi Synafię jako wersję de lux samej siebie.
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się. Synafia i Marta to ta sama osoba. Jedna i druga jest wrażliwa, mądra i refleksyjna. Jedna i druga myśli, a myśl analizuje i wyraża. Tyle tylko, że jedna jest obdarzona ciałem, a druga piórem. Jednej ciało jeździ po korytarzu na biurowym krześle, a drugiej pióro krąży pomiędzy myślami własnymi Marty i wielu stałych czytelników.
Marta dla myśli powstałej i zanalizowanej ma proste narzędzie do szybkiego wyrażania w postaci ciała z rubasznym choćby nawet językiem.
Synafia ma trudne narzędzie w postaci pióra. Słowo pisane piórem wymusza analizę podwójną - nad myślą i literą, a ta często cenzuruje rubaszność.
Jesteście tym samym. Uważam serio, że nie ma Marty nie-de-lux :)
Odpocznij, jak potrzebujesz. A jak zechcesz, to poświruj Synafią se i nam po swojemu.
@Ania Skoworone: Ty znałaś Martę zanim poznałaś Synafię ;) I ile lat temu ją poznałaś! Twoje zdanie bardzo się dla mnie w tej kwestii liczy. Tak więc - dzięki! Dodałaś mi otuchy :)
UsuńIle? Dwadzieścia jeden :)
UsuńPrzyjemności Synafio.
Dwadzieście jeden? Nie no, czekaj, ja miałam ze 14 lat wtedy, a Ty 15? To chyba 19 lat temu ;)
UsuńMyślałam, że 1994, zmusiłaś mnie do liczenia. Szłam do drugiej klasy. Czyli 1995. To było dwadzieścia lat temu!
UsuńCzekaj, to ja szłam do ósmej klasy podstawówki wtedy?
UsuńTak. Ty do ósmej, Agnieszka do pierwszej, a ja do drugiej. Tak.
UsuńAlusia ma te wakacje opowiedziane, a próby ciemnego chodzenia po wielokroć powtórzone. Działa doskonale niezależnie od internetu, kolorowej telewizji i szukania wody na Marsie :)
To były chyba najlepsze wakacje mojego życia :)
UsuńMojego też :)
UsuńI patrz, 20 lat później.. szkoda, że nie wpadłyśmy na pomysł, żeby się tam znów spotkać. We trzy... Z kawą tylko trafiłyśmy. We dwie.
A we trzy się już nie spotkamy :(
UsuńPrzynajmniej nie po tej stronie...
PS. Jak oceniasz Alice Munro? Pamiętam, że kiedyś wspólnie chwaliłyśmy tu Doris Lessing, którą wielbię nad wszystko. A Munro przeczytałam jedną książkę, którą wspominam źle. Polecasz coś?
OdpowiedzUsuńwiem, że nie do mnie to bylo, ale pierwszy raz czytam, że ktoś źle wspomina Munro? Która książka Ci tak podpadła? Czytałam wszystko, co wyszło po polsku i bardzo jestem ciekawa :) Sama najniżej oceniam chyba Księzyce Jowisza, co nie znaczy, że to zła ksiażka :)
Usuń"Dziewczęta i kobiety". Zastrzegam jednak, że swoje niepodobanie chętnie skonfrontuję z czyimś podobaniem i w razie czego - zmienię :)
UsuńJa lubię Munro. Jest w niej coś, co doceniam też w Lessing - takie czułe, choć bez niepotrzebnego rozrzewniania się, pochylenie nad prostym, ludzkim doświadczeniem. I dostrzeżenie w tym doświadczeniu całego świata. Nie wiem, czy dobrze umiem to opisać... A która to książka, która Ci się nie podobała, Ania?
UsuńO, odpowiedziałyśmy w tym samym momencie ;)
UsuńNapisz, jakie miałaś odczucia, co? I co Ci się nie podobało? Zmieniać swojego niepodobania przecież nie musisz wcale :)
Trochę mi trudno, bo tę książkę przeczytałam ze dwa lata temu i nie bardzo pamiętam. Powiem tak: była nudna, co jestem w stanie przetrwać pod warunkiem, że ta nuda zmusi mnie do refleksji. Munro zmusiła mnie do refleksji nad komisją noblowską i komisji decyzją o uhonorowaniu prozy, która nie przyniosła mi grama świeżej myśli. Pamiętam, że wydawała mi się taką banalną obroną kobiet, dość prostacką... U Lessing nie ma obrony. Są ostro pokazane postawy, charaktery, które mnie przekonują niezależnie od wysokości geograficznej. Munro opisała postawy prostsze i nachalnie kazała mi uznać, że te kobiety niesłusznie miały w życiu ciężko. I to wszystko w rozwleczonej formie.
UsuńPowtórzę jednak, że może miałam zły nastrój na tę książkę? Wrócę do Munro. Rzućcie tylko tylko tytuł :)
Dziewczęta i kobiety to faktycznie nie jest szczyt mozliwości Munro ;) Gdybym miała wybrać ulubioną Munro to chyba byłby tom - Zbyt wiele szczęścia, a może Taniec szczęśliwych cieni... :)
OdpowiedzUsuńDzięki :)
Usuń@Ania Skowrone: A czytałaś Zadie Smith?
UsuńBo jak nie to zacznij od Białych zębów a potem O pięknie :P:P Uwielbiam Zadie :P
UsuńSynafio, czytam znad małego mlekopija, nowej członkini naszej rodziny i mleko mi kwaśnieje na te pogłoski o porzucaniu bloga. Synafia nie jest przekłamaną rzeczywistością, tylko alternatywną. Niech Cię rozbieżności więc nie frustrują. Mam cichą nadzieję, że nie opuścisz tej rzeczywistości...
OdpowiedzUsuńA że wtrącę też 3 grosze do wątku literackiego: Munro dla mnie pisze ciągle jedną i tę samą książkę. Przyjemną, ale Nobla nie rozumiem. Po przeczytaniu kilku jej książek nie pamiętam, co było w której. Lessing to zupełnie inna (wyższa) półka. A Zadie Smith polecam gorąco.
@Linka: No tym kwaśniejącym mlekiem to mnie poważnie postawiłaś do pionu! No przecież nie chcę dziecku psuć obiadu :)
UsuńGratulacje i uściski dla całej powiększonej rodziny :)
A z tych trzech autorek Zadie jest zdecydowanie moją najulubieńszą.
A wiesz, że tak sie spodziewałam... Zadie jest bardzo wyrozumiała dla swoich bohaterów :) Munro jest staroświecko mądra, a Lessing jest taka surowa i zdystansowana.
UsuńJa lubię entuzjazm Zadie i jej żywiołowość,ale najblizej mi do Munro, z nią czuję się jak u siebie i nie gubię metafor ;))
O to to Munro jakby pisała wciąż te sama książkę. Zadi jest błyskotliwa nawet kiedy ciska bolesną prawdą
OdpowiedzUsuńSynafio nikt nie jest robotem wielozadaniowym. Jak robi się jedno to drugie zaniedbane leży. A ty prawdziwa jesteś. Nie dzielisz niepotrzebnie włosa na czworo��
Ana
Staram się, jak mogę :) Dzięki!
UsuńNo przeciez nie piszesz tego wszystkiego, zeby stworzyc internetowa kalke Marty, prawda? Pisze sie o tym, co gniecie w srodku, co cieszy, albo smuci, cos co chce sie powiedziec, "musze, bo sie udusze" :) I tyle.
OdpowiedzUsuńI to na 100% jest prawdziwe.
Nie przejmuj sie nami. Nic na sile. A jak Ci sie kiedys zachce cos napisac - to napiszesz :) I tyle.
Buziaki!!!!