Jesień nadeszła na dobre. Liście zaczęły się w końcu żółcić i czerwienić. Poranki zrobiły się więcej niż rześkie, a wieczory rozkosznie melancholijne. Codziennie strzępki myśli przebiegają mi wraz z wiatrem po głowie, ale ulatują gdzieś szybko. Nic mądrego nie zostaje. Tylko zachwyt, ten sam od lat, nad spokojnym, majestatycznym, jesiennym pięknem. Nad kolorem bakłażana. Nad złoceniami koron drzew. Nad zapachem liści. Nad delikatną koronką zamglonego jesiennego powietrza. A ja się tymczasem starzeję. Coraz więcej mam w sobie pragnienia, żeby usiąść i patrzeć, bez chęci rozumienia za wszelką cenę, bez chęci kontroli. Coraz gorzej znoszę hałas, bałagan i pośpiech. Coraz trudniej mi spiąć w całość różne, czasem mocno odmienne potrzeby, pragnienia, obowiązki. Czasem zastanawiam się, czy nie powinnam z czegoś zrezygnować. Czy przypadkiem nie tracę z oczu czegoś ważnego. Czy nie wpadłam w jakąś koleinę, z której boję się zboczyć tylko dlatego, że mam silnie rozwiniętą potrzebę byc
Otóż TO !!!!
OdpowiedzUsuńznaczy- też tak sądzę :))
Przegięcie w żadną stronę nie jest dobre, co wiedział już Arystoteles.
OdpowiedzUsuńBardzo celne! :-)
OdpowiedzUsuńJa się obawiam, że mój mózg już wypadł ;)
OdpowiedzUsuńto szufelka, szczotka i szybciutko pozbierać, zanim inni zauważą!
Usuń@Lis: Sir, yes Sir! :)
UsuńMoże to stan jesienny, bo u mnie w głowie bigos... ;-)
OdpowiedzUsuń@Ewarub: Możliwe :) Ale bigos to chyba dopiero na Boże Narodzenie, prawda? ;)
Usuńojezu! jak mnie się podoba, co napisałaś!
OdpowiedzUsuń@mama FiK: Bardzo przepraszam, ale Twój komentarz wpadł mi do spamu i dopiero co go znalazłam.
UsuńDziękuję zatem z opóźnieniem, ale szczerze :)